Przyklejony do lornetki, Hunt zdał sobie sprawę, że popełnił błąd taktyczny. Mickey miał walkie-talkie, więc on sam nie mógł opuścić dogodnej pozycji w obozie, obserwując jednocześnie drzwi wejściowe. Będzie musiała powstać luka. Gdyby zaczęli jechać w stronę domu, nie wiedzieliby, czy Carol jedzie, czy idzie gdzieś. Wszystko zależało od tego, czy będą w stanie za nią podążać, gdziekolwiek będzie ich prowadziła, ale jeśli zniknie z ich pola widzenia, możliwe, że ją zgubią. Powiedział o tym Juhle’owi.
– Więc co? Chcesz, żebym ruszył na dół?
– Ten sam problem – odparł Hunt. – Cholera… Oto i ona
– odezwał się przez walkie-talkie. – Craig, wyszła z domu frontowymi drzwiami. Możesz utrzymać ją w polu widzenia?
– Nie tak szybko. Zaczynamy schodzić. Idziemy w waszą stronę.
– Dobra. Pospieszcie się, jeśli możecie. Ale ma latarkę i wygląda, że coś w drugim ręku. Może to pistolet, Craig. Uważajcie.
– Uważamy.
– Gdzie ona idzie? – spytał szeptem, stojący obok Hunta Juhle.
– Jak podejdzie do samochodu, musimy zabierać tyłki!
– Musimy czekać, Dev. Musimy czekać. Jeśli nie wsiądzie do samochodu, to ją mamy.
Widzieli snop latarki za fontanną.
– No dalej, Carol – powiedział Hunt. – Nie wsiadaj do samochodu! Nie wsiadaj do samochodu!
– Musimy jechać – Juhle wyczuwając potrzebę natychmiastowego działania, otworzył drzwi coopera od strony pasażera.
– Musimy się ruszyć, Wyatt. Teraz! Boją zgubimy!
Światło latarki oświetlało teraz od wewnątrz maskę drugiego SUV na parkingu przed chateau, Hunt zdał sobie sprawę, iż nie zamierzał nigdzie jechać. Chwycił statyw, wrzucił go na tylne siedzenie i wziął jedyną parę noktowizora-gogli – Viperow. Siadając za kierownicą, podał je Juhle’owi:
– Nie upuść – powiedział.
Włączył silnik, wrzucił bieg, wykręcił i ruszył w chmurze kurzu i żwiru.
36
Od momentu, gdy Hunt wcisnął gaz, Cooperowi zajęło siedemdziesiąt osiem sekund, by dojechać do podjazdu do Piwnic Manionów. Po skręcie w prawo Hunt wyłączył światła samochodu, wziął Vipery od Juhle’a i założył je na głowę. Oswoił się z noktowizorem, jechał wolno i miał nadzieję, że cicho przedostanie się w stronę bramy, która przecinała podjazd.
– Craig? Masz ją? – wyszeptał do krótkofalówki.
– Nie. Ale po mojej prawej stronie stoi stara stodoła, gdzie, jak sądzę, widziałem światło. Teraz już zniknęło.
– Gdzie jesteś?
– Ciągle dość wysoko. Nie chciałem, żeby nas usłyszała. Jestem przy drodze, która biegnie z tyłu wzgórza, tam gdzie są jaskinie.
Juhle spytał, czy jest nad, czy poniżej stodoły i Craig powiedział, że nadal ponad.
– Wiesz, gdzie jest ta stodoła? – spytał Hunt, odwracając się do Juhle’a.
– Tak, jeśli podjedziesz przed nowe jaskinie, to ona stoi po prawej stronie w małym zagłębieniu. Na ziemi dokoła leży masa śmieci.
– Craig – znowu do walkie-talkie – gdzie jest Tam?
– Wyżej, z lornetką. A wy?
– Ja i Dev stoimy przy bramie.
– Powinniście się rozdzielić.
– Tak zamierzam. Wyślę Deva w górę drogi, na której wy jesteście – Hunt widział to wystarczająco dobrze z obozu. Niebrukowana droga wiła się wokół podstawy wzniesienia i pięła się w górę, aż znikała za chàteau. – Zacznij wolno schodzić. On będzie szedł w górę. Spotkacie się za stodołą i zaczekacie. Jeśli wyjdzie, nie pozwólcie, by was zobaczyła i nie zatrzymujcie jej. Niech robi, cokolwiek ma do zrobienia.
– A ty?
– Ja idę od przodu jaskini.
– Więc ona jest w stodole?
– Powiedzmy, że taką mamy teorię. Dobra, musimy wyłączyć krótkofalówki.
– Okay – wyszeptał Craig. – Out.
