Выбрать главу

– Zaparkowałam na podjeździe, wyjęłam pocztę, weszłam do środka i z porannych pozostałości zrobiłam sobie mrożoną kawę. Jeannette zadzwoniła do mnie z komórki.

Juhle na ułamek sekundy zerknął na partnera.

– O co chodziło?

– Nie wiedziała, czy mam jakieś schłodzone wino, a zapomniała kupić. Zadzwoniła z prośbą, bym sprawdziła, co też zrobiłam, i nie miałyśmy żadnego, więc powiedziała, że wstąpi do „Adriano” i weźmie butelkę. „Adriano” jest tuż obok 101, następny zjazd.

– Więc dziesięć minut? – sprecyzował Juhle.

– Możliwe, owszem.

– I dziesięć z powrotem – dodał Shiu. – Kiedy zatem przyjechała do pani?

Pytanie wyprowadziło ją z równowagi.

– Cóż, jeśli wyjechała z miasta około czwartej, jak powiedziała, to przyjechała tam pewnie około czwartej czterdzieści pięć. Możliwe, że któryś z sąsiadów ją widział. Moglibyście ich spytać.

– Spytamy – Juhle mówił łagodnym tonem. – Oczywiście, że spytamy.

– Potem, jak już mówiłam, wyszła na zakupy. Juhle nie ustępował.

– Ale nie dojechała do pani domu aż do ósmej, może ósmej trzydzieści. Zgadza się, mniej więcej? Czy było już ciemno, przypomina pani sobie?

Waverly oparła się i zamknęła oczy. W końcu powiedziała:

– Było ciemno. Pamiętam, ponieważ gdy podjechała, wyszła się przywitać i zobaczyłam, że zapomniała wyłączyć światła.

W drodze do Novato Shiu powiedział:

– A więc zapomniała sprawdzić, czy mają wino, potem zapomniała je kupić, a później zapomniała wyłączyć światła…

– Coś innego zaprzątało jej głowę.

Popołudnie było jasne, chmur niewiele. Juhle spojrzał na Zatokę i niemal pozwolił sobie na myśl, iż czeka ich ładna pogoda.

– Ta kobieta – powiedział – jej siostra – to naturalny afrodyzjak.

– Nie będziesz pożądał żony bliźniego swego – powiedział Shiu.

– Mam jedno dla ciebie – odparł Juhle. – Co powiesz na: „Nie będziesz mówił nie będziesz” - Poza tym, nie jest mężatką. Zatem nie jest żoną żadnego bliźniego.

– Ale ty masz żonę.

– Jeju, dzięki Shiu, przez chwilę jakoś zapomniałem. Nie pożądam jej, cokolwiek to dla ciebie, do diabła, znaczy. Zwyczajnie skomentowałem, że to naturalny afrodyzjak. To nasz zjazd.

– Wiem.

„Adriano” był małym sklepem monopolowym w kolejnym centrum handlowym hrabstwa Marin, którego parking wypełniały w niewiarygodnej części luksusowe samochody. Shiu zaparkował dokładnie naprzeciwko drzwi i inspektorzy weszli do środka. W tle płynęła muzyka klasyczna, a gdy przekroczyli próg, rozległ się dzwonek. Z zaplecza wyszedł dobrze ubrany, niski, siwy mężczyzna o zadbanych wąsach.

Po przedstawieniu się, okazało się, że choć raz wszystko może być proste. Pan Adriano powiedział, że w sklepie pracuje sam. Sześć dni w tygodniu. Poza nim nikt nie ma dostępu do kasy.

Oczywiście zna panią Palmer z widzenia. Była u niego wielokrotnie z Vanessa Waverly.

– Jej siostra, prawda?

Ale chętniej porozmawiałby o Vanessie. Tak między nimi – poznali ją? Mamma mia!

– Z radością oddałbym moje lewe jądro za jedną noc, wiecie panowie, co mam na myśli? Choć obawiam się, że musiałbym ustawić się w bardzo długiej kolejce. Ale, co chcą panowie wiedzieć o jej siostrze, pani Palmer? Jeanne?

– Jeannette – poprawił Shiu.

– A tak, Jeannette. Muszę zapamiętać – jego zwyczajowy uśmiech zbladł. Nagły przebłysk pamięci spowodował, że przyłożył dwa palce do czoła. – Właśnie do mnie dotarło. Panowie. Sędzia. Jej mąż, prawda?

– Obawiam się, że tak, proszę pana. Czy pamięta pan, kiedy była tu po raz ostatni? Pani Palmer – spytał Juhle.

