Выбрать главу

– To jej brat.

– Skąd wiesz?

– Od Mary Mahoney. Kelnerki z MoMo…?

– Wiem, kim ona jest, Wyatt. Sam ci ją wystawiłem.

Hunt nie zamierzał się kłócić. Nie miał Juhle’owi za złe jego frustracji. W przeciągu minionej godziny Juhle przeszedł od tego, co uważał za zamknięcie sprawy do całkiem nowej i coraz bardziej prawdopodobnej na jej temat teorii. Szczególnie, jeśli testy balistyczne nie będą zgodne i czuł, że wrócił do punktu wyjścia. I nie pomogło wcale, że nową teorią była ta, którą Hunt narzucał mu niemal od początku, a którą Juhle prosto z mostu odrzucił.

Hunt postanowił być pojednawczy.

– Zgadza się, to Mary zidentyfikowała Staci, prawda? Tak czy siak, powiedziała Tamarze, że to brat Staci.

– A imię?

– Nie, chyba nie powiedziała.

– Oczywiście, że nie. To byłoby zbyt proste.

– Fakt.

Dojechali na czwarte piętro, przeszli korytarzem do mieszkania i Juhle otworzył drzwi. Zasłony, tak jak je z Shiu zostawili, były nadal rozsunięte i pokój był względnie jasny. Juhle poszedł prosto do stolika przy sofie, podniósł zdjęcie chłopca i, jakby ze spóźnioną reakcją, wpatrywał się w nie dłuższą chwilę, coraz bardziej marszcząc brwi.

– Co? – Hunt spytał, podchodząc.

– To ma być jej brat?

– Tak twierdzi Mahoney.

– Ile ma twoim zdaniem lat? Hunt spojrzał.

– Oceniając po tym zdjęciu? Powodzenia. To ty masz dzieci. Sześć?

– Tak samo bym powiedział. A ona miała dwadzieścia dwa?

– No i?

– No i czternaście lat. Niezły odstęp między dziećmi, nie wydaje ci się?

Zdjęcie może mieć sześć, dziesięć, piętnaście lat. Mogą być wiekowo tak zbliżeni, jak Mickey i Tamara.

Mina Juhle’a zrzedła. Poruszył bolącym ramieniem, odetchnął ciężko i nagle niespodziewanie odwrócił się i siadł na sofie.

– Tracę rozum, Wyatt, Bóg mi świadkiem – powiedział. – Wiesz? Naprawdę.

– O czym ty mówisz?

Juhle uniósł dłoń i ścisnął dwoma palcami nasadę nosa.

– Ta cholerna strzelanina. Ta kanalia, którą zabiłem w zeszłym roku.

– No i co? Nie miałeś wyboru, Dev. Ocaliłeś życie kilku osób.

– Ta, ale nagle jestem najwyższą makówką.

– Co to niby znaczy?

– No wiesz, pole maków, jeden z nich wysoko wystaje i właśnie tego ścinasz. Od czasu tego… tego zajścia, wszystko, co robię, jest podawane w wątpliwość. Dziś rano Lanier znowu to wyciągnął, mówiąc, mniej więcej, iż gdybym to nie ja został przydzielony do sprawy Palmera, to wszystko byłoby dla niego dużo łatwiejsze. Dla wszystkich. No i co mam zrobić? Wiem, że jestem pod lupą, nie? No i o tym myślę. W jaki sposób moje działania są odbierane - możesz w to uwierzyć?

– Nie przejmuj się. Po prostu rób swoje.

– Łatwo ci mówić. Próbowałem rano przekonać Laniera, że faktycznie rozważałem innych podejrzanych, co jest prawdą, ale nikt, za wyjątkiem Parisi, nie przyszedł mi do głowy. Mam wrażenie, że nie mogę zmusić mózgu do wysiłku, do jakiego był kiedyś zdolny.

– Pracowałeś nad tropem aż się okazał błędny, Dev. Taka twoja praca.

– Nie. Tu chodzi o coś więcej. Jak na przykład to zdjęcie – Juhle zmienił głos. – O serio? Może nie zostało zrobione niedawno. Może ma tak naprawdę dziesięć lat – podniósł wzrok na Hunta, mówił dalej normalnym głosem. – Jezu Chryste! Co się dzieje z moją głową?

– Twoja głowa ma się dobrze, Dev.

– Miło to słyszeć, ale nie siedzisz ze mną w mojej głowie, Wyatt. Sam siebie zaczynam podawać w wątpliwość. Połowa tej roboty opiera się na instynkcie, a ja niemal straciłem wiarę w swój. A to, oczywiście, powoduje, że zachowuję się jakbym był wszystkiego taki pewien, nawet gdy nie jestem lub nie powinienem być. Zżera mnie to.

