Ostatnie zdjęcie wykonane przez teleobiektyw – pani Manion i jej syn idący ścieżką z przodu domu do czekającej limuzyny – przerwało pogłębiającą się frustrację Hunta. Ciężkie czasy dla bogaczy, pomyślał. Ale przypominając sobie o śmierci starszego syna, natychmiast pożałował takiej reakcji. Był małostkowy.
Donikąd to nie prowadziło. Nic go donikąd nie zaprowadziło. Ktoś zabił Parisi niemal pod jego nosem i uszło mu to na sucho. Wylogował się, uderzając w klawisze niemal tak mocno, że je zniszczył.
Kilka minut później przebrał się w dresy i buty do tenisa, i stał w drugiej części magazynu, na linii rzutów wolnych. Zamierzał rzucać, aż trafi dziesięć razy z rzędu, albo się zmęczy, cokolwiek stanie się prędzej. Odbił kilka razy piłkę od podłogi, zatrzymał się, ponownie odbił, skupiając się na celu, zawężając pole widzenia.
Ustawiając się, zamiast rzucić do kosza, cisnął długie, proste podanie – najmocniej jak umiał – w tablicę za koszem. Piłka uderzyła w szczyt wzmocnionego szkła. Dźwięk odbił się głośnym i głębokim echem, pusty strzał, młot uderzający o pustą beczkę po benzynie. Dźwięk odbijał się rykoszetem od ścian.
Złapał wracającą piłkę w locie.
Trzymał ją z całej siły. Stał bez ruchu. Ponownie rzucił. Ta sama trajektoria, ta sama siła. Ta sama eksplozja dźwięku powracająca do ciszy.
Za każdym razem odstępy pomiędzy eksplozjami były coraz krótsze. Od interwałów minuta dwadzieścia do dziesięciu sekund, potem pięciu, dwóch. Rzucał tak mocno, że jęczał z wysiłku. W końcu rzucił i złapał piłkę po raz ostatni. Oddychał ciężko, szczęki miał boleśnie zaciśnięte.
Rozluźnił ciało. Uspokoił oddech.
Jeszcze raz zakozłował, wycelował i rzucił piłkę wysokim lobem. Przecięła ze świstem powietrze i pozwolił, by odbijając się od podłogi, wypadła z boiska i zatrzymała się w dalekim rogu.
Zegar wiszący nad wejściem do części mieszkalnej wskazywał 4:22. Wrócił do komputera, włączył go i czekał w napięciu, gdy system się ładował. Kiedy był gotowy, ponownie otworzył maile i długo siedział, próbując poukładać to, co wiedział, opierając się tym razem impulsowi, aby teoretyzować nim pozna fakty.
Minimalnie zadowolony, wstał nie wyłączając komputera i niczym w transie wszedł do sypialni. Z kieszeni wiszącego w szafie garnituru wyjął dyktafon i przewinął do początku rozmowy, jaką odbył rano z Betsy Sobo. Włączył odtwarzanie.
Wysłuchawszy nagrania dwukrotnie, stanął przy łóżku i nie ruszał się przez chwilę. W końcu usiadł i sięgnął po telefon, wybrał jeden z numerów, który znał na pamięć.
Wu musiała siedzieć przy biurku, ponieważ odebrała po pierwszym dzwonku.
– Tu Amy.
– O której Carol Manion zadzwoniła do biura Andrei, pytając, czy przyjedzie na spotkanie? – spytał bez żadnego wstępu. – Po tym, jak Andrea się u niej nie pojawiła?
– Jeszcze raz, Wyatt, mógłbyś?
– Carla powiedziała, że rano na sekretarce Andrei była nagrana wiadomość od Carol Manion, tak?
– Chyba tak.
– Okay. To oznacza, że zadzwoniła, gdy Carla poszła już do domu. Tak?
– Chyba, że Andrea miała bezpośrednią linię i z tej skorzystała. Czy to do czegoś zmierza, Wyatt? Tamara powiedziała, że pojechałeś do San Quentin…
– Nie. To był ślepy zaułek. Teraz próbuję uniknąć kolejnego. Carla powinna być jeszcze w pracy, prawda?
– Raczej tak.
– No to na razie.
Rozłączył się, a w głowie rozbrzmiewała mu całkiem logiczna uwaga Wu: Chyba, że Andrea miała bezpośrednią linię i z tej skorzystała. Hunt, podobnie jak wcześniej tego dnia Juhle, zaczął się zastanawiać, czy zdolny był do racjonalnego myślenia. Jeśli Andrea miała bezpośrednią linię i Carol Manion nagrała wiadomość pomiędzy, powiedzmy, piętnastą a siedemnastą w środę, oznaczałoby to koniec również tego i tak już wątpliwego dochodzenia.
