Выбрать главу

– Znowu Shiu? – spytał łagodnie Hunt.

– Wiesz, ile trwa test balistyczny, od a do zet? Jak masz pecha, to może godzinę. A wiesz, ile Shiu już czeka, żeby zaczęli? – Juhle spojrzał na zegarek. – Dwie i pół godziny.

– I myślisz, że powinieneś był pojechać z nim, użyć trochę władzy, jak to ująłeś, ale może i lepiej, że tego nie zrobiłeś. Ponieważ Andrea nie strzelała do sędziego ani nikogo innego, te testy i tak nie dadzą ci tego, czego oczekujesz, a wtedy byłbyś naprawdę wściekły. Poza tym, jeśli byś tam pojechał, nie przyjechałbyś do gabinetu Andrei, a wtedy jaka byłaby twoja pozycja? Nadal uważałbyś ją za podejrzaną. A tak, jesteś tu i masz prawdziwą szansę sprawdzić, a może i porozmawiać z kimś, kto mógł być zamieszany w sprawę, którą próbujesz rozwiązać.

Przez kilka minionych dni Hunt zaczynał spodziewać się ekip telewizyjnych wszędzie, dokąd się wybierał. Oczywiście wszystkie programy lokalne oraz kilka kablowych były ponownie obecne, choć wyglądało na to, że TV Proces z jakiegoś powodu zdecydowała, iż nie musi transmitować na żywo pogrzebu Palmera.

Na chmary zjeżdżających się żałobników padało co jakiś czas słońce. Juhle trzymał się początkowo na peryferiach, robiąc rozeznanie terenu, niemniej wkrótce przepchnął się do Hunta, który zapinał płaszcz w ochronie przed nieprzerwanym wiatrem, po czym obaj zaczęli powoli iść w dół szpalera minikamer.

Hunt ocenił tłum na dwieście, trzysta osób. Rozpoznał sporo przedstawicieli miejscowej elity i kłębiący się wokół nich tłum, prawdopodobnie liczący na to, że ktoś poprosi ich o wywiad – życie jako jedna, wielka sesja zdjęciowa. Zatrzymali się i przez chwilę słuchali jak burmistrz, Kathy West, wychwala blondynce z Kanału 4 cnoty sędziego Palmera. Komendant Policji Frank Batiste prowadził falangę wyższych oficerów wystrojonych w konserwatywne mundury aż do wejścia do katedry. Kobieta, która, z tego co Juhle wiedział, sama była sędzią federalnym, opowiadała jakąś anegdotę umięśnionemu prezenterowi z Kanału 7.

Oczywiście stałym strumieniem napływała masa cywili. Juhle dostrzegł żonę sędziego, Jeannette, i jej siostrę Vanesse, która była ekstrawagancka nawet w czerni. Dalej sekretarka Palmera i jego asystent.

Przez chwilę uwagę Juhle’a przyciągnęła starsza para. Znał ich. Miał to na końcu języka… Pstryknął palcami, mówiąc:

– Carol Manion i, jak sądzę, małżonek.

Hunt zauważył Dismasa Hardy’ego – w czarnym garniturze w prążki, w niczym nie przypominał barmana – w towarzystwie pięknej, rudowłosej kobiety oraz dwóch wspólników, Wesa Farrella i Giny Roake. Farrell skinął mu ponuro.

Przy jednym z vanó w Hunt zobaczył Gary’ego Piersalla, stojącego z rękoma w kieszeniach – wyglądał jak żywy trup. Po cichu wprowadził Juhle’a i gdy podeszli do Piersalla, Hunt dotknął lekko jego ramienia.

– Dzień dobry, panie Piersall.

– Panie Hunt. Inspektorze… Juhle, zgadza się? – Piersall wyciągnął dłoń. – To smutny dzień – oświadczył. – Śledztwo dobrze idzie?

– Mogłoby lepiej – Juhle wskazał ruchem głowy osobę stojącą przed nimi i udzielającą wywiadu. – Kto to?

– Jim Pine – odparł Piersall. – Mój klient. Znał sędziego. Hunt spojrzał na niego z ukosa, sprawdzając, czy to miał być żart. Ale nie, taką przyjęli wersję oficjalną na ten dzień. Hunt zdał sobie sprawę, że Piersall nie zamierza przepytywać go na temat tego, co znaleźli w biurze Andrei.

– Jest prezesem związku strażników więziennych, prawda? – spytał Hunt, informując w ten sposób Juhle’a.

Piersall rzucił szybko okiem na obu mężczyzn.

– O czym mówi? – spytał Juhle.

– Najwyraźniej jakieś nieodpowiedzialne osoby starały się wykazać powiązanie pomiędzy śmiercią sędziego i pewnymi niedawnymi działaniami, jakich podjęcie rozważał on w związku ze sprawami strażników. Pan Pine dementuje te spekulacje jako, naturalnie, absurdalne.

