Z każdą mijającą godziną rosło w nim poczucie nagłości. Jeśli Andrea już nie żyła, czas nie miał znaczenia. Może był to jego sposób na odsunięcie od siebie ostatecznej chwili pogodzenia się z takim faktem, lecz czymkolwiek była to potrzeba działania, nie miał najmniejszego zamiaru z tym walczyć. Dowie się tak dużo, jak będzie mógł, w najkrótszym możliwym czasie, z każdego źródła, do jakiego jest w stanie dotrzeć. Była to jedyna rzecz – jeśli w ogóle pozostała jeszcze jakaś nadzieja – która może, może, mogła cokolwiek zmienić. Co więcej, była to jedyna rzecz, jaką mógł zrobić.
Winda z garażu w budynku Piersalla automatycznie zatrzymała się na parterze i Hunt pobiegł truchtem do stanowiska strażnika, w przestronnym, przeszklonym holu. Piersall zdążył już uprzedzić strażnika i gdy Hunt wpisywał się na listę, strażnik zadzwonił na górę, by poinformować o przybyciu detektywa. Biegnąc do jednej z czterech wind – piętra 11-22 – Hunt niemal pozwolił sobie na iskrę nadziei. Najwyraźniej Piersall coś miał.
Drzwi windy otworzyły się na recepcję, która zaprojektowana została, by wzbudzać podziw. Mgła nie dotarła tak daleko w głąb lądu i widoczne poprzez biegnące od sufitu do podłogi okna miasto, mieniło się dokoła. Masywny, błyszczący, wysoki do pasa kontuar, wykończony sekwoją, długi na prawdopodobnie trzydzieści stóp, połyskiwał nawet w przyćmionych światłach punktowych używanych po godzinach urzędowania. W olbrzymich donicach rosło kilka drzew, rzucając subtelne wzory cienia na drewno sekwoi i wykładzinę w spokojnych barwach.
Hunt był tak podekscytowany, że niemal podskoczył, gdy Piersall zsunął się z pustego biurka, na którym siedział w półmroku.
– Dziękuję za tak szybkie przybycie. Doceniam to. I pozwolę sobie wyjaśnić jedno: pracujesz dla tej firmy nad pewnymi sprawami CCPOA i cokolwiek mówię, mówię ci jako mojemu detektywowi, zatem wszystko mieści się w granicach tajemnicy zawodowej.
Mężczyzna był spięty. Hunt nigdy wcześniej nie widział go bez dopasowanego garnituru w doskonałym porządku. Teraz nie miał na sobie marynarki, ani krawata, koszulę rozpiął pod szyją, a rękawy podwinął do łokci.
– Usiądziesz? – Piersall podszedł do jednej z kanap i jego długie, szczupłe ciało spoczęło na niej. Zaczął mówić, nie czekając aż Hunt usiądzie wygodnie. – Nie wiem za bardzo, jak powiedzieć to w pozytywnym świetle, ale pracujesz dla nas już wystarczająco długo, wiesz, jak to czasami jest – wziął wdech, odetchnął głęboko. – Musiałem skłamać policji dziś po południu.
– O czym? O Andrei?
– Nie bezpośrednio, nie – zawahał się. – O naszym głównym kliencie, którym, jak wiesz, jest związek zawodowy strażników więziennych. Inspektorom zajmującym się morderstwem sędziego Palmera powiedziałem, że związek nie ma bojówek. Choć, oczywiście, ma.
– Gliny i tak to podejrzewają, sir. To czy im pan powie, czy nie, nic nie zmienia.
– Nie, ale rozumiesz moją pozycję. Ja reprezentuję tych ludzi. Nie mogę szczuć na nich policji. Płacą nam – i to całkiem pięknie, jak wiesz – żeby tak się nie działo. Rozejrzyj się dokoła, to wszystko opłacane jest przez CCPOA, wszystko.
Cisza. Hunt nie musiał się rozglądać, żeby zweryfikować to, co już wiedział.
– Myślisz, że zrobili coś Andrei. Długa cisza. Piersall wypuścił powietrze.
– Słyszałeś kiedyś o Porterze Andertonie?
– Nie.
Piersall cmoknął ze smutkiem.
– Wygląda na to, że nikt nie słyszał. Porter Anderton był prokuratorem okręgowym w hrabstwie Kings, startował w zeszłym roku ponownie na to stanowisko. Ale popełnił błąd, prowadząc dochodzenie w sprawie zarzutów o nadużycia strażników wobec więźniów w Corcoran, a potem tworząc oficjalne akty oskarżenia. Dwudziestu sześciu facetów.
