Tombo zbliżał się lub dopiero co skończył czterdziestkę. Szerokie ramiona, masywna, ale nie gruba sylwetka, wzrost ponad przeciętną. Jego skóra była bardzo ciemna, włosy mocno skręcone, ciemne garnitury zawsze nieskazitelne. Dokładnie przyciętą kozią bródkę znaczyły ślady siwizny. Szeroki, nieco przypłaszczony nos dzielił twarz na dwie prawie idealne części, co nadawało jej regularny i przyjemny wyraz – całkiem normalny, a jednocześnie nieco niezwykły. Jego głębokie czekoladowe oczy, potencjalnie skłonne do smutku, często mrugały wesoło spomiędzy kurzych łapek. Na swój sposób Tombo był tak atrakcyjny jak Parisi, co odegrało oczywiście sporą rolę przy ich wyborze przez Fairchilda do programu.
Fairchild zabierał się w końcu do powiedzenia Tombo o reakcji Parisi sprzed dwóch nocy.
– Jestem pewien, że to o to chodzi w tym zniknięciu. Ale pozwól, że się spytam, Rich, czy ja kiedykolwiek udawałem, że mam tego typu wejścia? Czy nie powtarzałem wam cały czas, żebyście cieszyli się z tej przejażdżki, bo nigdy nie wiadomo, kiedy pojawi się szansa na następną?
Tombo wyjął z miski na środku stołu zielony strączek edamame, otworzył go i wysypał znajdujące się wewnątrz groszki na dłoń.
– Najwyraźniej nie przyjęła tego do wiadomości.
– Nigdy jej nie okłamywałem.
– Nie mówię, że to robiłeś – włożył jeden groszek do ust – ale mogła odnieść inne wrażenie, to wszystko. Byliście całkiem blisko.
– Ani trochę bliżej zawodowo niż ty i ja. To od samego początku miał być zespół, nasza trójka.
Na twarzy Tombo pokazały się kurze łapki.
– Ta, cóż, mnie chodzi nie tylko o sprawy zawodowe.
– Okay, rozumiem. Ale pierwszy raz zorientowałem się, że jej naprawdę chodzi o Nowy Jork we wtorek wieczorem. Nie ściemniam. To był pierwszy raz. Chodzi mi o to, że naprawdę liczyła na to, jako na kolejną fazę, że to naprawdę nastąpi. Gdy tylko to powiedziała… no cóż, musiałem ją poprawić. I wtedy zrobiło się bardzo nieprzyjemnie. Co to w ogóle jest?
Otwierając kolejny strączek, Tombo opuścił wzrok.
– Edamame. Soja. Świetna rzecz – rozejrzał się po zatłoczonym pomieszczeniu. – Lou podnosi poziom, zamienia się w smakosza.
– Zauważyłeś dzisiejsze danie dnia? – spytał. – Tempura dolmas? Co to jest?
– Tak jak powiedziałeś, specjalność. Sui generis – Tombo przerwał na moment, przełożył z grubsza. – Twór własny.
– Może i tak, ale co by to nie było, to dość dziwne na wyrafinowaną kuchnię.
Tombo wzruszył ramionami.
– Zależy od definicji. W Sudanie takie coś wywołałoby paradę radości – wrzucił kilka ziarenek soi do ust. – No więc, jak myślisz, gdzie ona jest?
– Ukrywa się. Przekazuje wiadomość. Próbuje mi dopiec. Tombo cmoknął ze współczuciem.
– Myśli, że to sprawa osobista.
Fairchild przechylił głowę, zastanawiając się, czy Tombo z niego kpi.
– Dokładnie – powiedział. – Wróci na czas, żeby zrobić podsumowanie, jestem pewien.
– Miejmy nadzieję.
– Cóż, a jeśli nie, to sam sobie świetnie poradzisz. – Kelnerka podeszła z tacą pełną szklanek wody, postawiła dwie na ich stole, niepotrzebnie zapisała zamówienie – specjalność: dolmas. Kiedy odeszła, Fairchild podniósł swoją szklankę. – Powiedz szczerze, Rich, zastanawiałeś się nad tym, co będziesz robił po tym procesie?
Tombo wzdrygnął się.
– Wrócę do normalnej pracy. Boże, to brzmi strasznie teraz, gdy siebie słyszę – oczy mu się rozjaśniły. – Hej, może pociągniemy za parę sznurków i zorganizujemy zabójcy George’a Palmera proces w ciągu następnych dziesięciu dni. Nie byłoby świetnie?
– Rewelacja. Ale czy nie powinni go najpierw złapać?
