Выбрать главу

– Czym się różnił?

– Prawie wszystkim. Za wyjątkiem tego, że została adoptowana – Hunt wiedział, iż istotnie, jest to niezwykłe. Z zasady opieka zastępcza jest krótkotrwała, kończąc się umieszczeniem z powrotem z biologicznymi lub adopcyjnymi rodzicami. Bardzo rzadko rodzice zastępczy adoptują którekolwiek z dzieci, którymi się opiekują.

– Była chyba jednym z pierwszych dzieci, które do siebie wzięli, kiedy miała około trzech, czterech lat.

– Wiesz może, czemu nie wychowywali jej biologiczni rodzice?

– Chyba – wiem, że zabrzmi to melodramatycznie, ale sądzę, że to prawda – została porzucona po urodzeniu. Jako dziecko cały czas przerzucali ją z miejsca na miejsce. Najwyraźniej była nerwowa i często miała kolki i dużo płakała. Właściwie, to sama mówiła o sobie, trudne dziecko. Choć wcale taka nie była, trudna, nie wtedy, gdy ją znałam. W każdym razie w końcu trafiła do Keillych i ją zatrzymali.

– Ale w domu były też inne dzieci?

– Cóż, w tym tkwił problem. Kiedy zaprzyjaźniłam się ze Staci, jej rodzice zaczęli traktować opiekę zastępczą jak interes. Żadne z nich nie miało pracy, a płacono im za każdy dzień i za każde dziecko. No więc agencje zwoziły im dzieci do domu na dzień, kilka tygodni, czasami miesiąc…

– Tak, wiem, jak to działa – powiedział Hunt.

– Okay, ale ta zmiana odbiła się na Staci. Nagle, z całymi tymi przyjazdami i wyjazdami, nie czuła, że ją jeszcze kochają albo że w ogóle chcą ją jako córkę. Sprawiała same kłopoty, a w efekcie i tak nie była tego warta. Nie przynosiła im żadnych dochodów. Jeśli chodzi o ścisłość, to musieli na nią łożyć.

– W jaki sposób sprawiała im kłopoty?

– Tego nie wiem. Nie chciała o tym rozmawiać. Tylko, że była trudnym dzieckiem. Ale domyśliłam się, że musiało to być, nim przenieśli się do Pasadeny. Coś się wydarzyło, co zmieniło ich relacje, że nagle przestali już o nią dbać. Tak jakby dali sobie spokój, bo sprawiała za dużo problemów.

– Kiedy to było?

– Myślę, że początek pierwszego roku. To znaczy pierwszej klasy szkoły średniej.

– A gdzie mieszkali wcześniej?

– Chyba Fairfield. To w Północnej Kalifornii.

– Wiem. Dzwonię z San Francisco – przerwał na moment. – Caitlin, nie wiesz przypadkiem, czy to nie dlatego, że zaszła w ciążę?

Zawahała się.

– Kiedyś zaczęłyśmy rozmawiać o tym, jak powychodzimy za mąż i będziemy mieć dzieci. Wie pan, jak to się rozmawia w szkole średniej. A ona zaczęła płakać. Ale naprawdę płakać. Kiedy się uspokoiła, zapytałam, o co chodzi, a ona odparła, że nie chce rozmawiać o dzieciach. Nigdy, przenigdy. Dzieci były dla niej zbyt bolesne.

– Dlaczego?

– Miała kiedyś synka. Ale jej go zabrali.

Hunt nadal siedział w Cooperze zaparkowanym na ulicy w obrębie Presidio. Potrzebował jeszcze jednego przystanku na tej ponurej drodze, musiał bowiem mieć niepodważalną pewność. Pocieszył się, że znajdując rodzinę Staci Rosalier oddaje również przysługę Juhle’owi. Informacja podała mu numer jedynych Keillych w Pasadenie i dwie minuty po tym, jak skończył rozmowę z Caitlin Rosalier, rozmawiał poprzez kakofonię w tle – telewizja, muzyka, krzyczące dzieci – z Kitty Keilly.

– Przepraszam, kto mówi?

Hunt powtórzył, po czym musiał zaczekać, gdy ona starała się dotrzeć do jakiegoś cichszego miejsca. Słuchając jej przeprawy przez dom – „Wyłącz to!”, „Jason odłóż to!”, „Przestań jeść. Mówię poważnie!”, „Cholera, cholera, cholera” – Hunt zyskał doskonałe wyobrażenie środowiska, z jakiego uciekła Staci i nigdy nie oglądała się za siebie. Trzasnęły drzwi i kobieta odezwała się:

– No. Nie słyszałam samej siebie. Dobrze, panie Hunt, zgadza się? Jest pan prywatnym detektywem i chodzi panu o Staci?

– Tak sądzę. Choć wydaje mi się, że zmieniła nazwisko.

