Выбрать главу

– Nie zmienisz zdania?

– Nie zmienię.

– OK – przerwała na chwilę – powinieneś trochę popracować nad decyzyjnością. Nikt nie lubi guzdrał.

– Pracuję nad tym. W międzyczasie – powiedziałem – powiedz mi, co muszę wiedzieć.

Ukończyłem Uniwersytet San Francisco w 1989. Ponieważ pragnąłem zdobyć nieco doświadczenia życiowego i nie miałem żadnego pomysłu na to, co zamierzam robić do końca życia, zaciągnąłem się do wojska, aby zobaczyć świat. Krótko potem zaczęła się Pustynna Burza i zostałem wysłany do Iraku, który nie był częścią świata, o jaki mi chodziło. Jako magister anglistyki, pozbawiony wszelkich umiejętności poza pisaniem pełnymi zdaniami, z czasownikami, rzeczownikami i innymi częściami mowy w, mniej więcej prawidłowej kolejności, zostałem przydzielony do dywizji dochodzenia kryminalnego, by pisać raporty administracyjne i dyscyplinarne.

Choć raporty te były nudne, stanowiły moje pierwsze doświadczenie z mroczną stroną ludzkości. Nie jest to coś, co wojsko lubi reklamować, lecz z powodu napięcia, brutalności, zmęczenia, nadmiaru emocji, nacisku i traumy na ludzkiej psychice, teatry wojny są płodną wylęgarnią poważnych zachowań kryminalnych – głównie gwałtów i jego odmian, ale również mordów i okaleczeń, kradzieży oraz ogólnego zdeprawowania. Nie jest to nic nowego, ale dla mnie było. Po jakimś czasie dostałem awans i zacząłem przesłuchiwać podejrzanych w terenie. Po raz pierwszy w życiu praca była ważna i ekscytująca – pośpiech, czasami z prawdziwym elementem zagrożenia.

W ciągu lat pracy w SOD wiele wezwań do domów maltretowanych dzieci zapewniało podobne podniecenie i zdałem sobie sprawę, iż w pewnym sensie uczucie to było moim narkotykiem. Przez pięć miesięcy po tym, jak zostałem zmuszony do odejścia, pomiędzy fantazjami zemsty i problemami z kontrolą gniewu, zastanawiałem się dużo nad tym, jaką ścieżkę kariery wybrać, jeśli kiedykolwiek wydobędę się z osobistego rynsztoka. I jedna z cech się wyróżniała. Nieważne, w jakiej branży miałbym w końcu pracować, na pewno nie będzie wymagało to siedzenia w biurze.

Po telefonie Amy zastanowiłem się nad możliwościami i w końcu wyciągnąłem mojego canona 35 mm, mój teleobiektyw. Z dna szafy w sypialni wygrzebałem również kamerę Sony. Cudownym zbiegiem okoliczności – cudowny, ponieważ nie pamiętałem, kiedy używałem któregokolwiek z urządzeń – aparat i kamera zaopatrzone były w działające baterie i filmy, i wsadziłem oba oraz inne potrzebne drobiazgi do plecaka stojącego obok wejścia do korytarza za kuchnią. Następnie, wyłączając mózg, poszedłem spać.

Kiedy po raz piąty otworzyłem w ciemności oczy, dałem sobie spokój z próbami zaśnięcia. Zakładając dres i wiatrówkę, słyszałem ulewny deszcz uderzający o dach. Nim wybiła szósta, całkowicie przemoczony zawracałem na Cost Plus w Fisherman’s Wharf, półtorej mili w jedenaście minut. Wolniej niż w wieku trzydziestu lat, ale pocieszyłem się, że bez wątpienia jest to szybciej, niż gdy będę miał czterdzieści pięć.

W domu, po prysznicu, przebrany, zdecydowałem się naśladować Churchilla póki czas, otwierając małą buteleczkę szampana Veuve Clicquot do mojej jajecznicy. Z zasady moim śniadaniowym napojem z wyboru jest kawa, ale po co ma się zasady, jeśli się ich od czasu do czasu nie złamie?

Pomyślałem, że pracę nad Wilsonem zacznę od tego, że go dla zabawy obudzę. Ponieważ nadal miałem jego numer domowy z książki telefonicznej SOD, zadzwoniłem do niego bezpośrednio. Usłyszawszy jego głos po drugim dzwonku, odłożyłem słuchawkę z uśmiechem. Pojechałem na Cherry Street, adres, który dała mi Amy, ślepa uliczka przecznicę na północ od Lake Street, która sąsiaduje z południową granicą Presidio. Było tuż po ósmej. Parkując po drugiej stronie ulicy, kilka domów dalej, zauważyłem czarnego mercedesa o wykonanych na zamówienie tablicach rejestracyjnych WTLMA – głupkowaty skrót jego imienia i nazwiska, niechybnie jego autorstwa. Byłem zatem pod dobrym adresem. Po raz ostatni sprawdziłem aparat i kamerę, wciąż niepewny, co dokładnie zamierzam zrobić. Amy opisała Mayhewa jako pacjenta dochodzącego, który jednocześnie pobiera pełną rentę inwalidzką. A więc zakładałem, iż oznacza to w jego przypadku, że jest w stanie wstać z wózka inwalidzkiego i przejść do łazienki albo coś w tym stylu.

