Выбрать главу

Jedyne, co mógł zrobić, to czołgać się do przodu na brzuchu, cal po calu, macając przed sobą drogę na wypadek występów w wąskiej przestrzeni, która już dwukrotnie obniżyła się nad nim wystarczająco gwałtownie, by rozciąć mu skórę głowy; ciecz, która spływała po jego czole do niewidzących oczu, smakowała jak krew. Wiedział, że jego dłonie były poszarpane i również krwawiły.

Przejście przed nim zwęziło się jeszcze trochę. Gdy zaczynał, miejsca było wystarczająco dużo, aby mógł czołgać się, używając łokci i poruszać kolanami, jak nauczono go na obozie dla rekrutów. Teraz jednak, po niekończącej się wspinaczce, poczuł, że sklepienie i podłoże zaczynają się coraz bardziej zamykać – na jego klatce piersiowej, niemal ocierając się o jego plecy, broń zaczepiała się przy prawie każdym ruchu. Nie mógł się nawet odwrócić, nie był też pewien, czy byłby w stanie zawrócić, gdyby chciał. Wpychając się naprzód, ręce wyciągnięte, rozpaczliwie zapierając się stopami, niemalże zaklinował się w litej skale.

Jeśli przejście jeszcze się zwęzi, nie będzie miał miejsca, by ruszyć się w żadną stronę. Czołgał się już długie minuty, przemierzył co najmniej kilkaset stóp. Jeśli się tu zaklinuje, umrze, pogrzebany we wnętrzu góry.

Ręce miał całkowicie wyprostowane, ponownie sięgnął przed siebie, macając kamień na dole i na górze. Jego ramiona zaparły się po obu stronach skały – trzecie i najgorsze przewężenie.

Ale jeśli zdołałby się przepchnąć, wydawało się ono rozszerzać po drugiej stronie. We wszystkich kierunkach.

Jego zakrwawione palce chwyciły skałę, usiłując pociągnąć całe ciało, ale skała skruszyła się. Szukając punktu oparcia z tyłu, zaparł się stopami, z całej siły popchnął ramiona w przód, ale zyskał nie więcej niż cal. W końcu z nieludzkim krzykiem, jakiego nigdy dotąd nie słyszał, pchnął się z całej siły i przepchnął się przez przewężenie.

Gdzieś w górze poczuł pierwszy, lekki zapach świeżego powietrza. Pociągnął się w jego kierunku. Ciemność zdawała się zmieniać. Koncentrując się na tym, ponownie pociągnął się w przód i poczuł, jak zerodowana ziemia ugina się nieco pod nim. Ujrzał kropeczkę światła i zdał sobie sprawę, co to jest.

Gwiazda.

37

Hunt wytoczył się na bardzo stromy stok wzgórza rzadko porośnięty krzakami i szorstką, wiosenną trawą. Reszta zdawała się być pokryta śliskimi łupkami wapienia i suchym kurzem. Nad horyzontem wisiał jasny półksiężyc. Około stu stóp poniżej Hunt widział niebrukowaną drogę na styku bardziej stromego stoku i zadbanej winnicy. Bez wątpienia tę drogę wybrał Juhle, gdy się rozdzielili, a kilkaset stóp w górę przy stodole miał spotkać się z Chiurco.

Wytarł krew z twarzy w rękawy koszuli, a z dłoni w spodnie. Zaczął schodzić, nisko pochylony, używając osłony zarośli, gdy tylko mógł, tak na wszelki wypadek. Z tego, co wiedział i zakładał, pani Manion była uzbrojona i ewidentnie na tyle kompetentna jako strateg, iż niemal powiodło jej się wyeliminowanie go z dzisiejszej rozgrywki.

Z uwagi na telefony Amy na pewno zdawała sobie sprawę, że walczy z więcej niż jednym przeciwnikiem, i mogło jej się udać obezwładnienie jednego lub wszystkich jego ludzi. Nie można było teraz pozwolić sobie na lekkomyślność.

Zmusił się zatem do poruszania powoli i bardzo ostrożnie. Mimo tego, co pięć, sześć kroków wywoływał małe lawiny niezbitego kurzu i kamieni, które pokrywały stok. Dwukrotnie wyzwolił coś, co brzmiało jak lawina ziemi. Poruszając się następnie od krzaka do krzaka, by uniknąć kolejnych obsuwów, dotarł wreszcie do drogi, gdzie skręcił w lewo. Wyjął pistolet z kabury, odbezpieczył, po czym trzymając się nisko, zaczął po cichu, miał taką nadzieję, truchtać.

