Poprzedniego wieczora, wyczerpany i rozradowany nagromadzeniem faktów przedstawianych mu przez Hunta, uznał, że nowa teoria nabrała blasku. Oszustwa w wyższych sferach, tuszowanie, konspiracje, walka klas. Brzmiało to tak seksownie, tak słusznie.
Ale tu, teraz, gdy pierwsze światło dnia ukazało gruby, szary koc otulający śpiące miasto, Juhle rzucił ostatnie spojrzenie na zdjęcie brata/syna Staci. A może nikim dla niej nie był? Wizją dziecka, które może straciła, a może i nie.
Juhle zdał sobie sprawę, że wszystkie telefony, jakie wykonał Hunt, powinien teraz zrobić on i Shiu. I nawet jeśli wszyscy powtórzyliby swoje historie – choć to niekoniecznie pewne – musiałby zorganizować przylot pani Keilly, by zidentyfikowała Staci jako swoją córkę.
Dopiero wtedy, być może, mógłby zacząć budować oskarżenie przeciw Carol Manion, jeśli nadal miałby podstawy. Jeśli była adopcyjną matką dziecka i jego opiekunem prawnym, nie musiałaby bronić tych praw. Ale jeśli najzwyczajniej kupiła chłopczyka od rodziców Staci i sfalsyfikowała lub sfabrykowała dokumenty, albo nie miała żadnych dokumentów, to Staci mogła mieć prawo odzyskania syna, a Carol Manion byłaby pospolitą porywaczką. Juhle nie mógł wyobrazić sobie innych okoliczności, które doprowadziłyby potężną i wpływową kobietę do zrobienia czegoś pochopnego, nie mówiąc już o popełnieniu morderstwa.
Czy mogłoby to być aż tak proste, tak podstawowe, tak bardzo ograniczone do kwestii klasy i chciwości?
Tak, zdecydował. Mogło być.
W podobnych sytuacjach każdy ruch należało wykonywać zgodnie z wytycznymi. Najmniejsze uchybienie proceduralne sprawiłoby, że wszystkie jego wysiłki będą bezowocne. Prawnicy ustawiliby się w kolejce, aby żonglować dowodami, odrzucać oskarżenia, szkalować oficerów, którzy dokonali aresztowania.Musiał działać powoli. Pragnął szybkiego i zgodnego z prawem aresztowania, bardziej niż był się w stanie przyznać przed samym sobą. Przemykał od teorii do teorii przez większą część tego tygodnia i każda była logiczna, aż dochodziło do miejsca, gdzie pokazać trzeba było dowód.
Tak się oto przedstawia jego sytuacja w sobotni poranek. Miał już swoją dawkę kofeiny i nie zaśnie. Pił kawę, bezcelowo przerzucając strony gazety. Na chwilę zatrzymał się w dziale sportowym, sprawdził pogodę – nic nowego: rano i wieczorem mgła, częściowo pochmurne popołudnie, słaby wiatr, maksymalna temperatura w mieście pięćdziesiąt cztery – i nagle zatrzymał się na pierwszej stronie dodatku weekendowego.
I wiedział już, czemu Manionów nie było w domu poprzedniego wieczora, gdy Hunt na nich czekał. Byli na aukcji doliny Napa. Właściwie opisani zostali jako jedni z potencjalnie najwyżej obstawiających licytantów, tak jak i w poprzednich latach. Do kompletu, ładne, najwyraźniej niedawno wykonane zdjęcie, lecz niestety!, bez Todda.
Juhle zaparzył sobie kolejny kubek kawy. Wkradł się po cichu do sypialni po telefon, po czym ponownie stanął przy oknie w salonie i wpatrywał się w szarość. Według gazety Napa oczekiwała dziś piękna pogoda – nie, doskonała pogoda na aukcję. Słonecznie, jasno, temperatura ponad siedemdziesiąt. Kalifornia była krainą mikroklimatu i choć Napa znajdowała się jedyne sześćdziesiąt mil od San Francisco, pogoda była tam zdecydowanie inna i niemal zawsze ładniejsza.
Gdy sprawdzał wiadomości, nocny telefon od Shiu wywołał niekontrolowaną salwę śmiechu. A więc wbrew jego radom, Hunt został mimo wszystko na Seacliff i zebrał tego plon. Niezła by była zabawa, pomyślał, jakby naprawdę osadzili go w areszcie na jakiś czas. Jak na razie Juhle nie mógł nic zrobić dla przyjaciela. Jeśli nadal był w więzieniu, no cóż. Nie jego problem. Może, jak się wyśpi po tej długiej nocy, to porozmawiają. W każdym razie całe zajście można obrócić będzie w całe miesiące przycinków i Juhle’a kusiło, żeby zadzwonić, obudzić go, jeśli był w domu, i od razu na niego wsiąść.
