Kiedy była wreszcie zadowolona, owinęła się ręcznikiem, ledwie zachowując techniczną skromność.
Wyatta Hunta nie było w żadnym z pokoi, które widziała, zatem boso i owinięta ręcznikiem przeszła przez sypialnię i otworzyła drzwi. Zaskoczył ją. Był po jej prawej stronie, odwrócony do niej tyłem, przy starej, popękanej skórzanej kanapie. Otoczony kilkoma wzmacniaczami i czterema gitarami na podpórkach, trzymał piątą i cicho grał na niej skale.
Wzrok Parisi powędrował w górę, do sufitu, około dwudziestu pięciu stóp nad nią. Cicho wyszła na otwartą przestrzeń, która wyglądała z grubsza na to, czym była, zamieszkany magazyn. Po lewej stronie, wciśnięty w róg, zaparkowany był cooper mini. Pod odległą ścianą, do której stała twarzą, stało biurko z komputerem i szafki na dokumenty. Narożnik po prawej stronie zasłonięty był matą, jaką zazwyczaj zobaczyć można za łapaczem na meczu baseballowym, poniżej której stało kilka kijów baseballowych. Obok leżał zestaw ciężarków. W końcu wzmacniacze, połowa drewnianego boiska z tablicą i całą resztą, z logiem Golden State Warriors.
– Wyatt.
Odwrócił się. Jego oczy natychmiast spoczęły na jej nogach, lecz w oka mgnieniu spojrzał jej w twarz.
– Hej – powiedział. – Lepiej? Aż tak dużo by nie powiedziała.
– Przynajmniej istnieje nadzieja, że przeżyję – gestem wskazała magazyn dokoła siebie. – Fajnie tu.
Hunt odpiął gitarę i postawił ją na stojaku. Wykorzystał tę chwilę, by się w nią nie wpatrywać. Rozejrzał się wokół.
– Ano. Podoba mi się. Masz ochotę, to cię oprowadzę. Zauważyłaś moje profesjonalne boisko do koszykówki, kupione używane od Warriors’ów za jedyne cztery tysiące?
– Nie. Gdzie jest? – zażartowała. Spojrzała na siebie. – Miałbyś coś, co mogłabym założyć? Nie mogłam zmusić się do założenia wczorajszych ubrań.
Hunt zdecydował się nie mówić jej, że jak dla niego, to wygląda cholernie dobrze w ręczniku.
– Na pewno coś znajdę – odparł.
Miała na sobie T-shirt, na nim jeden z czarnych swetrów Hunta oraz jeansy, które w pasie zebrała kawałkiem sznura. Pili kawę przy stole w kuchni.
– I jak ja mogę ci się odwdzięczyć? – spytała.
– Nie trzeba. Byłaś w tarapatach. Miałem cię zostawić nieprzytomną na ulicy?
– Niektórzy ludzie by tak zrobili.
– To nie ludzie.
– Cóż… dziękuję – napiła się kawy. – Nie mogę przestać o tym myśleć. Nienawidzę robić scen.
– Widziałem już gorsze – powiedział Hunt.
– Uderzyłam go?
– Tak. Spoliczkowałaś, tak konkretnie.
– To niewybaczalne. Hunt wzdrygnął się.
– Okłamywał cię.
– Mimo wszystko. To nie jest żadna wymówka. Jak się zacznie bicie, to wymówki robią się dość szybko głupie.
– Zauważyłem.
Coś w sposobie, w jaki to powiedział, przykuło jej uwagę, filiżanka zatrzymała się w połowie drogi do jej ust.
– Brzmi jak osobiste doświadczenie?
– Może trochę.
– Jeśli nie chcesz o tym mówić…
– Nie, w porządku. Jako dziecko spędziłem trochę czasu w rodzinach zastępczych, to wszystko. Dowiedziałem się, że gdy przekroczona zostanie granica starych, dobrych kar cielesnych… jak powiedziałaś, każdy powód jest wystarczająco dobry.
Postawiła filiżankę.
– Byłeś w rodzinach zastępczych? Przytaknął.
– Przez jakiś czas. Aż skończyłem osiem lat. Miałem szczęście. Zostałem adoptowany.
– W wieku ośmiu lat?
– Wiem, to nietypowe – zrobił minę. – Musiałem być wtedy ładniejszy.
– Cóż – powiedziała – może w inny sposób. Ale ty też znasz metody kar cielesnych.
– Też? Kto cię bił?
Wzięła głęboki oddech i wypuściła powietrze.
– Drugi mąż mojej matki. Richie. Wierzył w dyscyplinę, a ja byłam jego ulubienicą.
– A to czemu?