Hunt wyłączył swoje walkie-talkie i upuścił na podłogę obok stóp. Osłaniając ręką, włączył i wyłączył małą, silną latarkę i włożył do kieszeni kurtki. Obaj mężczyźni sięgnęli do klamek, ale Hunt zatrzymał Juhle’a, łapiąc go za rękaw.
– Martwa cisza, Dev. Lekko otwórz, nie zamykaj. Niech się dzieje. A jeśli coś zacznie się psuć, natychmiast się wynoś. Nigdy cię tu nie było.
Hunt okrążył samochód i pochylając się nisko, szedł za Juhle’em przez około pierwszych pięćdziesiąt stóp, aż dotarł do ścieżki odbijającej w lewo i w górę, wiodącej do nowych jaskiń, od sali degustacyjnej poniżej. Gdy tylko zszedł z asfaltu, uświadomił sobie, że żwir chrupiący pod jego stopami wyolbrzymia każdy krok w nocnej ciszy.
Musiał zwolnić niemal do ślimaczego tempa, każdy krok zajmował teraz całą wieczność. Pokonawszy pierwsze wzniesienie, dotarł na względnie otwartą przestrzeń przed wejściami do jaskiń. Obsługa zamknęła na noc olbrzymie wrota, ale Hunt i tak sprawdził je wszystkie, okazały się solidne i niewzruszone. Gdy minął czwartą jaskinię, przeciął ścieżkę, by mieć lepszy widok na wgłębienie, w którym stała stodoła.
Juhle miał rację. Otoczenie zaśmiecone było narzędziami i sprzętem. Bez noktowizora Hunt nie miałby szansy dotarcia do środka stodoły, już nie mówiąc o poruszaniu się wewnątrz, bez podniesienia larum. Ale nawet zaopatrzony w nie, musiał ostrożnie stawiać kroki.
W upiornej zielonej poświacie zrobił krok, potem następny, starając się patrzeć jednym okiem na przeszkody przed nim, a drugim na stodołę, wypatrując jakiegokolwiek światła wewnątrz. Przed każdym kolejnym krokiem zatrzymywał się i czekał, nasłuchując. Nie dobiegł go żaden dźwięk.
Była to duża struktura, o dwóch poziomach, trzech ścianach, wbudowana w zachodni stok wzniesienia. Znajdował się dokładnie przed nią, przeszedł z przodu przez ziemię niczyją. Drzwi do stodoły okazały się do połowy otwarte. Jeśli była za nimi, czekając…
Nie mógł pozwolić sobie na takie myśli.
Słuchał. Słuchał.
Wyciągnął broń.
Przechodząc przez otwarte drzwi, pochylił się i odwrócił. Coś poruszyło się na obrzeżach jego pola widzenia i odkręcił się gwałtownie, by ujrzeć wielkiego, świecącego na zielono szczura, który biegł w stóg siana i poza pole widzenia. Wziął drżący oddech, odwrócił się ponownie, tym razem o trzysta sześćdziesiąt stopni. Sześć przegród zajmowało boczną ścianę, częściowo otwarta siodlarnia mieściła się w przeciwległym rogu z tyłu.
I wtedy to zobaczył.
W ścianie wzniesienia były kolejne drzwi do, najwyraźniej, kolejnej jaskini. Oczywiście, pomyślał. Jak to możliwe, że nigdy na to nie wpadł? Jeśli istniały nowe jaskinie, to logicznym było, że istnieć musiały stare.
Lub przynajmniej jedna stara jaskinia, teraz opuszczona, nieodwiedzana, zamknięta.
Podszedł do drzwi, które nie były zamknięte jak pozostałe, ale lekko uchylone. Z wnętrza dobywała się lekka, chłodna bryza i Hunt pociągnął masywne drzwi do siebie – miały co najmniej cztery cale grubości.
Wszedł do środka.
Nawet z noktowizorem trudno było cokolwiek dostrzec – okulary nie produkowały własnego światła, jedynie potęgowały światło otoczenia, a w tej jaskini niewiele było do potęgowania. Położył dłoń na ścianie i zrobił kolejny niepewny, cichy krok i następny. Po mniej więcej trzydziestu krokach ściana skręcała lekko w lewo, po czym ponownie ostro w prawo. Musiał pokonać kilka starych beczek po winie, leżących po bokach przy ścianie jaskini. Hunt szedł naprzód, aż dotarł do krańca.
Tak głęboko noktowizor był bezużyteczny. Nie było tu żadnego światła. Hunt zdjął okulary i włączył latarkę, zdziwiony, że drogę blokują mu kolejne drzwi, najwyraźniej wbudowane w skalne ściany jaskini. Za nim, w przepastnej ciemności, w głębiach jaskini rozległ się odbity echem charakterystyczny skrzek. Nim zdołał się odwrócić, dobiegł go stłumiony i przerażający odgłos.