Ale nie posłuchał tego impulsu, pomyślał, że lepiej zrobi, jeśli zadzwoni do informacji policji, by sprawdzić, czy wbrew temu czego oczekiwał, zredukowany do minimum personel, który pracował całą dobę, odebrał jakieś telefony dotyczące zdjęcia z mieszkania Staci.
Powitał go zaskakująco radosny, rozbudzony kobiecy głos, przejawiając – choć Juhle wiedział, że to niemożliwe – entuzjazm.
– Odebraliśmy siedem telefonów, panie inspektorze. I jeden w związku z dzisiejszym porannym wydaniem gazety. Cztery osoby zidentyfikowały chłopca jako jedną i tę samą osobę. Niejakiego Todda Maniona.
Juhle nie uświadomił sobie, że wyszeptał:
– Mój Boże. – Po czym spytał normalnym głosem: – Masz nazwiska i adresy świadków?
– Oczywiście.
– Żaden z nich to nie jest przypadkiem Carol albo Ward Manion?
– Momencik. Nie. Kto to, rodzice? Sławni, miejscowi Manionowie?
– Możliwe.
– Dlaczego sami nie zadzwonili?
– Też się zastanawiam. Może nie widzieli zdjęcia – co zdaniem Juhle’a było możliwe, jeśli całą noc bawili w Napa. Interesującym byłoby, gdyby zadzwonili, gdy zobaczyli zdjęcie w gazecie. Albo ktoś, kto ich znał, zobaczył je i powiedział im o tym.
Ale ciekawsze, jeśli tego nie zrobią.
Rozłączywszy się – wszystkie wątpliwości co do wczesnej godziny na telefon rozwiane – natychmiast wbił automatyczne wybieranie numeru Shiu i wysłuchał głosu partnera na jego poczcie głosowej. Mógł się domyślić, że będzie jeszcze spał: nękał jego kumpla Wyatta i dorabiał do pensji u Manionów aż do później nocy. Zostawił wiadomość. Walcząc ze sobą przez jakieś dwadzieścia sekund, zadzwonił na jego numer domowy i znowu usłyszał, że ma zostawić wiadomość. Następnie zadzwonił na jego pager, wbijając numer swojej komórki jako numer kontaktowy.
Ubierając się, obudził Connie.
– Hej – powiedział cicho.
– Hej. Czy dziś nie jest sobota?
– Tak. Przepraszam, że cię obudziłem, ale chciałem cię o coś zapytać.
Podniosła się i usiadła oparta o poduszki.
– Jedziesz do pracy?
– O to właśnie chciałem cię zapytać – odparł, siadając na brzegu łóżka. – Najnowsza teoria Wyatta na temat Palmera i Parisi – wygląda, że właśnie została częściowo potwierdzona. Cztery osoby zidentyfikowały dziecko czy brata Rosalier, kimkolwiek jest. Zdjęcie? W każdy inny dzień porozmawiałbym z dzwoniącymi, zobaczył, czy są pewni, wiarygodni. Potem załatwiłbym nakaz, gdybym zdołał wymyślić dla sędziego wystarczająco dobrą historię.
– Zawsze potrafisz.
Wzdrygnął się, słysząc komplement, położył dłoń na jej udzie.
– Ale chodzi o to. Wczoraj wieczorem, to był tylko pomysł Wyatta. Dziś, jeśli to są prawdziwi świadkowie, to jest szansa, że sprawy potoczą się szybko.
– A ty musisz panować nad sytuacją. Skinął.
– Przynajmniej muszę sprawdzić, czy podejrzana będzie chciała ze mną porozmawiać, nim obstawi się prawnikami.
– To znowu ona?
– O tak. Zdecydowanie ona – skinął. – Carol Manion. Connie niemal wybuchnęła śmiechem.
– Nie. Pytam serio.
– Ja nie żartuję – pogłaskał ją po nodze. – Próbowałem mówić sobie, by zwolnić, upewnić się, że działam zgodnie z wytycznymi. Jeśli to schrzanię…
– A niby jak miałbyś to zrobić? Schrzaniłeś coś kiedykolwiek?
– Nie. Ale nie mam się też za bardzo czym pochwalić.
– Ale teraz byś miał?
– Tak, myślę, że tak.
– No więc, gdzie jest problem? Zgarnij ją.
– Tak po prostu?
– To twoja praca, Dev. Grasz zgodnie z zasadami, dobrze. Nie oszukujesz. Ale zawsze wykonujesz zadanie do końca, prawda?