Hunt podszedł do okna i stał tam przez chwilę, po czym wrócił i usiadł obok Juhle’a.

– Jeśli to cokolwiek pomoże – powiedział – to uważam, że nadal jesteś takim samym rewelacyjnym gliną, jakim zawsze byłeś. I jedyny sposób, w jaki przekonasz o tym ludzi, to gdy będziesz nim bez przerwy. Nie daj się zmusić do obstawania przy czymś, co może być nieprawdą. Dochodzenie trwa. Nie wiesz i nie możesz powiedzieć, dopóki nie będziesz wiedział. Wtedy twoja głowa nie będzie zaśmiecona tym całym gównem o pewności siebie. Po prostu rób swoje.

– On mnie atakował, Wyatt. Zabił Shane’a i otworzył ogień do mnie. Nie miałem żadnego wyboru.

– Wierzę ci. Podobnie jak każdy glina w mieście, włączając Laniera.

– Do tej pory budzi mnie to kilka razy w tygodniu. Widzę zbliżającą się dubeltówkę. Connie nawet próbuje przekonać mnie do wizyty u psychiatry.

– Nie zabiłoby cię.

– Może powinienem.

– Na pewno nie zaszkodzi.

Po chwili ciszy Juhle sprawdził godzinę.

– Pogrzeb – powiedział i wstał.

Jechali w górę Second Street, w drodze na Fifth i Mission, do siedziby „Chronicie” i tym razem Juhle siedział z przodu. Hunt odezwał się z tylnego siedzenia.

– Hej, Mick, dobrze się czujesz?

– Świetnie, czemu pytasz?

– Ponieważ wiozłeś mnie już jakieś czterysta razy i jeszcze nigdy nie jechałeś z prędkością zbliżoną do dopuszczalnej.

– Nigdy nie przekraczam dozwolonej prędkości, nie wiem o czym mówisz.

– Inspektor Juhle nie jest z drogówki – uspokoił go Hunt. – Zajmuje się tylko zabójstwami.

Ale Mickey Dade wiedział, że Hunt zdolny jest do tego typu kłamstwa – próbując zmusić go do przyspieszenia do sześćdziesięciu – żeby Juhle wlepił mu mandat, a on sam nieźle by się przy tym uśmiał.

– Serio? Nie wypisuje pan mandatów? Myślałem, że wszyscy gliniarze zajmują się wszystkim.

– Żartujesz? – spytał Juhle. – Drogówka zajmuje się ruchem drogowym. Ja jestem z wydziału zabójstw. Powiem ci szczerze, że mnie samego zatrzymują za przekroczenie prędkości albo przejechanie na czerwonym, albo inne cholerstwo, co miesiąc albo dwa.

– Spisują pana?

– Nie. Pewnie, że nie. Widzą odznakę i albo sobie odpuszczą, albo strzelam. Ale teoretycznie, jak nie jestem na światłach i z syreną, to albo jadę zgodnie z przepisami, albo mnie spisują. Tak jak ciebie czy każdego innego obywatela.

– Super – powiedział Mickey. – Ale serio?

– Słowo harcerza.

– Fajnie – i nim dojechali do kolejnego skrzyżowania, Mickey przyspieszył do czterdziestu pięciu.

* * *

Kiedy Mickey zatrzymał się przed siedzibą „Chronicie”, Juhle otworzył drzwi i spytał:

– Możesz zaczekać?

– Nie ma sprawy.

Juhle zniknął w drzwiach i Mickey spojrzał przez ramię.

– No i jak, podobały ci się zdjęcia? Manionowie mają boską chatę.

– Ach, tak, przepraszam. Powinienem powiedzieć ci, że to już nieważne. Zapłacę ci za czas, ale okazało się, że Juhle już z nią rozmawiał. Byłem zajęty i nie miałem nawet czasu do ciebie zadzwonić.

– Nie ma o czym mówić. Tak czy inaczej, uwieczniłem dom i wysłałem ci jpegi, do biura i do domu. Powinieneś je sobie obejrzeć.

– Obejrzę.

– Jak kiedyś zostanę sławnym szefem kuchni, to też będę miał taki dom.

– Mam nadzieję, Mick. Mam nadzieję.

– Niech to szlag! Niech to szlagi - stojąc na rogu Geary Street, na betonowym placu przed Katedrą Najświętszej Marii Panny, Juhle zatrzasnął telefon.