– Zadzwoniła około kwadrans przed trzecią – mówiła bardzo zdenerwowana, podczas gdy zajmowali miejsca przy jednym ze stołów. – Powiedziała, że czuje się już lepiej, więc przyjedzie i podgoni trochę z pracą, ale najpierw musiała pojechać do klienta do domu, ale zostanie pewnie, jak ja już pójdę do domu, bez wątpienia do późna. Miałam nie czekać – zostawiłaby mi papiery na rano na biurku.
– Ale tego nie zrobiła? – spytał Shiu.
– Nie. Wcale nie przyjechała. A przynajmniej nie wpisała się na dole. Po godzinach musimy wpisywać się na listę – po czym dodała, zupełnie jakby dopiero teraz zdała sobie z tego sprawę. – Większość dnia wczoraj też opuściła. A ona nigdy nie opuszcza dnia pracy. I mam na myśli dosłownie nigdy.
– No więc, co wczoraj robiła? – spytał Juhle. – Że nie było jej tu.
– Powiedzieli, że zatrucie pokarmowe.
– Kto taki?
– Jej lekarz, jak sądzę. Zadzwonił, ale rozmawiał z recepcją, a nie ze mną.
– Ale około kwadrans przed trzecią miała się lepiej? – spytał Shiu.
– Tak myślę.
– Rozmawiała z nią pani osobiście – pytał dalej – i jechała do klienta do domu? Często to robiła? Spotykała się z klientami w ich domach?
– Tak sądzę. Czasami. To zależy.
– Mówi pani coś nazwisko Staci Rosalier? – wtrącił się nagle Juhle. – Była jedną z klientek Andrei?
– Nie – Carla kręciła głową. – Nazwisko nie jest znajome. Przykro mi.
– Nic nie szkodzi, proszę pani – powiedział Shiu. – Czy Andrea powiedziała do kogo jedzie?
– Tak. Carol Manion. Zna pan Manionów? Ale nigdy tam nie dotarła.
– Skąd pani wie? – spytał Shiu. – Dzwoniła pani do niej? Carla była tak zdenerwowana, że pytanie przestraszyło ją.
– Do kogo?
– Pani Manion.
W ciemnych oczach Carli pojawiło się prześladujące ją poczucie winy.
– No, nie. To znaczy wczoraj, zanim wyszłam, nie było powodu, a potem… ona tu zadzwoniła. To znaczy do biura. Późnym wieczorem, wczoraj. Kiedy przyszłam dziś rano, na linii Andrei była wiadomość.
– Od pani Manion? Skinęła i opuściła głowę.
– Pytała, czy Andrea zapomniała albo zapisała złą datę spotkania. Co, oczywiście, nigdy by się jej nie przytrafiło.
– Nie – Juhle rysował palcem wskazującym okręgi na stole. – Więc nigdy nie dojechała do Manionów? Jeśli to tam się wybierała.
– Myślę, że tak. Tak mi powiedziała. I że potem tu wraca.
– I wtedy – spytał Juhle – rozmawiała z nią pani po raz ostatni? Sięgnęła pod szkło okularów, by wytrzeć łzę.
– Z tego, co wiem – powiedziała – to ostatni raz, gdy ktokolwiek z nią rozmawiał.
17
Miejsce pracy Wesa Farrella nie przypominało za bardzo innych kancelarii prawnych, jakie Hunt odwiedzał w całym mieście. Zajmowała niemal całe trzecie piętro okazale odrestaurowanego budynku w sercu przedmieścia. Przypadkowy gość, który wjechał windą z podziemnego parkingu – unikając w ten sposób oficjalnej recepcji i tętniących życiem biur na niższych piętrach – mógł dojść do wniosku, iż trafił do prywatnej rezydencji ekscentrycznej i wyjątkowo niechlujnej osoby.
Biurko Farrella, którego zazwyczaj nie używał, stało pod jednym z okien w rogu, przez co reszta przestrzeni przypominała salon z tapicerowaną kanapą i dopasowanymi fotelami, kilkoma lampami na podłodze i stolikiem od Armii Zbawienia. Ścianę przy drzwiach zdobił kosz firmy Nerf. Gdzie popadnie poprzypinane było kilka starych i nieoprawionych druków reklamowych z czasów Fillmore’a oraz plakat bosko uśmiechniętej Cheryl Tiegs, wychodzącej z wody w prześwitującym kostiumie. Lada i szafki pod ścianą po lewej stronie mogły stanowić studencką kuchnię, ze zlewem, ekspresem do kawy i poustawianymi na zewnątrz kubkami oraz walającymi się wszędzie dookoła pękatymi segregatorami, notesami i książkami.
