Выбрать главу

– Więc nie widziałeś się z nią, odkąd cię spoliczkowała?

– Nie.

– A rozmawiałeś?

– Ona nie będzie ze mną rozmawiać. Poszła się wypłakać w rękaw Wyatta Hunta.

– Cóż, zabrał ją do domu, jeśli o to ci chodzi. A teraz próbuje ją znaleźć. Martwi się. Prawdę mówiąc, wszyscy się martwimy.

Fairchild zamierzał położyć spoconą dłoń na ramieniu Farrella, ale się powstrzymał.

– Wes, oszczędź sobie żalu. Zgaduję, że zadzwoniła już do matki, może do firmy, by powiedzieć im, że nic jej nie jest. A w międzyczasie patrzy na tę wrzawę medialną – wytarł rękę, osuszył ręcznikiem włosy. – Zaufaj mi, zrobiła sobie parę dni wolnego.

– Więc nie byliście razem w poniedziałek wieczorem?

– Poniedziałek. Chwila. Co mamy dziś?

– Czwartek.

– Więc pokłóciliśmy się we wtorek, zgadza się. Ale poniedziałek. Nie. Byliśmy umówieni, ale pojechała na trochę do pracy i zadzwoniła stamtąd, żeby odwołać.

– Powiedziała dlaczego? Wzruszył ramionami.

– Nie wiem. Coś musiało jej wypaść.

* * *

Farrell znał Richarda Tombo jeszcze z czasów, gdy był on świeżo wybijającym się zastępcą prokuratora okręgowego. Stali naprzeciw siebie w procesach toczących się w sądzie miejskim prawdopodobnie z dziesięć razy. Odkąd młodszy mężczyzna założył własną firmę, regularnie spotykali się w okolicach Pałacu Sprawiedliwości i w „U Lou Greka”. Zdawali się zamieszkiwać ten sam świat prawniczo-restauracyjny. Tombo miał kancelarię w staroświeckiej, pięknie odnowionej po wozowni o mosiężnych balustradach, w cieniu drapacza chmur Transamerica Pyramid. Siedział w swoim gabinecie, krawat rozwiązany, marynarka na wieszaku obok biurka. Blok na biurku pełen był zapisków. Trzy puste kubki po kawie stały na suszce. Przed nim leżał segregator wypełniony pismami procesowymi.

– Jak to, „co ja tu jeszcze robię”? – powiedział Tombo modulowanym głosem zawodowego lektora. – Wesley, przyjacielu, ja tu pracuję.

– Myślałem, że płacą ci królewskie sumy za stanie przed kamerą na tle Pałacu.

– A i owszem. Ale za tydzień, może dwa, to się skończy. A w międzyczasie – wskazał na rozłożone papiery – opuszczę moich klientów i oto nie mam stałego dochodu. A zatem nie, nawet częściowo nie zrezygnowałem. Wciąż wyrabiam sześćdziesiąt godzin.

Farrell pamiętał czasy, gdy sam dopiero co zaczynał w jednej z dużych korporacji. Cieszył się, że dużo mu płacili, jeśli cały czas pracował. Pod pojęciem cały czas, rozumie się każdą jedną minutę każdego dnia. Włączając weekendy i święta. Licząc dwa tysiące dwieście płatnych godzin rocznie, oznaczało to minimum dwanaście godzin dziennie. Teraz, patrząc na względnie młodego i wciąż tętniącego entuzjazmem, energicznego, charyzmatycznego Tombo, zastanawiał się, jak długo będzie w stanie to znieść.

– Jeśli to twój czas pracy – powiedział – to nie chciałbym cię zajmować.

– Nie martw się – odparł Tombo – jeśli chodzi o Andreę, to cokolwiek… – podniósł jeden z kubków i widząc, że jest pusty, odstawił go z westchnięciem. – A zatem nadal się nie odezwała.

Farrell pokiwał potakująco głową.

– Muszę ci powiedzieć Rich, że całkiem miło jest słyszeć twój niepokój. Właśnie rozmawiałem z Fairchildem, który uważa, że chodzi tu tylko o niego.

Tombo pomachał lekceważąco dłonią.

– Cały Spencer. Pracuje w telewizji. Uważa, że we wszystkim chodzi o niego.

– Ale ty tak nie myślisz?

– Nie. Absolutnie nie. Nie opuściłaby zaplanowanego programu, Wes. To nie w jej stylu.

– Też tak myślę. Wszyscy tak myślimy – Wyatt Hunt, Amy, ja. Hunt stara się przekonać policję do współpracy. Choć, gdy ostatnio z nimi rozmawialiśmy, to twierdzili, że Andrea ucieka.

