– Mogę wiedzieć, jakie były rezultaty tamtej rewizji?
– W domu kobiety znaleźliśmy dwa pistolety kalibru.22. Wysoki Sądzie, które zostały poddane testom balistycznym. I ubrania, które sprawdziliśmy na ślady prochu.
– I jakie były wyniki tych testów?
– Negatywne.
– Rozumiem – Thomasino spojrzał na szkła okularów, chuchnął na nie, po czym kontynuował polerowanie. – I rozumiem, że jeśli podpiszę ten nakaz, będziecie szukać pozytywnych wyników na tych samych przedmiotach – pistolet, ubrania i tak dalej?
– Tak, Wysoki Sądzie.
Thomasino założył okulary, rzucił Juhle’owi czujne spojrzenie.
– Gdzie jest dziś pański partner, inspektorze?
– W kościele. Na nabożeństwie. Jest Mormonem.
– Ach – sędzia zrobił pauzę. – Ale jak do tej pory pracowaliście nad tą sprawą razem? Pan i inspektor…
– Shiu.
– Tak, Shiu – pochylił się nieco, opierając łokcie na stole.
– Zmierzam do tego, inspektorze Juhle, czy – to tylko pytanie, proszę nie żywić urazy – czy pańskie pojawienie się tu bez partnera, może wskazywać na pewien brak zgodności między panem a Shiu, co do tego, czy nakaz ten poparty jest dowodami.
– Nie, Wysoki Sądzie. Nie sądzę, że chodzi tu o brak zgodności. Inspektor Shiu jest człowiekiem o bardzo głębokich przekonaniach religijnych i…
Thomasino podniósł rękę.
– Tak jak wielu z nas, inspektorze, jak wielu z nas. A jednak jestem całkiem pewien, że większość pana kolegów z wydziału zabójstw, pracując nad niesamowicie znaczącą sprawą morderstwa sędziego federalnego, mogłaby uznać to za swój obowiązek, by, powiedzmy, skrócić trochę obecność na mszy lub zupełnie ją opuścić, gdyby nagle w niedzielny poranek pojawił się decydujący dowód. Nie sądzi pan, że można to uznać za regułę?
– Tak, Wysoki Sądzie.
– Pozwolę sobie pójść nieco dalej. Czy myśli pan, że pana własny partner, inspektor Shiu, opuściłby dobrowolnie okazję wzięcia czynnego udziału w bez wątpienia najważniejszym, najbardziej znaczącym aresztowaniu w jego całej karierze, gdyby uważał, że zbliżacie się do przełomu w tej sprawie?
– Zazwyczaj, nie, myślę, że nie, Wysoki Sądzie. Na pewno nie. Ale w tym przypadku…
– Proszę mówić dalej.
– No cóż, inspektor Shiu dorabia sobie u Manionów. Z tego, co wiem, pracuje dla nich od kilku lat. Często zastanawiałem się, iż nie jest wykluczone, że tak szybko dotarł do wydziału zabójstw dzięki, że tak powiem, wpływom politycznym.
– Przyjaciół Manionów?
– To tylko teoryjka.
– Mało przyjemna.
– Mało, Wysoki Sądzie. Ale jestem szczery.
– Więc pana zdaniem, uważa on ten nakaz za pewnego rodzaju konflikt interesów?
– Nie poszedłbym aż tak daleko. Ale powiedzmy, że mógłby czuć się nieswojo, tłumacząc Manionom, czemu wziął w tym udział.
– A nie sądzi pan, podążając tym samym tokiem, że woli zdystansować się od przedsięwzięcia, które uważa za nieprzemyślane, które jego zdaniem mogłoby rozwścieczyć wpływowych i potężnych ludzi, nie gwarantując sprawie sukcesu? Inspektorze, ludzie w pańskiej branży mogliby nazwać to wskazówką.
Juhle milczał.
Thomasino pokiwał głową i westchnął, zasmucona mina przemknęła po jego twarzy.
– Inspektorze – powiedział – skoro jesteśmy szczerzy i mówimy nieoficjalnie, to pozwolę sobie zapytać pana o coś innego, tylko między nami. Czy uważa pan, pomijając naturalną wagę sprawy, że w tym budynku i w całym mieście są ludzie, którzy widzą tę sprawę jako pana osobisty sprawdzian?
Powaga pytania zachwiała Juhle’em, ale nie ustąpił pola.
– Tak, Wysoki Sądzie, myślę, że tak. Ale staram się, by nie wpływało to na moje decyzje – mówił dalej mimo sceptycznego spojrzenia Thomasino. – W przeciągu kilku minionych godzin dowiedziałem się bezspornie, że adoptowany syn Carol Manion jest biologicznym synem Staci Rosalier, kobiety zabitej z sędzią Palmerem. Pani Manion zadała sobie dużo trudu przez minione osiem lat, by utrzymać ten fakt w tajemnicy. Łącznie z tym, że gdy rozmawiałem z nią w zeszłym tygodniu, nie wspomniała o niczym.