– Jesteś pewien, że chcesz wiedzieć?
– Spytałem. Westchnęła.
– Chyba dlatego, że próbowałam z nim walczyć. Zauważ słowo „próbowałam”. Na szczęście trwało to tylko rok.
– Co się stało?
– Mama się dowiedziała. O mnie. Sprowokowała go do zaatakowania i go zabiła. Nazwali to samoobroną.
– Brzmi jak samoobrona. Uśmiechnęła się nieznacznie.
– Wystarczająco blisko, w każdym radzie – kręciła filiżanką stojącą na stole. – Przepraszam za ten dramatyzm.
– W porządku. Jakoś wytrzymam.
– Tak czy inaczej, to dlatego czuję się źle z tym, że uderzyłam Spencera, nawet jeśli jest tylko kupą gówna. Myślałam, że nauczyłam się, by nigdy tego nie zrobić.
– Myślisz, że upiłaś się i dostrzegłaś w Spencerze coś z Richie’go?
– Nie chcę tak myśleć. Nie chcę w kimkolwiek widzieć Richie’go.
– Ale jakoś wciąż gdzieś tu jest?
– We wspomnieniach. Gdzieś, tak. I wiem, co teraz powiesz.
– Jeśli faktycznie wiesz, to jesteś krok przede mną.
– Wątpię.
– Dobra. No to, co chciałem powiedzieć?
– Że wiesz dlaczego pragnę tego powszechnego uwielbienia, tej pracy prezentera w Nowym Jorku.
– Serio? Znaczy, pragniesz tego?
– Muszę. Głęboko w środku, nie sądzę, iż jestem godna czyichkolwiek uczuć. Jestem wybrakowana. Więc może wystarczająca ilość miłości tłumów wynagradza brak miłości jednej, konkretnej osoby. No i jak ci się widzi ta teoria?
– Bolesna – Hunt zaczął przesuwać rękę po stole, by nakryć jej dłoń, pocieszyć ją tym pełnym współczucia gestem. Ale nie pozwolił sobie na to.
– Nie wiem, jak inaczej… – mówiła dalej. – Dlaczego inaczej… w każdym razie, przepraszam.
– Ta – powiedział Hunt. – Miłość. Nie dobrze chcieć czegoś takiego – skończył kawę, postawił filiżankę. – Wystarczy przeprosin, okay? Jak głowa?
– Głowa pulsuje. Głowa próbuje ustanowić nowy rekord.
– No przynajmniej będziesz miała z tego coś pozytywnego. Słaby uśmiech, ale po chwili struktura jej twarz zdawała się pękać. Ponownie pojawił się cień łez.
– Wiesz, najzabawniejsze jest to, że Spencer był kroplą, która przepełniła czarę goryczy. Wiesz, dlaczego w ogóle zaczęłam się z nim zadawać?
– Chciałaś być gwiazdą.
– Okay, to. Ale głównie po to, by wydostać się z San Francisco. Do Nowego Jorku albo gdziekolwiek. I zrobić to jako VIP. Pokazałoby to… – ponownie zaczęła bawić się filiżanką.
– Co by pokazało?
– Nie. Komu – wzięła wdech i wymamrotała. – Innemu facetowi. Rozstaliśmy się pół roku temu, kiedy Donolan się zaczynał. Powiedział, że biorę to zbyt poważnie. A on nie chciał nic poważnego. Poza tym miał już nową dziewczynę. Byliśmy razem dwa lata, a on nie chciał, żeby było na poważnie. Byliśmy dorośli, koledzy po fachu. Po stronie zawodowej, nic by się nie zmieniło.
– I tak było?
– To jest najlepsze. Było – spojrzała Huntowi w oczy. – Wtedy pojawił się Spencer. I nowa szansa. Nagle wszystko stało się możliwością ucieczki.
– Ucieczki od tamtego faceta? Skinęła.
– Nie mogłam znieść jego towarzystwa, ale cały czas musieliśmy się spotykać. Praca. Sprawy strażników więziennych, CCPOA. Chleb powszedni u Piersalla, jak sam wiesz.
Ale tego Hunt akurat nie wiedział.
– Myślałem, że są po prostu jednym z klientów.
– Niezupełnie. Są naszym numerem jeden. Osiem milionów, same honoraria.
– Każdego roku? Nie wiesz, czy szukają prywatnego detektywa?
– Nie sądzę, żebyś chciał dla nich pracować.
– Dla każdej dziesiątki procent od ośmiu milionów spróbowałbym. Bardzo bym się starał – Hunt wrócił do sedna. – Więc musiałaś spotykać się z tym facetem zawodowo? Nie mogłaś się po prostu wycofać?