– Jeśli to on. Skoro już o tym mowa, popatrz na to – spojrzenie Tombo powędrowało do tłumu przy drzwiach, gdzie dwie znajome postaci przebijały się do przodu. – Juhle i Shiu – powiedział. – I wygląda na to, że idą w naszą stronę.
–
Tombo przez dziewięć lat pracował jako zastępca prokuratora okręgowego, nim przeszedł do sektora prywatnego. Znał Juhle’a i Shiu i wiedział o ich przydziale do sprawy Palmera. Kiedy dotarli do ich stolika, wszystkich sobie przedstawił. Razem z Fairchildem zrobili miejsce dla inspektorów, przesuwając się na swych ławkach, przez co przy stoliku zrobiło się nieco ciasno. Shiu od razu zaczął:
– Jesteśmy właśnie w drodze do firmy Andrei Parisi i Devin pomyślał, że wy tu będziecie, więc moglibyśmy najpierw pogadać z wami. Właściwie to mieliśmy cichą nadzieję, że Parisi będzie z wami.
– Nie – powiedział Fairchild. – Jak na razie jesteśmy tylko my. Jak widać.
– Rozmawiał z nią dzisiaj któryś z was? – spytał Shiu.
– Jeszcze nie. Zazwyczaj pojawia się po zakończeniu popołudniowego posiedzenia, ale czasami ma inne zajęcia i nie może przyjechać – Fairchild wzruszył ramionami, zupełnie jakby nic się nie stało. – Spodziewamy się jej jednak w porze podsumowania, może wtedy spróbujcie.
– O co chodzi? – spytał Tombo.
– Cóż, skoro już tu jesteśmy, na początek – powiedział Shiu – mógłby nam któryś z was powiedzieć trochę o zakresie jej zaangażowania w sprawy związku zawodowego strażników więziennych?
– Znaczy poza tym, że są jej klientem? – spytał Fairchild.
– Masz na myśli klientami Piersalla – poprawił go Shiu. Producent wzruszył ramionami.
– Dobra, jasne, ale to ona cały czas się zajmowała ich sprawami.
– Chyba czegoś tu nie rozumiem – powiedział Tombo. – Wy dwaj pracujecie nad sprawą Palmera, zgadza się? Co Andrea ma z tym wspólnego? Albo strażnicy więzienni, jeśli już o tym mowa?
Juhle musiał interweniować. Jego partner i tak już za dużo powiedział.
– Nie wiemy – powiedział. – Mamy kilka punktów i sądziliśmy, że może Parisi stanowi między nimi jakiś łącznik.
– W sprawie Palmera? – spytał Tombo.
– Niby jak? – dodał Fairchild.
Juhle nie lubił dzielić się informacjami z ludźmi z telewizji. Posłał im bezbarwny uśmiech i w miejsce odpowiedzi zadał swoje pytanie.
– Czy wspomniała któremuś z was kiedykolwiek o młodej kobiecie, Staci Rosalier?
Tombo pokręcił głową. Farchild zmarszczył brwi.
– Coś się kojarzy? – Juhle próbował wyczytać coś z miny Fairchilda.
– Nie. Nie od Andrei. Ale nazwisko brzmi znajomo.
– Była drugą ofiarą – powiedział Shiu. – Kobietą zabitą z Palmerem.
– Właśnie – potwierdził Fairchild. – Stąd je znam. Co ją łączy z Andreą?
Juhle poczęstował się edamame.
– Tego się chcemy dowiedzieć. Tombo i Fairchild spojrzeli na siebie.
– Okay. Wróćmy na chwilę do strażników więziennych – odezwał się Shiu, odwracając się do Fairchilda. – Powiedziałeś, że cały czas pracowała nad ich sprawami. Musiała zatem zdawać sobie sprawę z, mmmm, problemów Palmera z nimi.
– Pewnie – powiedział Fairchild. – Ale, kto nie wiedział? Co kilka tygodni pojawia się artykuł w jakiejś gazecie, prawda? Więźniowie przypadkowo zabici przez strażnika w Folsom. Meksykańska mafia zbija fortunę, handlując narkotykami z Pelican Bay. W Corcoran odbywają się walki na śmierć gladiatorów-więźniów. Połowa więziennych lekarzy jest notowanych, nie mają ważnych licencji, wypisują lewe recepty. I za każdym razem Palmer groził, że tym razem zamknie związek. Strażnicy wymykają się spod kontroli. Jeśli związek nie jest w stanie utrzymać w ryzach swoich członków, to umieści ich pod jurysdykcją federalną. No i zgadnijcie, kto przekazuje te wszystkie informacje pomiędzy nim a związkiem? Albo raczej przekazywał.