Hunt podyktował, a ona wybrała go, podczas gdy trzej mężczyźni stali dokoła w różnym stopniu zdenerwowani. Hunt skrzyżował ramiona, mięśnie szczęki poruszały się od zbytniego naprężenia. Mickey przestępował z nogi na nogę. Jason, z rękoma w kieszeniach, twarz miał zarumienioną, choć jego ciemne oczy były przygaszone, niemal ponure; przygryzał wewnętrzną stronę dolnej wargi. Nikt się nie odzywał.
Amy udawała opanowanie, ale jej oczy błądziły dookoła, od drzew na niebo i na mężczyzn, czekając na połączenie, co zdradzało kondycję jej nerwów. Wiaterek ożywił się i zawiał jej włosy na twarz, odgarnęła je niemal ze złością. Nagle, z głośnym westchnięciem ulgi, skinęła.
– Dzwoni – szepnęła. Ponownie skinęła. Ktoś odebrał.
– Mogę mówić z Carol Manion? – Wu zacisnęła w skupieniu oczy. – Tak, rozumiem, ale to nagła sprawa. Muszę rozmawiać z nią osobiście – kolejna pauza. – To nie byłoby możliwe. Mogłaby pani spytać? To naprawdę bardzo ważne. Tak – i, wreszcie cios – proszę jej powiedzieć, że dzwoni Staci Rosalier.
Palce zaciśniętej na telefonie dłoni Wu były białe. Otworzyła oczy, ujrzała stalowe spojrzenie Hunta i ponownie skinęła niepostrzeżenie. Carol szła do telefonu.
Gdy się odezwała, jej głos w niczym nie przypominał dopracowanego contralto, które Wu odnotowała na przeglądzie przed aukcją. Wszystko, co przytrafiło się tego dnia Carol Manion, najpierw z Amy, potem z Juhle’em, zdołało, zgodnie z oczekiwaniem Hunta, zniszczyć powierzchnię jej opanowania i wyrafinowania. Głos wyrażał przerażenie, które kipiało w jej gardle.
– Kto mówi?
Hunt powiedział Amy, żeby dobrze to rozegrała i nie dała Carol szansy na rozłączenie się. Wu mówiła rytmicznie.
– Tu Staci Rosalier, Carol. Staci Keilly. Matka Todda.
– Kto mówi? Znowu policja? To czystej wody nękanie.
– To nie policja, Carol. Wiesz, że to nie policja.
– Więc kto? Czego chcesz?
– Chcę odzyskać syna. Ale na to jest już za późno. Zgodzę się na Andreę Parisi.
– Odkładam słuchawkę.
– Dam ci spokój, jak zaprowadzisz mnie do Andrei.
– Nie wiem, o czym mówisz.
– Owszem, Carol, wiesz. Nie zmuszaj mnie, żebym ci groziła. Nie chcę odbierać ci Todda i zmuszać cię do wymiany, ale zrobię to, jeśli będę musiała.
Przez telefon Carol sprawiała wrażenie pogrążonej w panice. Wu słyszała, jak wrzeszczy „Todd! Todd! Gdzie jesteś? Chodź tu. Muszę cię zobaczyć. Natychmiast!”. Ostatnie słowo było jazgotem.
W tle słychać było inne dźwięki. Męski głos. Zaniepokojony. Kiedy ponownie zaczęła mówić do telefonu, nie było żadnych wątpliwości, że strach Carol zawładnął jej głosem.
– Jest tu. Nic mu nie jest.
– Wiem. Nigdy nie skrzywdziłabym własnego syna. Ale zabrałabym ci go.
– Powiedz mi kim jesteś!
– Powiedziałam ci. Gdzie jest Andrea?
– Powiedziałam, że nie wiem! Nie wiem.
– W porządku – powiedziała Wu. – Ostrzegałam cię. Wyjrzyj przez okno z tyłu domu. Zadzwonię ponownie za dokładnie pięć minut.
–
Carol stała w jadalni, obok kuchni, ściskając telefon, jej twarz zbladła. Ward przybiegł, słysząc początkowe krzyki, za nim Todd z ochroniarzem, który wcześniej wpuścił Juhle’a oraz niania Todda. Teraz ta czwórka zatrzymała się w drzwiach.
Patrząc na telefon, jakby zdziwiona, że nadal ma go w dłoni, położyła słuchawkę na miejsce i odwróciła się do zebranych.
– Och, Todd – powiedziała, idąc w jego kierunku z rozłożonymi ramionami. – Moje dziecko. Wszystko dobrze? Powiedz mi, że nic ci nie jest.
– Nic, mamo. W porządku. Dobrze się czujesz? Kucnęła, by być na jego wysokości i ściskała go mocno.
