Выбрать главу

Byłem podobnego zdania.

Willa Cardoza i Jim Freed weszli właśnie na popołudniową zmianę. Nierozłączni, oboje byli jedynymi pracownikami zatrudnionymi w ciągu minionych dwóch lat, co znaczyło, iż są ludźmi Mayhewa. Z obojgiem miałem jedynie kontakty zawodowe i choć niekoniecznie nastawieni bojowo, przychodzili codziennie do pracy i wydawali się być w porządku. Przynajmniej zdawali się odpowiadać na wezwania, składali przyzwoite raporty, robili minimum. Nie wiedziałem również wtedy – nie byłem kierownikiem i nie miałem dostępu do akt pracowników – że żadne z nich nie musiało nigdy pociągnąć za spust, tzn. siłą odebrać rodzicowi dziecko.

Mimo to byli najlepszym, żeby nie powiedzieć, jedynym składem, jaki miałem. Moim zadaniem było ocenić autentyczność zgłoszenia, a to bez wątpienia było prawdziwe jak atak serca. Streściłem im zatem sytuację i powiedziałem, żeby się lepiej pospieszyli, ponieważ matka siedzi w poczekalni i nie może się doczekać, żeby zabrać chłopca do domu, a dr Turner nie będzie w stanie grać w nieskończoność na zwłokę.

Gdy wyszli, była godzina siódma, a ja skończyłem ostatnią stertę ocen. Wciąż zaniepokojony powagą tego wezwania, przełknąłem dumę i wszedłem na górę sprawdzić, czy Mayhew jest jeszcze w biurze. Jego sekretarka poszła już do domu, ale on siedział, popijając coś, co wyglądało na brandy i rozmawiał przez telefon. Gdy zobaczył mnie w drzwiach, szybko przeprosił i rozłączył się. Była to moja pierwsza wizyta od czasu, gdy odmówiłem awansu.

– Tak, Hunt, o co chodzi?

Od tamtego dnia zwracał się do mnie per Hunt, a nie Wyatt. Opisałem mu krótko przypadek Miguela, poinformowałem, kogo wysłałem i powiedziałem, że moim zdaniem jest to sprawa, którą chciałby mieć pod kontrolą przez weekend, by śledzić rozwój wypadków.

Podziękował mi za zwrócenie jego uwagi na tę sprawę i zapewnił, że naturalnie zajmie się nią.

Panna Nunoz zabrała Miguela do domu w piątek wieczorem. W niedzielę ponownie został przyjęty do szpitala, ale tym razem z poważnym wstrząśnieniem mózgu, z którego już nie wyszedł. W czasie dochodzenia dr Turner zeznał, że rozmawiał ze mną, a ja zapewniłem go, że SOD przyjedzie w ciągu godziny, najwyżej dwóch, ale nikt z wydziału się nie pojawił.

W obydwu oddzielnych zeznaniach, Cardoza i Freed przyznali, że przydzieliłem ich do tej sprawy, ale nie wskazałem jej jako priorytetowej. Oczywiście, nie miałem nic na piśmie (i spiesząc się, by ich wysłać, to przynajmniej było prawdą). Udali się więc najpierw do innego zgłoszenia – na dowód mieli adres i numer sprawy – a gdy dotarli do szpitala, panna Nunoz już dawno pojechała z synem do domu. Wierząc, że dr Turner nie wypisałby chłopca, jeśli zachodziłoby jakieś niebezpieczeństwo, pojechali do następnego wezwania, zostawiając notatkę kontrolną o Nunozach na poniedziałek.

Wilson Mayhew, siedząc przede mną w małym pokoju w czasie przesłuchania dyscyplinarnego, spokojnie i dobitnie zaprzeczył, jakobym kiedykolwiek wspomniał mu o tej sprawie, w jakimkolwiek kontekście.

4

2001

Kiedy wszystkie przesłuchania administracyjne i apelacje dobiegły końca, zasadniczą kwestią było to, iż mogę zostać w SOD, jeśli przyjmę oficjalną, pisemną reprymendę, która zostanie następnie włączona do moich akt. W aktach nie było nawet jednego negatywnego słowa o mnie, a w sprawie Nunozów nie popełniłem żadnego błędu. Żadna siła na ziemi nie zmusiłaby mnie do wzięcia udziału w sukcesie zdrady Mayhewa oraz niekompetencji i nieuczciwości jego protegowanych. Zdałem sobie sprawę, że ceną za odmowę przyjęcia reprymendy jest moja praca w SOD.

Niech i tak będzie.

