– Aukcji doliny Napa.
– Przykro mi. Nie znam.
Mężczyzna nie był przekonany, czy może wierzyć Juhle’owi, ale wyjaśnił:
– No cóż, to spore wydarzenie i znane jest z tego, że trwa do późna, ze wszystkimi przyjęciami po aukcji.
– Czy chce pan powiedzieć, że mnie nie wpuści?
– Może pan wjechać przed dom, sir – odparł ochroniarz po długiej przerwie – ale bez wyraźnego pozwolenia państwa Manionów nie mogę pana wpuścić do domu.
Uśmiechając się, Juhle przytaknął.
– Dobra, dzięki. Zaryzykuję.
Strażnik wbił kod, brama otworzyła się i Juhle wjechał do środka. Droga wznosiła się pod ostrym kątem przez pięćdziesiąt stóp, po czym rozgałęziała się, stając się bardziej pozioma, a jedna z alejek odbijała w prawo, wiła się między winoroślami, aż znikała za bokiem wzniesienia. Juhle zatrzymał się przy rozwidleniu i poczekał aż mężczyzna, który go wpuścił, dotrze na wysokość samochodu.
– Podwieźć pana na górę?
– Pewnie, dzięki. To dalej niż się z zewnątrz wydaje.
– Lewo czy prawo.
– Lewo.
W ciszy pokonali kolejne wzniesienie, zjechali w dół, w prawą stronę przed nowymi jaskiniami z ich imponująco zdobionymi dębowymi drzwiami, podjechali po raz ostatni i znaleźli się na płaskim, dużym, okrągłym parkingu pokrytym żwirem, z działającą fontanną pośrodku i otoczonym drzewkami oliwnymi, przed bogato zdobioną strukturą samego chateau. Juhle minął dwa ciemne SUV i starą hondę civic i jechał dalej po okręgu, aż znalazł cień i tam zaparkował, mówiąc pasażerowi, że zaczeka w samochodzie.
– To naprawdę może potrwać.
– Jeśli zmęczy mnie siedzenie, to się przespaceruję. Może być?
– Jak pan chce, ale proszę nie opuszczać terenu przed domem – obszedł samochód i zatrzymał się przy oknie Juhle’a. – Przepraszam, ale właśnie do mnie dotarło. Pan jest z wydziału zabójstw? Czy stało się coś złego? To znaczy w rodzinie? Mam numer do nich, ale tylko na wyjątkowe wypadki.
– To tylko rutynowa wizyta – Juhle nie udzielił żadnych dalszych wyjaśnień.
Po sekundzie czy dwóch młody człowiek wzruszył ramionami i oddalił się.
Przez jakiś czas Juhle siedział w samochodzie, przy opuszczonej szybie, upajając się ciepłem i słońcem. Ze swego dogodnego miejsca miał widok rozciągający się całe mile w górę i w dół doliny. Zieleń pączkujących winorośli na rdzawej glebie, postrzępione wzgórza znaczone granitem, modre, bezchmurne niebo z jednym szybującym sępem. Olśniewająca panorama.
Przyglądając się, zauważył, że choć ruch na Silverado Trail w dole nie był mały, to samochody poruszały się w obu kierunkach. Jeśli Hunt nie pomylił się w swych założeniach – a jak na razie nie – na Carol i Warda nie trzeba będzie długo czekać.
W końcu na fotelu zrobiło się gorąco, zatem otworzył drzwi, wysiadł i poszedł na krawędź parkingu z przodu, gdzie wzniesienie opadało stromo przed nim. Zmagając się z niejakim wysiłkiem spowodowanym wspaniałością otoczenia, upomniał się, iż winnice są jedynie polami uprawnymi, których plon stanowią winogrona.
Istotnie, w małym zagłębieniu obok nowych jaskiń, Juhle dostrzegł niewiarygodnie zniszczoną, starą stodołę z sekwoi, otoczoną dużą ilością rdzewiejących narzędzi rolniczych, a także kilkoma nowszymi ciężkimi maszynami, których użyto w niedawnych pracach wyrobiskowych oraz w wyrównywaniu i obsadzaniu
– kilka traktorów, spulchniacze i koparki, olbrzymie części wymienne i wiertła, łopaty i szpadle, motyki i widły. Niektóre lśniły w słońcu, ale większość była wręcz w opłakanym stanie. Teren dokoła wejść do jaskiń był nadal poharatany i pozbawiony gleby, nagi wapień jaśniał w słońcu niby zwierzęce kości.
Przyjechał tu jednak w konkretnym celu i ku swej satysfakcji zobaczył, iż nie będzie miał czasu na żadne dalsze obserwacje samego chateau, ani też otaczających go terenów. Tuż pod nim, czarne BMW Z4 cabrio pokonywało wzniesienie przed bramą.
Juhle cofnął się o kilka kroków, aż zniknął z pola widzenia pasażerów samochodu. Gdy minęli wniesienie i wjechali na płaski teren w cieniu drzewek oliwnych, gdzie czekał, założył okulary i ruszył w ich kierunku, trzymając w wyciągniętej ręce odznakę, z beznamiętnym wyrazem twarzy.