– Znowu ma problemy? Od początku same problemy. Nie wiem, jak mogę pomóc. Nie widzieliśmy jej na oczy od kilku lat, odkąd jakimś cudem skończyła szkołę. Nie żebyśmy się tego nie spodziewali, oczywiście, mając nasze doświadczenie. Znaczy, mają swoje życia, a dla ludzi, którzy ich wychowali, nie istnieje coś takiego, jak wdzięczność. Bóg świadkiem, że dobrze o tym wiemy. Jak potrzebuje pieniędzy, to niech jej pan powie, że źle kombinuje. No, ale dobrze, co tym razem zrobiła?

– Nim do tego dojdziemy – a bólu tego, co miał jej do przekazania, naprawdę wolałby jej oszczędzić – czy mogłaby mi pani powiedzieć o jej dziecku?

Wahanie zdradziło prawdę.

– Nie miała nigdy żadnego dziecka. Dla kogo pan pracuje?

– W tym momencie, dla Staci.

– To jak chce o tym rozmawiać, to czemu sama nie powiedziała panu o dziecku?

– Wydawało mi się, że pani stwierdziła, że nie miała dziecka. Cisza.

– Osiem lat temu urodziła chłopca, prawda? Ojcem był Cameron Manion.

– Nie wolno mi o tym rozmawiać.

– Manionowie zapłacili, by pani o tym nie mówiła? Nie odpowiedziała.

– Pani Keilly?

– Nigdy nie miała dziecka.

– Myślę, że właśnie pani przyznała, że miała.

– Nie chcę już tego słuchać – ale nie rozłączyła się. Hunt czekał. W końcu odezwała się innym, przygaszonym głosem. – O Boże, co się stało?

– Nic dobrego. Lepiej, jeśli pani usiądzie – najdelikatniej jak potrafił, przekazał jej wieści. Choć wyobrażał ją sobie jako humorzastą, użalającą się nad sobą i prymitywną, łączył się z nią w bólu, gdy usłyszał pustkę w jej głosie. – Och.

Gdy skończył, połączenie zatonęło w ciszy. Kiedy pani Keilly w końcu się odezwała, jej głos był cichszy niż szept.

– Dla tej staruchy synalek był taki cudowny, taki doskonały. A oni wszyscy byli od nas tacy lepsi. I że moja mała to śmieć. Ze my wszyscy to śmieci. Uważała, że Staci celowo zaszła, żeby położyć łapę na nich i ich pieniądzach.

– I co zrobili?

– Najpierw, oczywiście, zaprzeczyli, że Cameron jest ojcem. Powiedzieli, że wszyscy wiedzą, że Staci to zdzira i że spała z każdym na obozie.

– Była na obozie sportowym Camerona? Zaśmiała się sucho.

– Żartuje pan? Nie stać nas na coś takiego. Była ratownikiem w Berryessie. To była jej praca na lato. Może nie powinniśmy jej pozwolić, żeby jechała tam sama, ale to miał być świetny obóz dla bogatych dzieciaków, a my jej ufaliśmy. Nie sądziliśmy… cóż, to nie ma znaczenia, co myśleliśmy.

– Co dalej?

– No więc, jeśli chodzi o chłopca, to się postawił. Nie chciał słyszeć, że Staci była z kimś innym. Że to było ich dziecko, owoc miłości i on zachowa się jak mężczyzna i będzie się nimi opiekował i że ją poślubi. Kochał ją. Szesnaście lat. Dureń.

– Więc państwo…

– Moment. My nic nie zrobiliśmy. Nic złego, w każdym razie. Jeśli to było dziecko ich cudownego synka, to było jej wnukiem.

– Ma pani na myśli Carol Manion?

– No a o kim rozmawiamy? Carol bogata pieprzona suka Manion. Jej synek nie będzie brał za żonę żadnej białej biedoty. A ona nie pozwoliłaby, żeby jej wnuk wychowywał się w przyczepie campingowej. Och, no i skandal. Niech pan nie zapomina o skandalu. Wie pan, że nawet nigdy do nas nie przyjechali, nigdy nie rozmawiali. Przysłali swoich lekarzy i prawników. Żeby załatwili sprawę.

– Z kim? Ze Staci?

Pani Keilly znów mówiła swoim napastliwym, jazgotliwym głosem.

– Staci nie miała wyboru. Na litość boską, miała czternaście lat. Kiedy nie chciała podpisać papierów, my je za nią podpisaliśmy. To była nasza decyzja i najlepsze wyjście dla dziecka, dla wszystkich. Nie było w tym nic złego.

– Ile wam zapłacili? – spytał Hunt. Żebyście oddali im dziecko waszej córki, aby wychowali je jak swoje? A potem przenieśli się z czternastoletnią Staci – bez wątpienia bez żadnej zapowiedzi i być może z kłamstwami, które równały czyn z porwaniem – do najbardziej oddalonej części stanu.