– Przed czym?

– Przed nimi. Glinami – pauza. – Wygląda na to, że myślą, iż to ona mogła zabić sędziego i jego kochankę.

– Nie, serio?

– Serio. Więc mogłoby tu pomóc, jeśli, na przykład, przypomniałbyś sobie wszystko o poniedziałku, odkąd robiliście razem podsumowanie około piątej, zgadza się? Powiedz mi, że poszliście wszyscy na obiad i urządziliście sobie bal.

Tombo zastanawiał się prze chwilę, ponownie złapał za kubek, ale tym razem wstał.

– Nie – odparł, nalewając sobie kawy przy kredensie. – To był wtorek, nie? Jak byliśmy wszyscy „U Sama”? Jak się pokłóciła ze Spencerem?

– Tak, ale mówię o poniedziałku.

Tombo wyprostował kręgosłup, jak przeciągający się lew, aż coś w nim strzyknęło, po czym oparł się o blat w bardziej wygodnej pozycji.

– Dobra – zamknął oczy i napił się kawy z głośnym siorbnięciem. – Nie – powiedział w końcu. – Obiad z klientem. Pamiętam, bo pierwotnie Spencer miał dla nich dwojga inne plany.

– Tak mi powiedział. Pamiętasz, kto był tym klientem?

– Nie wiem, więc nie jest to kwestia pamięci. Ale nie sądzę, że wspominała o tym. Ale, Wes? Nie muszę ci mówić, co oznacza stara sztuczka pod tytułem „obiad z klientem”, prawda?

– Odniosłeś takie wrażenie w poniedziałek?

– Nie powiedziałbym, że aż wrażenie. Po prostu usprawiedliwiła się dość wcześnie, mogła coś przeczuwać, to wszystko. Zaczynała zdawać sobie sprawę z Nowego Jorku. Może wyczuła pismo nosem, ale nie chciała omawiać tego jeszcze ze Spencerem.

– Wiesz o kimkolwiek, kto mógłby chcieć ją skrzywdzić? Że kogoś się bała?

– Andrea? Bała się? Nie. I nie mogę wyobrazić sobie, by ktoś chciał wyrządzić jej krzywdę.

Ale na chwilę jego czoło zachmurzyło się i Farrell spytał.

– Co?

Tombo ponownie zawahał się, po czym wziął głęboki wdech.

– Spencer wspomniał dziś rano, że może wpadła na jakąś wielką historię. Sensacyjny materiał.

– O czym?

– Brudne interesy – może nawet mokre roboty – prowadzone z więzień. Pomijając fakt, że, jak powiedziałem Spencerowi, mógłbym podać milion dobrych powodów, dla jakich byłoby to niemożliwe.

– Ale Andrea uważała to za możliwe? Czy też odkryła, że faktycznie ma to miejsce?

– Wes, ja mogę powiedzieć tylko, że mnie nigdy nic nie wspomniała.

Wu z Jasonem Brandtem i zrozpaczoną Carla Shapiro byli w mieszkaniu sekretarki na Grove w Masonie, gdy Farrell zadzwonił z biura Tombo, by powiedzieć im o potencjalnej kolacji Andrei z klientem w poniedziałek wieczorem. Siedzieli przy kuchennym stole na czwartym piętrze starawego bloku mieszkalnego. Na podłodze położone było linoleum w biało-czarną kratkę, na kontuarach białe kafelki.

Zaparowane okno nad zlewem wychodziło na wewnętrzne podwórze, piętnaście, może dwadzieścia metrów stóp pustej przestrzeni i na identyczną kuchnię po drugiej stronie budynku. Mycie naczyń i wyjęcie ich ze zlewu nie wyglądało na priorytetowe zadanie ani Carli, ani jej współlokatorki, która spędzała tę noc poza mieszkaniem.

Wu zamknęła komórkę.

– Carla, rozmawiałam z osobą, która również z nami pracuje. Powiedziała mi, że Andrea mogła mieć spotkanie z klientem w poniedziałkowy wieczór. Coś ci to mówi?

Po młodej kobiecie widać było wyczerpanie niepokojem i brakiem snu. Przebrała się z pruderyjnych ubrań panienki z dobrego domu w za duży, bezkształtny szary dres, który jeszcze bardziej podkreślał jej niedowagę. Jej zaczerwienione oczy wydawały się wyrażać, że ma za sobą wszystkie pytania, jakie mogła wytrzymać, ale przygotowała się na jeszcze jeden wysiłek.

– Boże, poniedziałek – powiedziała. – Nawet nie pamiętam poniedziałku.