– Spytał ją pan o to?
– Nie, Wysoki Sądzie, ale…
– Ale pana zdaniem powinna dobrowolnie podać tę informację?
– Nie może mi się w głowie pomieścić, że tego nie zrobiła, Wysoki Sądzie. Nie może. Choćby tylko… „Wiem, że to niesamowity zbieg okoliczności, ale sądzę, że powinniście o tym wiedzieć”. Nie mogła być tego nieświadoma.
Thomasino zastanawiał się, palcami zakrywając górną wargę. Popatrzył na notatki, które robił, gdy Juhle wykładał mu całość dość złożonego scenariusza.
– Może źle zrozumiałem niektóre szczegóły, inspektorze, a jeśli tak, to proszę mnie poprawić. Lecz jeżeli dobrze pojąłem pana objaśnienia, pani Manion adoptowała dziecko Staci Keilly, czyż nie? A skoro tak, to czemu nazwisko Rosalier miałoby sprowokować ją do wspomnienia panom o jej synu? Jeśli we wtorek po południu, gdy z nią rozmawialiście, również panowie znali tylko to nazwisko.
Juhle’owi zrzedła mina. Poczuł, jak z głowy odpływa mu krew. Zasadniczy fakt o rodzicach Todda nie był kwestionowany – albo tak mu się wydawało – ale Carol Manion niekoniecznie wiedziała o Staci we wtorek, gdy razem z Shiu przepytywali ją na temat umówionego spotkania z Parisi.
Carol mogła wiedzieć o prawdziwym związku Staci z jej synem jedynie w przypadku, jeśli została z tym skonfrontowana i zabiła ją. Ale to było odwracanie kota ogonem. Jeśli tego nie zrobiła, a nie było dowodu na to, że zrobiła, to wszystkie jej działania – niewspomnienie o Toddzie jemu i Shiu, ogolenie włosów syna, ponieważ, mimo wszystko, lato było coraz bliżej
– były niewinne.
Nagle uświadomił sobie również, że nawet on i Shiu nie byli w stanie zidentyfikować Staci jako Rosalier czy Keilly, aż do wtorkowej nocy, kiedy to spotkali się z Mary Mahoney w kostnicy. I co zatem oznaczało to wobec czterech identyfikacji Todda dziś rano?
Sędzia nadal spoglądał znad zaciśniętej dłoni.
– Wszystko w porządku, inspektorze? Nie wygląda pan zbyt dobrze.
– Nie. Dobrze, Wysoki Sądzie. Zażywam leki przeciwbólowe. Przez chwilę poczułem lekkie zawroty głowy.
Thomasino ewidentnie nie był co do tego przekonany, ale nie zamierzał tego dyskutować i mówił dalej.
– A więc, summa summarum, inspektorze, jestem nieco niechętny, żeby podpisać to, co wygląda na niepewną wyprawę na jedną z najbardziej prominentnych rodzin w mieście. Szczególnie, iż byłby to drugi niemal identyczny nakaz, jaki wydałem na dwoje podejrzanych w odstępie ledwie dwóch dni. Rozumie pan, że mogłoby to wzbudzić pewne kontrowersje, hę? Ja i pan moglibyśmy zostać oskarżeni o nadinterpretację? Bezpodstawne naruszenie prywatności? A w pana przypadku, nawet desperacką vendette, by odwrócić uwagę od stojącego w miejscu dochodzenia?
– Tak, Wysoki Sądzie, niemniej to nie jest…
– Naturalnie, inspektorze, oczywiście. Nie musi pan wyjaśniać
– ponownie się przesuwając, poprawiwszy okulary, sędzia opuścił wzrok na papiery, które Juhle położył przed nim i przejrzał je.
– Oto, co mógłbym zasugerować, jeśli mi wolno, to rozumie pan ryzyko tego nakazu i nie ma pan prawdopodobnego motywu. Pisze pan tu, że posiada niezidentyfikowane odciski palców, włosy i włókna. Jeśli może pan powiązać część z nich z panią Manion, to okay, ma pan chociaż dobry powód, by udać się do jej domu i spytać, w jaki sposób się tam znalazły. Gdy pojawi się dowód na miarę możliwego motywu, wtedy wezmę pod uwagę kolejne podanie o nakaz rewizji domu. Ale w międzyczasie – podniósł wzrok, uśmiechając się dobrodusznie – może pojedzie pan do domu i odeśpi te leki. Jest sobota, inspektorze. Nikt nie będzie miał panu za złe wolnego dnia.