Jego kroki chrzęściły głośno na pokrytej żwirem powierzchni parkingu, gdy podszedł prosto do samochodu od strony Carol i odezwał się, zanim samochód całkowicie się zatrzymał.
– Pani Manion? Inspektor Juhle z wydziału zabójstw San Francisco. Może mnie pani pamięta? Gdyby mogła mi pani poświęcić chwilę, chciałbym zamienić z panią kilka zdań.
34
– Nalegam – powiedział Ward. – Jak pan widzi, to naprawdę nie jest najlepsza pora, inspektorze. Moja żona czuje się bardzo źle. Musieliśmy opuścić aukcję z tego powodu, a zapewniam pana, że nie zrobilibyśmy tego, gdyby nie było to coś poważnego.
Mężczyźni stali twarzą w twarz w okrągłym, sklepionym, marmurowym foyer. To, że zgodzili się i w istocie zaprosili Juhle’a do wnętrza chateau, stanowiło wielki błąd Manionów – gdyby zmusili go do pozostania na zewnątrz, potrzebowałby nakazu, by wejść bez ich pozwolenia, ale gdy już go wpuszczono, z psychologicznego punktu widzenia dużo trudniej będzie go wyrzucić.
Gdy tylko przekroczyli próg, Carol, jak ktoś osłabiony przez upał, padła na jeden z foteli pod ścianą. Teraz położyła łokieć na oparciu i zamknęła oczy. Po chwili wsparła czoło o dwa pierwsze palce prawej dłoni. Nieoczekiwana obecność Juhle’a pojawiającego się z oślepiającej bieli popołudnia, zadała jej drugi cios psychiczny tego dnia i zachwiała nią.
Taki był zamiar Hunta, sedno jego planu, który najwyraźniej działał.
– Panie Manion – nie ustępował Juhle – przyjechałem tu aż z San Francisco, by zadać pana żonie kilka pytań, po czym odjadę. Jestem w środku dochodzenia w sprawie o zabójstwo sędziego federalnego i zeznanie pańskiej żony jest dla mnie istotne. Jeśli potrzebują państwo, aby napiła się wody albo odświeżyła, to w porządku, ale to naprawdę bardzo pilne.
Ward Manion spojrzał na żonę i ponownie na Juhle’a.
– To niedopuszczalne. Dzwonię do mojego adwokata.
– Proszę bardzo – odparł Juhle. – To pańskie prawo. Ale jeśli nie macie państwo nic do ukrycia, najprościej byłoby odpowiedzieć na moje pytania.
– Jeśli nie mamy nic do ukrycia? – Manion podniósł głos. – To absurdalne! Proszę natychmiast opuścić ten dom. Nie może pan mówić do nas w taki sposób…
Ale Carol nagle wstała, podeszła z tyłu do męża i dotknęła jego ramienia.
– Ward.
Odwrócił się, niemal ją przewracając.
– Carol, usiądź. Ja się tym…
– Nie. Nie, nie trzeba. Porozmawiam z nim. Nie potrzebuję prawnika. Jak wiesz, nie zrobiliśmy nic złego.
– Nie, oczywiście, że nie. Ale to wszystko jest takie… takie niewłaściwe. Traktują cię jak pospolitego przestępcę, tak się tu wpraszając… – Ward pokręcił głową z obrzydzeniem. Zwrócił się do Juhle’a. – To absurd. Co chce pan wiedzieć?
– O co chce mnie pan zapytać? – odezwała się pani Manion. Juhle wyjął dyktafon, włączył i postawił na koszu na parasole przy drzwiach wejściowych.
– Kiedy rozmawiała pani po raz ostatni z George’em Palmerem?
Westchnęła głęboko, rzuciła mężowi zmęczone spojrzenie i opadła głęboko na fotelu. Wreszcie podniosła wzrok na Juhle’a.
– W ostatni poniedziałek po południu. Zadzwonił tu do domu zaprosić mnie na przyjęcie.
Po niemal pół godzinie wszystko wyszło na jaw – dawny związek Staci Keilly z jej synem Cameronem, związek Staci Rosalier z Palmerem, zdjęcie, prawdziwa tożsamość Todda. Wszystkie jej odpowiedzi były bezpośrednie i jednoznaczne. Przyznała, że to niezwykły zbieg okoliczności. Ale nie wiedziała, kim jest Staci Rosalier. Nigdy nie słyszała tego nazwiska, nim pojawiło się w minioną środę w prasie. Gdyby ofiara nazywała się Staci Keilly, oczywiście zawiadomiłaby władze. Jeśli chodzi o zdjęcie, to naturalnie zauważyła pewne podobieństwo między chłopcem a jej synem Toddem, ale wiedząc, że nigdy nie poznała tej Staci – i czemu ta obca osoba miałaby mieć zdjęcie Todda? – zignorowała to, jako kolejny element w tym niezwykłym ciągu zbiegów okoliczności. Tak między nimi, jej zdaniem tamten chłopiec wcale nie wyglądał dokładnie jak Todd.