– Dobrze – powiedziała, ale jej głos się łamał. Jej ramiona uniosły się jeszcze raz. Usiłowała zdusić rozpaczliwe łkanie.
– Carol – Ward uklęknął obok niej. – O co chodzi? Powiedz coś.
Zamiast tego opanowała się i stanęła twarzą do strażnika.
– Czy ktokolwiek, oprócz inspektora Juhle’a, był dziś w domu?
– Nie, proszę pani.
– Jesteś pewien? – krzyknęła na niego. – Nie patrz na Todda! Odpowiadaj. Był tu ktokolwiek?
Oszołomiony agresją tego wybuchu, mężczyzna cofnął się o krok.
– Nie, proszę pani. Jestem pewien. Nikt. Ward wyciągnął dłoń:
– Carol…
Podniosła na męża ostrzegawczo palec, wróciła do strażnika.
– Kiedy podjechaliśmy, on był na zewnątrz. Juhle. Długo był tam sam?
– Nie, proszę pani. Minutę, najwyżej dwie, nim państwo przyjechaliście. Cały czas miałem go na oku.
– Co robił?
– Przez chwilę siedział w samochodzie, potem wysiadł i podszedł do miejsca, gdzie podjazd opada.
– I co tam robił?
– Wyglądało, jakby podziwiał widok.
– I tyle? Nie poszedł za dom.
– Nie, proszę pani, nie miał na nic takiego czasu. Pani i pan Manion przyjechaliście jakąś minutę później. Niemal natychmiast, jeśli o to chodzi.
Odkręciła się do niani.
– A ty byłaś z Toddem cały dzień?
– Si, senora. Toda el dia. Odwróciła się do syna.
– Todd? Czy to prawda? Cały dzień?
Chłopiec, wystraszony szaleństwem matki, przesunął się o krok w stronę niani.
– Mamo?
Ward podszedł i położył jej dłoń na ramieniu, machnięciem ręki nakazując reszcie oddalenie się. Przeszedł z nią kilka kroków w głąb salonu, gdzie olbrzymie, zachodnie okna ozdabiały białe zasłony, zaciągnięte teraz w ochronie przed popołudniowym słońcem.
– Kto dzwonił, że tak cię to zdenerwowało? Znowu ta cała policja? – wyciągnął do niej dłoń, gdy ruszyła do przodu. – Carol? Proszę…
Włożyła dłoń między stykające się pośrodku okna zasłony i rozsunęła je z taką siłą, iż jedna urwała się przy karniszu. Następnie, cofając się, jakby pod ciosem, zakryła usta dłońmi, kwiliła przez palce.
Srebrnym sprayem, od tyłu, tak, by można było odczytać od wewnątrz, ktoś napisał dużymi literami T-O-D-D.
– Halo – głos pani Manion był ledwie słyszalny w telefonie, podszyty paniką, choć nadal zachowywała słabą kontrolę.
– Nie przerywaj. Możesz wszystkich innych odesłać – powiedziała Wu, używając tych samych, dokładnie wyćwiczonych fraz, na które wszyscy przystali. – Nie musisz mieszać w to nikogo innego. Teraz chodzi o Andreę, nie o ciebie. Będziemy cię obserwować.
Amy zbladła, jej dłoń trzęsła się, gdy oddawała telefon Huntowi – teraz gorący od jej dotyku.
– Boże – powiedziała, oddychając ciężko. – O mój Boże.
– Dobrze się czujesz? – spytał Jason, obejmując ją ramieniem. Zaprzeczyła ruchem głowy. Ponownie odetchnęła głęboko.
– Cholera. Cholera, cholera, cholera. To było straszne.
– To było rewelacyjne – powiedział Mick.
– Chyba będę wymiotować.
– Już – Jason pomógł jej usiąść, obejmując ją cały czas ramionami.
Hunt przyklęknął na jedno kolano, podniósł palcem jej podbródek.
– To było doskonałe, Ames – powiedział. – Dobrze się sprawiłaś.
Przytaknęła, nadal ciężko oddychając, a Jason spojrzał na Hunta.
– Co robimy teraz? – spytał.
– Teraz, wy – Amy i Jason – wy znikacie. Wystarczająco dużo oboje zrobiliście. Jeśli zostaniecie na jakimkolwiek etapie złapani, wasze pozycje zawodowe będą poważnie narażone, o ile nie stracone. Macie za dużo do przegrania.
– Tak, a wy niby nie? – powiedział Jason. Hunt machnął na to ręką.
– Już zmieniałem parę razy zawód. Nie zabiło mnie to. Zawsze mogę zająć się czymś innym. A z Devina jest duży chłopiec, który przyjechał tu z własnej woli. Cała reszta – Mick, Tammy, Craig – są w pracy. Jestem pewien, że czeka ich spora nagroda.