– Doprawdy? – odezwał się Juhle. – To pańskie stanowisko? Bo muszę panu powiedzieć, sam co nieco o tym słyszałem i mnie się nie wydaje takie absurdalne. Szczególnie biorąc pod uwagę obecną sytuację Andrei Parisi.

– Cóż, inspektorze, jeśli w tym kierunku wiedzie pańskie dochodzenie, to nic dziwnego, że nie idzie ono panu zbyt dobrze. A teraz, jeśli panowie wybaczą, wygląda na to, że pan Pine skończył i powinniśmy udać się do środka – Piersall rzucił Huntowi ostatnie spojrzenie i przeszedł obok niego, by dołączyć do swego klienta.

– Daj mu spokój – wyszeptał Hunt, zmuszając Juhle’a, aby szedł obok niego. – To przedstawienie na cześć Pine’a. W miejscu publicznym musi zgrywać dobrego adwokata. Wczoraj w nocy powiedział mi, że się śmiertelnie boi.

– Pine’a?

– Nie zatrzymuj się. Tak, Pine’a.

Gdy światełko zapaliło się Juhle’owi w głowie, zatrzymał się.

– Widziałeś się z nim wczoraj. Tak znalazłeś samochód Parisi. Byłeś tam z innego powodu.

– Byłem tam z powodu tego, co znalazłem dziś rano, Dev. Ale nie wiedziałem tego wczoraj, więc wczoraj tego nie znalazłem.

– Muszę zamienić parę słów z panem Pine’em.

– I myślisz, że będzie z tobą rozmawiał?

– Jestem gliną, Wyatt. Tak jakby miał jakiś wybór.

– Obwaruje się adwokatami. Już to zrobił. Strata czasu. Wiesz to, tak dobrze jak ja.

– Masz lepszy pomysł?

– Wiesz co – odparł Hunt. – Myślę, że tak.

Zdecydowali się sprawdzić zbiegłego więźnia.

Zaletą San Quentin było to, że zajmuje spory obszar wybrzeża i ma widok na port. Juhle opowiadał Huntowi, że dobry deweloper mógłby zbić tu fortunę, stawiając apartamentowce i ekskluzywne centrum handlowe, przystań z restauracją na wodzie. Największe obecnie budowle na terenie – olbrzymie, wyglądające jak fabryki, kwadratowe konstrukcje z betonu zbudowane wokół wewnętrznego podwórza – trzeba by, oczywiście, zburzyć i będą musieli znaleźć jakiś sposób na oczyszczenie złej karmy, która nagromadziła się tam przez dziesięciolecia, gdy w budynkach więziono, karmiono, strzeżono i zabijano więźniów. Ale gdy to będzie już za nimi:

– Dadzą mu jakąś fantazyjną nazwę. Yuppie ustawią się w milowych kolejkach, żeby brać udział w przetargu. Hej, „Q nad H20”! Łapiesz? Same litery?

– Łapię. Minąłeś się z powołaniem, Dev. Serio.

Milę wcześniej zjechali z głównej drogi – Hunt za kierownicą

– i stanęli w zaskakującej, aczkolwiek krótkiej kolejce pojazdów czekających przed budką strażnika przy bramie wjazdowej. Trzysta jardów w głąb za zespołem budynków administracyjnych ujrzeli wejście do samego więzienia. Stanowisko strażnika, podwójne ogrodzenie, drut kolczasty.

– Jak ktokolwiek może stąd uciec?

– Trafne pytanie. Jesteśmy tu, by się tego dowiedzieć.

W drodze Juhle zadzwonił do biura dyrektora, aby zapowiedzieć ich wizytę – jako inspektor wydziału zabójstw wykonujący swe obowiązki, szczególnie jeśli sprawa była znacząca, miał teoretycznie dostęp do wszystkiego – więc identyfikacja i wpisanie u strażnika zajęło im tylko chwilę.

Było wczesne piątkowe popołudnie i połowa parkingu po lewej stronie zapełniona była samochodami odwiedzających

– żony, dziewczyny, dzieci, prawnicy. Hunta skierowano jednak na prawo, do budynku administracyjnego, gdzie zaparkował na miejscu dla gości. Gdy wysiedli z samochodu, uderzył ich wiejący znad zatoki zimny i przenikliwy wiatr.

Dyrektor Gus Harron uosabiał poważną, biurokratyczną kompetencję, przystającą komuś, kto kierował instytucją o rocznym budżecie przekraczającym sto dwadzieścia milionów dolarów.W San Quentin siedziało ponad pięć tysięcy więźniów, niemal dwukrotnie więcej niż powinno i zatrudnionych było łącznie około tysiąca pięciuset strażników i innego personelu. Harron miał na sobie szary garnitur, białą koszulę, ciemnoszary krawat. Był masywny, ale bez grama tłuszczu. Okulary bez oprawek zdawały się wzmacniać, już i tak władcze oblicze, niemniej jednak obszedł biurko i dość sympatycznie się przywitał, po czym usiadł na kanapie pod jednym z okien, prosząc Juhle’a i Hunta, by zajęli stojące naprzeciwko krzesła.