Już od dziesięciu lat mieszkam w objętym kontrolą czynszów magazynie rozmiarów stodoły, pozostającym w dużej części w cieniu autostrady numer 101, na południe od Market Street. Kiedy się wprowadziłem, była to całkiem pusta przestrzeń przykryta sufitem na wysokości dwudziestu pięciu stóp. Oddzieliłem bezzaprawowym murem jedną trzecią powierzchni z trzech tysięcy stóp kwadratowych, a wewnątrz tej przestrzeni położyłem dywan przemysłowy i podzieliłem ją na trzy wyraźne pomieszczenia – salon/kuchnię, sypialnię oraz łazienkę.

Pięć miesięcy po odejściu z pracy siedziałem na swoim futonie, czytając ostatnie strony The Last Lion Manchestera, drugi tom wybitnej biografii Winstona Churchilla. Kiedy skończyłem, odłożyłem książkę i kontemplowałem przez chwilę życie człowieka, o którym właśnie czytałem. Znakomity dowódca wojskowy, hipnotyzujący mówca, wspaniały akwarelista, nagrodzony Nagrodą Nobla pisarz, premier Anglii oraz – a, tak – zbawiciel zachodniej cywilizacji. Jego osobiste losy pomiędzy dwoma wojnami światowymi, kiedy to był dyskredytowany i szkalowany zarówno przez wrogów, jak i przyjaciół, ustawiły moje potyczki z Mayhewem i SOD w pewnego rodzaju perspektywie.

Co wcale nie oznacza, że nie miałem pewnych problemów z opanowaniem gniewu. Pracowałem nad tym, głównie uprawiając windsurfing po kilka godzin dziennie w Coyote Point. Grałem również w dwóch ligach koszykówki, gdzie dostaje się niezły wycisk. Dużo biegałem na Embarcadero. Podłączyłem mojego Strata i grałem tak głośno, że okna niemal wyleciały z ram. Parę razy w miesiącu wpadałem z Devinem Juhle’em do Jackson’s Arms w South City i ładowałem kilkaset kul 9 mm w coś, co wyobrażałem sobie, że było głową Mayhewa. Amy Wu, sympatyczna prawniczka z centrum, którą poznałem przez SOD, była niezłym, platonicznym kompanem do picia z niezwykłym talentem do trzymania mojego temperamentu, zawsze wybuchowego i jeszcze gorszego odkąd straciłem pracę, w ryzach.

Ale, jak już powiedziałem, pracowałem nad tym.

Wstałem i poszedłem sprawdzić zawartość lodówki. Stojąc boso w kuchni, czując brud pod stopami, zdałem sobie sprawę, że już dość długo nie sprzątałem gruntownie moich pokoi, i nie zastanawiając się nad tym, złapałem mopa. Kiedy skończyłem z podłogą, opróżniłem kosz na brudną bieliznę, wrzucając zawartość do pralki, wsypałem detergent i nastawiłem na „bardzo brudne”. Umyłem wszystkie blaty w łazience i kuchni, po czym usunąłem z narożników pajęczyny i kurz. Następnie włączyłem zmywarkę, w której od mniej więcej tygodnia gromadziłem opłukane jedynie naczynia – głównie kubki po kawie, kilka garnków i talerzyki.

Byłem rozebrany, gotowy do spania. Moje ubrania wirowały, łomocząc w suszarce. Blaty i podłogi były tak czyste, że można by z nich jeść. Zmywarka była cicho. Moja sypialnia, podobnie jak salon, miała wysokie okna wychodzące na Brannan Street i z powodu lamp ulicznych moja kwatera prawie nigdy nie była całkiem zaciemniona. Mając wszystkie światła wyłączone, tak jak teraz, pokoje i magazyn utrzymywały jasność podobną do poświaty księżyca.

Zadzwonił telefon i odebrałem.

– Pralnia Francuska – powiedziałem.

– Jeśli to prawdziwa Pralnia Francuska – odparł kobiecy głos – to chciałabym zrobić rezerwację.

– Przykro mi. Nie przyjmujemy rezerwacji.

– Myślałam, że jeśli zadzwoni się dokładnie dwa miesiące przed wybraną datą, dokładnie o dziewiątej rano, to można zrobić rezerwację.

– Ale tylko, jeśli jest wolny stolik, a telefon nie jest zajęty, ale zawsze jest.

– Ale nie teraz.

– Nie, ale teraz nie jest dziewiąta rano, więc przykro mi.

– Czy istnieje jakaś możliwość, bym mogła teraz zrobić rezerwację?

– Czy trzy pierwsze litery pani nazwiska to m-r-l?

– To nie są trzy pierwsze litery żadnego nazwiska. Poza tym moje nazwisko ma tylko dwie litery.