Ale nie miał wyboru. Patrzył, jakby z oddali, jak jego palce wystukują numer Piersalla-Mortona. Po chwili rozmawiał z Carla.
– Nie – powiedziała, a Hunt poczuł, jak ucieka z niego powietrze. – Pani Manion miała numer Andrei i nagrała się na jej sekretarkę, nie na moją.
– Wiesz skąd miała prywatny numer Andrei?
– Nie. I nie jest prywatny. To po prostu bezpośrednia linia do jej gabinetu. Ale możliwych jest milion sposobów. Był na jej wizytówce. Albo gdzieś się poznały i jej go wtedy dała. Cokolwiek takiego.
– Nie możesz zatem w żaden sposób sprawdzić, o której dzwoniła?
– Nie, to znaczy tak, pewnie, że mogę. Nadal jest nagrane. Nie kasowałam nic przez cały tydzień, a maszyna pokazuje godzinę i datę.
Hunt starał się, by w jego głosie nie było słychać natarczywości.
– Carla, mógłbym cię poprosić, byś sprawdziła to dla mnie? Nie było jej całą wieczność. Hunt, zostawiając odciski palców na słuchawce, nie mógł wytrzymać i włączył głośnik, aby móc się przechadzać. Wreszcie, wreszcie:
– Wyatt.
– Jestem – wrócił na łóżko, podnosząc słuchawkę.
– Dziewiętnasta siedemnaście, środa, pierwszy czerwca, ale datę już znamy.
Ale Hunt usłyszał to, co miał nadzieję usłyszeć.
– Dziewiętnasta siedemnaście?
– Tak. Słuchałam dwa razy, żeby mieć pewność.
– A na którą były umówione?
– Piętnastą trzydzieści. Wspomniała o tym w nagranej wiadomości.
– Co jeszcze powiedziała? Mogłabyś zadzwonić do mnie z gabinetu Andrei i odtworzyć mi to nagranie?
– Teraz?
– Tak. Dam ci mój numer.
Chwilę później Hunt słuchał głosu Carol Manion nagranego na automatycznej sekretarce Andrei: „Panno Parisi, witam. Mówi Carol Manion. Ciekawa jestem, czy zapomniała pani o naszym spotkaniu dziś o wpół do czwartej, czy może ja źle zapisałam w kalendarzu. Mogłaby pani do mnie zadzwonić, proszę? I może umówimy się na inny termin? Dziękuję”.
– I tyle – odezwała się Carla. – Wygląda na całkiem zwyczajną wiadomość.
– Masz rację – Hunt nie zastanawiał się, jak brzmiało nagranie, ale kiedy zostało wykonane. – Ale, Carla, posłuchaj. Mogłabyś przez jakiś czas nikomu nie wspominać o naszej rozmowie? Zupełnie nikomu.
– Nie, oczywiście. Skoro mówisz…
– Tak. Proszę. A teraz, możesz jakoś połączyć mnie z Eubanksem? Myślę, że jest jednym ze wspólników. Jest w zespole Betsy Sobo.
– Tak, zgadza się. Jasne. Możesz sekundę poczekać?
– Pewnie. I, Carla?
– Tak?
– Tylko między nami, dobrze? Nikomu.
– Nikomu – powtórzyła. – Dobrze, łączę. Poczekaj chwilkę.
–
Mike’a Eubanksa nie było.
W piątki pan Eubanks często wychodzi wcześniej. Nie, jego sekretarka nie mogła podać panu Huntowi jego numeru komórkowego ani domowego, ale jeśli to coś ważnego, to może do niego zadzwonić i poprosić, by skontaktował się z panem Huntem.
Hunt wziął telefon ze sobą do komputera i ponownie otworzył zdjęcie Carol Manion idącej z synem Toddem do zaparkowanej przed domem limuzyny. Nagle przypomniał sobie, że jakiś czas temu kupił szkło powiększające, którego ani razu nie użył. Znalazł je z tyłu szuflady. Skupił je na zdjęciu, na pewnej anomalii, która, gdy wreszcie ją zauważył – uderzyła go.
Rano widział Carol Manion we własnej osobie, idącą z mężem do Katedry Najświętszej Marii Panny, w drodze na pogrzeb Palmera. W czasie tego przelotnego, bliskiego spotkania, zdołał odnotować tylko jedno, mianowicie wiek. Nie osłabiającą starość, z całą pewnością, ale też nic zbliżonego do młodości. Wyraźne zdjęcie teleobiektywem, na jakie właśnie patrzył, potwierdzało, że miała co najmniej sześćdziesiątkę.