Nikt jednak w tej chwili nie delektował się urokami tego miejsca. Farrell, siedzący niedbale na kanapie, z nogami na stoliku, podsumował za wszystkich obecnych:
– Mam złe przeczucia.
Wu osunęła się na jeden z foteli, złożywszy dłonie na udach. Hunt, który po zakończeniu zeznań został wreszcie wypuszczony od McClellanda kilka przecznic dalej, stał przy telewizorze, oparty o niski kredens pod oknem wychodzącym na ulicę. Sięgnął i wyłączył odbiornik. Skończyli właśnie oglądać podsumowanie kolejnego dnia procesu Donolana w TV Proces z udziałem Richarda Tombo, ani słowa o Andrei Parisi.
– Amy i ja wiemy trochę więcej od ciebie w tej sprawie, Wes – powiedział. – Zwrócił się do Amy. – Rozmawiałaś ze Spencerem?
– Czterdzieści pięć minut temu – odparła. – Nie dzwoniła. Spencer myśli, że to coś poważnego.
– I ma rację – powiedział Hunt. – No więc, o ile nam wiadomo, nikt nie rozmawiał z nią od czasu, gdy pojechała do Manionów?
– A wiemy chociaż, że pojechała? – spytał Farrell. Hunt skinął.
– Wzięła samochód. To wiemy. Był w garażu, gdy ją zawiozłem do domu, a poprzedniego wieczora go nie było.
– No więc, gdzie jest? – spytała Wu.
– No lo se - Hunt odetchnął z frustracją. – I najwyraźniej nie dojechała na spotkanie. Manion dzwoniła do jej gabinetu spytać, czemu się nie zjawiła – czy zapomniała o spotkaniu.
– No więc co, wsiadła do samochodu i zniknęła? – zapytał Farrell.
– Jak na razie na to wygląda – odparł Hunt. – Tyle wiemy. I wcale nic dobrego – poszedł do miejsca, gdzie siedziała pozostała dwójka i usiadł okrakiem na oparciu fotela. – A skoro już o tym mowa, oto coś innego, nad czym zastanawiałem się przez większość dnia. Właśnie dowiedziała się, że nie dostanie pracy w Nowym Jorku, tak? Miała strasznego kaca. Myślała nawet, że za spoliczkowanie Spencera może stracić posadę w TV Proces, a w konsekwencji może i u Piersalla, gdyby się dowiedział.
– Mówisz, że mogła popełnić samobójstwo? – spytała Wu. Hunt nie chciał tak myśleć, ale wiedział, że nie można tego wykluczyć. Ludzie byli złożeni, nieskończenie nieodkrywalni. Co on interpretował jako obiecujący początek, dla niej mogło być kolejnym potencjalnie pogmatwanym epizodem w życiu, być może wypełnionym podobnymi związkami.
– Tamara dzwoniła na stacje pogotowia w całym mieście, bo nic innego nie przyszło mi do głowy. Amy, ty znasz ją lepiej niż ja. Co myślisz?
– Czy myślę, że mogła się zabić? Chciałabym powiedzieć, że nie, ale…
Zadzwonił telefon Hunta i podnosząc palec w stronę Wu, odebrał on połączenie, podchodząc do okna dla lepszego zasięgu.
– Tak, też właśnie oglądaliśmy – powiedział. – Wiem. Sutter Street. Na górze u Farrella i Wu i odezwał się nagle chropowatym głosem. – Devin chce wejść na górę. W tej sprawie. Będziemy tu jeszcze dziesięć minut? – widząc potakiwanie, wrócił do rozmowy. – Okay, Dev. Jesteśmy tu. Pewnie, jak chcesz.
Zamknąwszy telefon, został przy oknie, wyglądając na zewnątrz. Jego ramiona uniosły się, opadły, uniosły się ponownie.
– Wyatt – w głosie Wu słychać było niepokój – co się stało?
– Tylko tyle, że Juhle i Shiu są z wydziału zabójstw i chcą porozmawiać o Andrei – odetchnął głęboko. – Wydział zabójstw oznacza, że ktoś nie żyje.
Kilka następnych minut upłynęło w udręczonej, nieprzerwanej zbyt wieloma słowami ciszy. W pewnej chwili Wu powiedziała:
– Jeśli mają coś konkretnego, byłoby o tym w wiadomościach. Szczególnie na kanale, który oglądaliśmy. Nie mogą nic mieć.
– Chyba, że policja im nie powiedziała lub kazała milczeć. Ale miejmy nadzieję – powiedział Farrell.