– Dwudziestu sześciu? Wszystko strażnicy? Co zrobili?
– Masz na myśli – uśmiechnął się słabo – co rzekomo zrobili, pamiętaj. To nasi chłopcy. Bronimy ich. Ci konkretni mieli najwyraźniej ciężki dzień w pracy, więc kiedy więźniowie wysiadali z autobusu na podwórzu, musieli trochę się wyładować, więc dusili, kopali i bili więźniów, którzy najwyraźniej nadal byli skuci.
– Jaka urocza opowiastka – skomentował Hunt.
– Ta.
– A tak z ciekawości – spytał Hunt. – Ile takich spraw dostajecie co roku?
– My? Przeciwko wszystkim pracownikom więzień? Około tysiąca.
Hunt zagwizdał.
– Każdego roku?
– W dopuszczalnych granicach. Oczywiście większość z nich nie wychodzi poza fazę dochodzeniową. Z oczywistych powodów – dodał Piersall. – Jak na przykład więzień-świadek, który nagle stwierdza, że nie pamięta jednak dokładnie, co widział.
– No i co z tym Andertonem?
– No, cóż, Porter nastawił się strasznie bojowo przeciwko tym strażnikom. Stwierdził, że mają wielki problem z całym systemem w Corcoran, które należało do jego jurysdykcji, więc zamierzał położyć temu kres. Skontaktował się też z sędzią Palmerem.
– I Porterowi coś się przytrafiło – to nie było pytanie. Piersall przytaknął.
– Wielki zbieg okoliczności, nieprawdaż? Miał wypadek w czasie polowania. Nigdy nie odnaleziono sprawcy. Jedno z tego typu zajść.
– No popatrz. A co z aktem oskarżenia?
– Jesteśmy prawnikami. Wykonaliśmy naszą pracę. Sprawy padły.
– Ta, ale autobus pełen ofiar? Inni strażnicy nie widzieli?
– Inni strażnicy, nie – Piersall wzdrygnął się. – Zapytaj któregokolwiek strażnika, czy widział brutalne zachowanie kolegi, a zawsze usłyszysz kategoryczne zaprzeczenie. To się nie dzieje. Ale na ich obronę muszę powiedzieć, że jeśli twoja praca polega na zamknięciu w celi trzystafuntowego goryla, gdy on tego nie chce, to też czasami miałbyś twórcze pomysły. A więźniowie? Wszyscy w końcu uznali, że w ich interesie leży odpuszczenie sobie całej sprawy.
– Wszyscy?
W odpowiedzi Piersall zdobył się na lekki, nerwowy uśmiech.
– A więc myślisz, że Palmer i może Andrea… – powiedział Hunt.
– Nie wiem. Nie wiem. Sama myśl jest niemal nie do zmienienia, szczerze mówiąc – głowa Piersalla zwisała, jakby z szyją łączyła ją jedna niteczka. – Pracowałem z tymi ludźmi i na nich zbudowałem moją karierę przez ostatnich piętnaście lat. Moja rodzina jeździła na wakacje z rodziną Jima Pine’a. Nie chcę wierzyć, że mógłby zlecić to, co, niestety, myślę, że zlecił.
– Ale czemu właśnie teraz?
– O to chodzi. Teraz stało się to nagle wykonalne. Nie wiem, czy śledziłeś to, ale kilka ostatnich tygodni było bardzo ciężkich dla systemu więziennego. Ośmiu strażnikom z Avenal postawiono zarzut krwawego sportu…
– Co to?
– Walki gladiatorów, na śmierć i życie.
Podczas gdy Hunt usiłował wpasować taką brutalność w swój światopogląd, Piersall kontynuował:
– Na dodatek w Fol som zmarło czterech więźniów…
– W jednym tygodniu? Jak to się stało? Ponownie lekki uśmiech.
– Jeden niefortunny upadek. Jedna komplikacja – nie żartuję – po ekstrakcji zęba. I dwa zapalenia płuc, których nie zdiagnozowano na czas, co nie jest zaskoczeniem, z uwagi na to, że tamtejszy główny lekarz nie ma już licencji na pracę w szpitalach. Ale, hej – dodał z gorzkim uśmiechem – przynajmniej żadnej strzelaniny, więc to nie strażnicy.
– Często dzieją się takie rzeczy? Myślałem, że to głównie na filmach, strażnicy zabijający więźniów?