Przez chwilę Adriano drapał się po policzku.

– Na pewno nie ostatnio, nie sądzę. Chyba z miesiąc temu.

– Nie przed dwoma dniami? – spytał Shiu.

– O nie. Na pewno nie.

– Jest pan pewien? W porze kolacji? Około ósmej.

– Nie – odparł mężczyzna, wpatrując się przed siebie. – Mogła wejść i nic nie kupić, jeśli mnie tu nie było i potem może wyszła. Mogłem to przegapić. Zawsze staram się nasłuchiwać dzwoneczka i wychodzić, kiedy pracuję na zapleczu. Ale nie kupiła nic, co miałbym w kasie. I o ósmej nie jest tu zbyt gęsto. Oczywiście

– na jego twarzy ponownie pojawił się szelmowski uśmiech – jeśli schowała się i ukradła butelkę…

– Nie – powiedział Juhle – nie zrobiłaby tego.

– W takim razie, przykro mi – odparł Adriano – nie widziałem jej.

11

– Nie ma jak w domu – powiedziała Parisi. – Jeśli chcesz, to możesz wejść na dziesięć minut i oddam ci od razu ubrania.

– Mogę je później odebrać. Albo możesz mi je podrzucić.

– Ale oboje już tu jesteśmy.

– Dobra wygrałaś.

Parisi mieszkała w wolno stojącym, jednopiętrowym domu przylegającym do małego parku niemal na samej północy Larkin, przecznicę od, jak się okazało, placu Ghirardelli. Dom był pokryty stiukiem w hiszpańskim stylu, z wąskim paskiem trawnika z przodu i zadaszonym gankiem prowadzącym do drzwi wejściowych. Pomiędzy podjazdem Parisi a jej sąsiadów było miejsce do parkowania. Miało rozmiar pudełka do butów, ale to z takiego właśnie powodu Hunt kupił coopera.

– Masz dom? – spytał, gdy wysiedli z samochodu. – W jaki sposób można w obecnych czasach dochrapać się domu w San Francisco?

– Powiedział człowiek, który mieszka w magazynie.

– Tak, ale ja wynajmuję. Co więcej, jest to wynajem objęty kontrolą czynszów.

– Zaraz zobaczysz – powiedziała. – To mały dom. Koleżanka mamy przeszła na emeryturę i dała mi okazyjną cenę – pogrzebała w torebce, po czym małe drzwi do garażu zaczęły się podnosić. – Nie pytaj czemu, ale nigdy nie używam drzwi wejściowych.

– Ciekawe, czemu nie używasz drzwi wejściowych – dumał na głos Hunt.

– Nie pytaj – odparła ze śmiechem. Po czym biorąc go za rękę: – Chodź za mną.

Przeszli przez garaż, mijając zaparkowaną tam czarną miatę cabrio. Przystając przy drzwiach, jak się okazało, do kuchni, Andrea nacisnęła guzik przy drzwiach, żeby zamknąć bramę garażową.

Hunt szedł blisko za nią, wystarczająco blisko, by czuć jej perfumy. Wciąż trzymała jego dłoń w ciemności, po czym puściła ją, aby otworzyć drzwi.

– Poczekaj chwilę – powiedziała. – Muszę coś sprawdzić. Dobrze, teraz możesz wejść.

Była to mała kuchnia, nowoczesna i funkcjonalna, ale nosiła ślady normalnego użytkowania. Na metalowym okapie przy ścianie obok lodówki wisiało kilka garnków i patelni, a na blacie obok kuchenki, przy pojemniku na przybory kuchenne – drewniane widelce i łyżki, łopatki i pędzelki – stał drewniany, pionowy stojak na, jak się zdawało, komplet porządnych noży.

– Co sprawdzałaś? – spytał Hunt.

– Czy zmyłam naczynia. Nie byłam pewna. Nie chciałam, żebyś wziął mnie za bałaganiarę.

– Nie wziąłbym. Ale skoro mogą tu być naczynia do zmywania, to znaczy, że tu jadasz.

– Pewnie, że jadam. A co ty myślałeś?

– Że jadasz co wieczór w restauracjach. Kończysz program, a potem do jakiegoś eleganckiego lokalu. Światowe życie. Jak wczoraj.

Wzdrygnęła się.

– Czasami. Ale nie. Większość wieczorów jestem tu sama, późno pracując. Spytaj Amy. Ma taki sam grafik. Ale żeby wszystko było jasne, powinieneś wiedzieć, że niezła ze mnie kucharka. Właściwie, to może i wybitna. Nie możesz być z Włoch i źle gotować. To przestępstwo.