– Nie. Przeprowadziłem się tu jako dwudziestopięciolatek.
– Tak jak ja.
– Ale w moim przypadku – powiedział Hunt – to nie było sześć lat temu, tylko piętnaście.
Zmarszczyła brew.
– Jakoś mi z obliczeń nie wychodzi. Ukłonił się, przyjmując komplement.
– Jesteś nazbyt miła, ale owszem, zgadza się.
– Dobra, wierzę ci. Jeszcze jedno pytanie.
– Jedno.
– Jak zaprzyjaźniłeś się z gliniarzem z wydziału zabójstw?
– Właściwe – odparł Hunt – to jak się ponownie spotkaliśmy po latach, jest fajną historią. Dev i ja byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Graliśmy razem w baseball w ogólniaku. A potem, wiesz, college, i jeszcze wojsko w moim przypadku. Tak czy inaczej, nie widzieliśmy się przez jakieś dziesięć lat… – po czym opisał jej skróconą wersję swojego spotkania z Juhle’em – osiedle Holly Park, Keeshiana przywiązana do kuchennego krzesła.
Kiedy skończył, Andrea siedziała pochylona w jego stronę, z jedną stopą na podłodze, a drugą podwiniętą pod siebie.
– Ale niesamowita historia, Wyatt – powiedziała. – Cały czas robiłeś takie rzeczy?
– Nie. Czasami. Nie ciągle. Dzięki Bogu. Tak czy siak, po tym, Dev i ja kontynuowaliśmy z miejsca, gdzie przerwaliśmy w szkole. Wyjąwszy, oczywiście, takie szczegóły, jak to, że ma żonę i troje dzieci.
– A ty?
– Co ja?
– Byłeś żonaty?
– Nie.
– Dzieci.
– Nigdy nie żonaty, bezdzietny – nie chciał okłamywać Andrei, a to formalnie była prawda. Nigdy nie był żonaty, był bezdzietny. Zaręczony, owszem, jedyne sześć tygodni. Sophie miała dwadzieścia sześć lat, była w drugim miesiącu ciąży, w doskonałym stanie zdrowia, gdy zabił ją tętniak.
Wybrał chyba jednak odpowiednio beztroski ton, ponieważ Andrea kontynuowała.
– A chciałbyś? To znaczy, po tylu latach pracy z dziećmi… Wzruszył ramionami, udzielając odpowiedzi, którą już dawno doprowadził do perfekcji.
– Chyba zbyt często widziałem, co dzieje się z wieloma rodzinami.
– Ale nie ze wszystkimi.
– Nie, nie ze wszystkimi. To prawda. Twarz Parisi posmutniała nagle.
– Co? – spytał Hunt.
– Właśnie myślałam o tym, co tyle robiłam ze Spencerem i… innym facetem, aż on i nieustająca pogoń za karierą i… – westchnęła głęboko. – Nagle wszystko to wydaje się takie puste.
– Po napchaniu się taką ilością jedzenia, nie możesz być teraz pusta.Poczuł, że zrozumiała, co chciał osiągnąć, by odpuściła na chwilę swoim demonom. Jej ostatnia doba była wystarczająco bolesna, upokarzająca, ciężka. Nie powinna się już więcej katować. Nie dziś.
Spojrzała mu w oczy, po czym wstała i podeszła, zatrzymując się naprzeciwko niego. Kładąc mu dłonie na karku, pociągnęła go do sobie, przytulając jego głowę do swego brzucha. Puściła go po chwili, a on wstał, objął dłońmi jej twarz i pocałował ją.
Po jakimś czasie odsunęła się na tyle, by powiedzieć:
– I tak muszę zdjąć te ubrania, by ci je oddać.
Hunt zostałby w jej łóżku całe popołudnie, może cały tydzień, ale powiedziała, że naprawdę musi kilka godzin popracować. Ale chciałaby się z nim spotkać tego wieczora.
– W jakiejś miłej restauracyjce. Ty wybierasz, ja płacę.
– Co pobiłoby to, co właśnie jedliśmy?
– Nic – odparła. – Niemniej, niektórzy ludzie jadają częściej niż raz dziennie.
– Wezmę to pod uwagę – powiedział. – Ale, że zaryzykuję drażliwy temat, co ze sprawą Donolana?
Pokręciła głową.
– Dziś nie ma rozprawy. Jutro dowiem się, jaki jest stan rzeczy i pewnie będę kontynuować, aż ten cholerny proces się skończy.
– W porządku – Hunt trzymał ubrania, które od niego pożyczyła. Stał w otwartych, sporadycznie używanych drzwiach wejściowych. – Jeśli nadal będziesz miała ochotę po pracy. Ale jeśli będziesz wolała się wyspać, to zrozumiem.