Do skrzyżowania, gdzie mieli się spotkać Juhle i Chiurco, nie było daleko – kilkaset metrów – i Hunt stał na środku drogi, skąd odchodził podjazd i prowadził do stodoły po jego lewej stronie. Sparaliżowany, stał wyprostowany u styku dróg, gdzie Juhle i Chiurco muszą go zauważyć, wstrzymał oddech i usiłował wsłuchać się w odgłosy nocy, ponad biciem swego serca. Gdzie oni są? Gdzie jest Tamara?

Machinalnie spojrzał na zegarek, choć nic mu to nie dało. Nie miał prawie żadnego pojęcia, ile czasu upłynęło, odkąd rozstał się z Juhle’em – może nawet godzina. Na pewno nie mniej niż czterdzieści pięć minut.

Ale ile by to nie było, jego ludzi nie było tam, gdzie mieli się spotkać czy też czekać na niego. Co oznaczało, że coś poszło źle. Albo Craig i Devin zrezygnowali z czekania i coś sami zaplanowali. Jeśli tak było, to sądząc z panującej ciszy, było już po wszystkim.

Odwrócił się w stronę stodoły i wpatrywał się w jej zarysowaną sylwetę. Przesuwając się w jedną, po czym w drugą stronę, próbował dostrzec coś przez stare belki z sekwoi. Były w ogóle miejsca, przez które mógłby cokolwiek zobaczyć? Czy mu się wydawało, czy też na wysypisku po drugiej stronie widział przyćmione światło?

Teraz, bez gogli, bez latarki, musiał polegać na księżycu, lecz gdy posuwał się w stronę stodoły, cień wzniesienia zalał drogę i Hunt ponownie znalazł się w ciemności. Ale tu, z powodu kontrastu, widział, że się nie pomylił. Ktoś używał światła, być może nad drzwiami stodoły z drugiej strony.

Poruszał się naprzód, powoli, cicho, w kierunku stodoły, przegroda po przegrodzie, pozwalając, by jego wzrok przyzwyczajał się do tej przestrzeni. Drzwi frontowe nie były całkiem zamknięte i przez szczelinę sączył się wąski promyk słabego światła.

I wtedy, tak ulotny, że nie mógł ocenić skąd dochodził, usłyszał męski głos. Czekał cierpliwie, nie chcąc ujawnić swej obecności, aż będzie całkiem pewien, co działo się na zewnątrz. W końcu dotarł do niskiej ścianki ostatniej przegrody i przeszedł na twardą ziemię niczyją w samym środku stodoły, zatrzymując się w cieniu wciąż daleko od drzwi.

Teraz głos kobiety. Ostry i władczy, choć słowa pozostawały niezrozumiałe. Z całą pewnością nie była to Tamara, a Hunt nie mógł uwierzyć, żeby Carol Manion mówiła takim tonem do Juhle’a. Kto zatem?

Przemieścił się w lewo i w stronę drzwi. Cicho, cicho. Pistolet prosto przed sobą. Jeszcze jeden krok i widział Juhle’a, najwyraźniej żywego i całego, który siedział z rękami za sobą obok Chiurco, na brzegu pustej niecki, na środku zasłanego śmieciami dziedzińca. Opanowała go niesamowita ulga i nawet opuścił broń i zrobił kolejny krok w stronę drzwi – gdzie zobaczył całą scenę.

Shiu też tam był!

Juhle musiał zmięknąć i zadzwonił po niego, gdy siedzieli znudzeni w obozie i powiedział, że pewnie jednak wolałby tu przyjechać. Najwyraźniej Juhle chciał dopuścić go do aresztowania, chroniąc żałosny tyłek swojego partnera, bo inaczej mogłoby się to źle skończyć dla Shiu, który wyglądałby, jakby nie chciał prowadzić dochodzenia przeciwko ludziom, dla których wykonywał tyle pracy ochroniarskiej.

Obecność Shiu nie była częścią oryginalnego planu Hunta, ale niewiele tej nocy zdawało się dziać wedle zaplanowanego scenariusza. Poza tym Dev był zawsze tak niepoprawnie dobrym facetem, a jeśli wezwanie Shiu bez zawiadomienia o tym Hunta było częścią wprowadzenia planu w życie, nie zamierzał na to narzekać.

Shiu stał przed przerdzewiałym traktorem, obok Carol Manion, trzymając broń.

Właśnie miał dojść do drzwi i wyjść na zewnątrz, ale coś w układzie postaci zatrzymało go. Ponownie spojrzał na Juhle’a - który miał ręce za plecami.

Przyjrzał się dokładniej, zauważył błysk metalu.

Chryste! Juhle był skuty.

Co mogło oznaczać tylko, że Shiu…