Po kwadransie mojej pierwszej obserwacji, deszcz znowu zaczął padać pionowymi falami, które częściowo zasłaniały mi widok frontowych drzwi do dużego, dwupiętrowego domu Mayhewa, do których prowadziło dwanaście schodów. Okna mojej luminy, niemal całkiem zamknięte w obronie przed opadami, zachodziły parą. Zacząłem sobie uzmysławiać, że jeśli mój cel pozostanie w domu, przykuty do łóżka czy też nie, to będzie to kilka powolnych tygodni.

Nie był to raczej mój pomysł na spędzanie czasu.

Miałem dwie możliwości: zadzwonić raz jeszcze albo zapukać do jego drzwi.

W SOD, bezpośredni kontakt zwykł dawać najlepsze wyniki. Poczekałem zatem na małą przerwę w deszczu, po czym wysiadłem z samochodu i pobiegłem na drugą stronę ulicy i po schodach. Zgodnie ze wszystkimi cywilizowanymi standardami było nieco za wcześnie na niezapowiedzianą wizytę, ale Mayhew był już na tyle rozbudzony, by odpowiedzieć na telefon godzinę temu, nieprawdaż? W porównaniu z rozważanym w żartach pomysłem sprzed kilku tygodni, by go zabić, wtargnięcie takie zdawało się niemal dobrotliwe.

Nacisnąłem dzwonek, poczekałem, nacisnąłem raz jeszcze. Po chwili usłyszałem odgłos kroków, po czym drzwi stanęły otworem. Jego żona, jak założyłem. Dobrze zachowana pięćdziesiątka, w zielonej podomce. O tej porze nie promieniała uprzejmością.

– W czym mogę pomóc? – Była szorstka, żadnego miejsca na bzdury. – Jest raczej wcześnie na pukanie do czyichś drzwi, nie sądzi pan?

– Tak, proszę pani, przepraszam, ale miałem nadzieję porozmawiać z panem Mayhewem.

– Obawiam się, że to niemożliwe w chwili obecnej. Ostatnio nie czuje się zbyt dobrze.

– Słyszałem o tym, ale to bardzo ważna sprawa. Nie zabiorę mu dożo czasu. Jestem jednym z jego byłych pracowników w SOD, Wyatt Hunt. Jestem pewien, że będzie chciał się ze mną zobaczyć.

Zacisnęła usta w wąską linię.

– Nie jestem taka pewna, ale niech pan chwilę poczeka – zamknęła drzwi, a ja zrobiłem, jak poleciła. Czekałem.

Znowu kroki, tym razem cięższe i oto patrzyłem na Mayhewa. Ubrany był do pracy, bez płaszcza i krawata. Wątpię, że żona wyciągnęła go w tym ubraniu z łóżka, szczególnie w butach.

– Wilson – po raz pierwszy zwróciłem się do niego po imieniu. Zawahał się, niecodzienność takiej bezpośredniości wybiła go z rytmu.

– Co ty tu robisz? Czego chcesz? Wyczarowałem chłodny uśmiech.

– Chcę moją pracę z powrotem, ale już na to za późno, prawda?

– To nie ja, panie Hunt. Sam podjął pan taką decyzję?

– A cóż to za decyzję, Wilson? – podobało mi się wpychanie jego imienia. Podnosiło to dynamikę.

– Nieprzyjęcia reprymendy. To była pańska decyzja.

– Owszem, moja. A wiesz, czemu ją podjąłem?

– Nie, nie wiem. Ale było to głupie posunięcie, jedyna szansa na utrzymanie pracy, a pan ją odrzucił.

– Blisko, ale jednak trochę chybione. Nie mogłem przyjąć reprymendy, ponieważ nie popełniłem żadnego błędu. A ty o tym wiedziałeś i skłamałeś.

– Pan ma urojenia – powiedział. Cofnął się i zaczął zamykać drzwi.

Od chwili, gdy na niego spojrzałem, gniew wzbierał we mnie jak przypływ, a teraz już mną kierował. Siła tych odczuć trochę mnie zaskoczyła. Działając bez zastanowienia, wsunąłem stopę w drzwi i oparłem się na nich.

– A więc mówisz mi w twarz, że nie pamiętasz, jak przyszedłem do twojego gabinetu powiedzieć ci o sprawie Nunozów?