– Taki dobry z ciebie facet – powiedziała. – Poważnie – ponownie dostrzegł w jej oczach wdzięczność. – Co powiesz, jeśli zostawimy kwestię otwartą? – spytała. – W każdym razie, zadzwonię do ciebie. Powiedzmy, do siódmej.
– Brzmi fair. W każdym razie. Przytaknęła.
– Zadzwonię.
12
Choć patrząc wstecz było to uderzająco logiczne, to policjanci nie przewidzieli tego w odpowiedniej chwili – gdy tylko Juhle i Shiu wyszli po zakończeniu przesłuchania w Salonie JV, Vanessa zadzwoniła do siostry, by poinformować ją, że, czy zdawała sobie z tego sprawę, czy nie, była podejrzaną o morderstwo męża. Inspektorzy wyrazili się dostatecznie jasno.
Zanim jeszcze zdążyli wyjść z „Adriano”, Shiu – przejawiając niemal nieprzerwanie oznaki tego, iż presja znalezienia podejrzanego wpływała na jego zdolność osądu – naprawdę próbował udowodnić, że powinni spotkać się z jednym z zastępców prokuratora okręgowego. Teraz. Powinni przedstawić, co mają na Jeannette i zacząć dyskusję na temat strategii oskarżenia jej o morderstwo – czy aresztować ją, nim będzie miała okazję uciec, albo zrobić coś podobnie nagłego jak samobójstwo, czy też powinni poczekać i przedstawić posiadane dowody wielkiej ławie przysięgłych, rozstrzygającej zasadność takich wniosków, by otrzymać oficjalny akt oskarżenia.
Juhle nie był przeciwny żadnemu z tych rozwiązań per se. Właściwie on sam niemal wierzył w to, co bredził Shiu w drodze do „Adriano” – że, ni mniej, ni więcej, rozwiązali sprawę w jeden dzień. Niemniej, abstrahując od presji, aby wnieść oskarżenie przeciw Jeannette, to najzwyczajniej nie mieli narzędzia zbrodni.
Fakt, w grafiku żony mieli dziurę, której nie potrafili wyjaśnić, a w czasie której niewykluczone, że mogła dokonać morderstw, ponieważ miała motyw – zakładając, że w ogóle wiedziała o Staci Rosalier. Ale to, że nie pojechała do „Adriano” kupić wina, wcale nie pomogło im wyjaśnić, co robiła w czasie krytycznych czterech godzin. Poza tym, jeszcze nawet jej nie przesłuchali. Trochę pechowym byłoby, gdyby przedstawili ją jako podejrzaną prokuratorowi okręgowemu albo porucznikowi Lanierowi lub, co gorsza, Batiste, a ona pojawiłaby się ze świadkiem lub dwoma, którzy widzieli ją w domu siostry albo rozmawiali z nią w sklepie spożywczym.
Albo cokolwiek.
Przekonawszy Shiu, że muszą z nią ponownie porozmawiać – i to szybko, Juhle zadzwonił do niej na komórkę, pytając, czy mogłaby poświęcić im godzinę lub nieco więcej. Wtedy dowiedzieli się, że Vanessa do niej dzwoniła. Jeannette, naturalnie, chętnie się z nimi zobaczy, kiedy tylko będą sobie życzyli, ale spotkanie to będzie musiało się odbyć w biurze jej adwokata, Everetta Washburna. Podała im adres na Union Street i powiedziała, że mogą spotkać się tam za czterdzieści pięć minut, powiedzmy o 16:30.
Ale ich powrót do miasta wydłużył się znacznie, ponieważ jeleń zdecydował się wyrwać ze swego wiejskiego otoczenia na Marin Headlands i zaznać, bez zapowiedzi, nieco kultury miejskiej, może życia nocnego w San Francisco. By to uczynić, musiał naturalnie przejść przez most Golden Gate. Trzymilowa przeprawa, zakończona ostatecznie sukcesem dzięki pomocy sześciosamochodowej eskorty kalifornijskiej policji drogowej, zamroziła ruch na moście w obu kierunkach na niemal cztery godziny.
Everett Washburn dobijał siedemdziesiątki i gustował w przaśnym stylu – workowate brązowe spodnie, czerwone szelki, super szeroki krawat republikański pod wygniecioną sportową marynarką. Sumiaste wąsy i rumiana, właściwie koloru mięsa wołowego, twarz upodabniała go do świętego Mikołaja, choć Juhle pomyślał, że niebieskie oczy pod grzywą śnieżnobiałych włosów były tak ciepłe i serdeczne jak, mniej więcej, lodowcowa kra. Jeśli któryś z reniferów wykręciłby mu jeden ze swoich głupawych numerów, ten odgryzłby mu kawał dupska. Otwierając drzwi wejściowe, sześć, może osiem stóp poniżej poziomu chodnika, pod Café de Paris, prawnik zrobił zawodową minę pokerzysty. Ostentacyjnie spojrzał na zegarek.