V
Przed wyjściem „Amur-Lasu” z portu w Archangielsku zarządzono jeszcze jedną kontrolę. Radzieccy wopiści są czujni. Przeszukali cały statek przed załadunkiem. Potem, podczas załadunku, trzeba skrupulatnie skontrolować każdą wiązkę bali. A mało to rzeczy można przegapić? Na eksport idą miliony kubików drewna. Ileż to roboty odrąbać rękę jakiemuś kapusiowi i wetknąć między bale: „Podajemy dłoń prześladowanym proletariuszom świata burżuazyjnego! Pozdrawiają was komsomolcy-ochotnicy z 32 obozu pracy Ust-Wymłagu”. Mogą włożyć i głowę. Odpiłowaną w tartaku. Nie takie rzeczy się zdarzały. A więc – kontrola, kontrola i jeszcze raz kontrola. Żeby znów się nie wygłupić wobec braci proletariackiej. Dlatego tuż przed wyjściem w morze odbywa się ostatnia szczegółowa inspekcja jednostki. Ale tym razem szukają kontrabandy: złota i innych towarów. Żeby marynarska brać nie plątała się pod nogami wopistów, zwołano spotkanie całej załogi. Temat: „Radziecki marynarz w burżuazyjnym porcie – pełnomocnym przedstawicielem Ojczyzny Światowego Proletariatu”.
– A więc, towarzysze, pytam się was: czy grupa pięcioosobowa jest wystarczająca? Zastanówcie się: kiedy w obcym porcie człowiekowi wpadnie w oko jakaś osobliwość, zaraz chciałby podzielić się wrażeniami z przyjaciółmi. Tymczasem w grupie jest was ledwie pięciu. Dlatego kupa fajnych rzeczy uchodzi waszej uwadze. Proponuję, żeby w obcych portach poruszać się w grupach dziesięcioosobowych! Żeby razem odwiedzać ciekawe miejsca i na gorąco wymieniać poglądy!
– Po piętnastu!
– Po dwudziestu!
– Dosyć! Przestańcie rżnąć głupa! Dlaczego akurat tylu? Skąd to bierzecie: dziesięciu, piętnastu, dwudziestu? Powiem wam: z sufitu! To subiektywizm czystej wody. Skoro mamy chodzić razem, to proponuję całą załogą. Kto jest za?
Na twarzach grymas skrajnego wkurzenia, ale przyjęto jednogłośnie.
– Powiem więcej, towarzysze. Dlaczego po powrocie do domu nie mielibyśmy rozszerzyć naszej inicjatywy na całą flotę handlową Związku Radzieckiego? Wyobraźcie sobie, jak marynarze z innych statków będą nas za to cenić?
Każdy wyobraził sobie, jak załogi jednostek dalekomorskich i bywalcy portowych tawern będą cenić inicjatorów nowego przepisu. Ale nie ma rady. Wszyscy podnieśli ręce w górę.
Lecz entuzjazm mas nie zna granic, a inicjatywy oddolne są niewyczerpane:
– Poza tym, czy naprawdę uważacie, że radziecki marynarz powinien schodzić na brzeg w każdym burżujskim porcie? Zobaczcie, byliśmy ostatnio w Aleksandrii.
Czy ktoś znalazł tam jakieś miejsca pamięci po Włodzimierzu Iljiczu? Czy towarzysz Lenin w ogóle odwiedził Aleksandrię? Skoro nie ma żadnych miejsc pamięci, to znaczy, że nie odwiedzał. To po cholerę szlajać się po tej śmierdzącej dziurze? Co tam może być ciekawego? Nic. Była kiedyś latarnia morska, ale się zawaliła. Taka to już ich zacofana kapitalistyczna technologia. Wszystko się sypie. Nasza latarnia w Archangłelsku już trzy lata stoi w najlepsze. Jakby ją wyremontować, stałaby drugie tyle. A u nich?…
– Może w ogóle jej nigdy nie było?
– Dobrze gada!
– Albo zobaczcie, płyniemy do Neapolu… Załoga, zaniepokojona, nadstawia uszu.
– A czy towarzysz Lenin bywał w Neapolu? Nie mamy żadnych informacji na ten temat. A więc nie bywał. Po co więc łazić nie wiadomo za czym po tym ich Neapolu? I tak wszystko widać przez iluminatory…
– Racja!
– Człowiek radziecki nie ma po co szlajać się po tych ich Neapolach!
Psychologia tłumu zawsze i wszędzie jest taka sama. Ludzie w tłumie wyrabiają rzeczy, jakie w pojedynkę nie przyszłyby im nawet do głowy. To dotyczy nie tylko Rosjan. W nocy z 3 na 4 sierpnia 1789 roku arystokracja francuska jednogłośnie wyrzekła się wszystkich swoich przywilejów. Ten dobrowolny gest nie spowodował bynajmniej wybuchu powszechnego uwielbienia. Przeciwnie, na arystokrację spadły drwiny i poniżenia. Prześladowania przybierały na sile, nastąpiły konfiskaty majątku, wygnania, wreszcie upadek monarchii. Wielu z tych, którzy nie zdążyli wziąć nóg za pas, wstąpiło niebawem na zakrwawione deski szafotu. Za arystokracją pod nóż gilotyny poszli policjanci i urzędnicy, marynarze i oficerowie, zdunowie i kupcy, piekarze i rzeźnicy, złodzieje i prostytutki, chłopi i tragarze – słowem, wszyscy ci, którzy jeszcze wczoraj szaleli z zachwytu, gdy publicznie ścinano samego króla. I posypały się głowy do kosza. Ale kto wiedział, że odcięte głowy nie umierają od razu? Kto mógł przewidzieć, że raz w tygodniu trzeba będzie wymieniać wiklinowe kosze służące do zbierania ściętych głów? Odcięte głowy mają zdumiewającą zdolność życia jeszcze przez krótką chwilę. Podziwiania tego najpiękniejszego ze światów. Dlatego odcięte głowy z uporczywą konsekwencją przegryzały kosze, do których je zbierano.
Nikt nie potrafił przewidzieć wszelkich szczegółów technicznych. Natomiast nietrudno było sobie wyobrazić, że rezygnacja z przywilejów wywoła nieobliczalne konsekwencje. Arystokraci mieli tego pełną świadomość. Ani jeden, z tych którzy ocaleli, nie był wstanie wyjaśnić, dlaczego zdecydował się na ten samobójczy krok. Żaden z tych, którzy w ekstazie zrzekali się przywilejów, nie uczyniłby tego w pojedynkę. Każdy z osobna był przeciw, wszyscy razem byli za.
Jak u nas, na spotkaniu załogi.
VI
Wszyscy są coraz bardziej podnieceni, domagają się kolejnych samoograniczeń.
Kapitan Sasza Jurin popiera inicjatywę oddolną. Bo jak majtek jeden albo drugi da drapaka w Neapolu, to kogo pierwszego ześlą do wyrębu lasu? Pewnie, że kapitana. Dlatego lepiej, żeby załoga nie schodziła na brzeg w obcych portach. A kapitan zawsze znajdzie sposób na mały wypad. W ważnych sprawach.
Jedno nie daje mu spokoju: jak ci zakonspirowani pasażerowie opuszczają statek? I gdzie? I jak w ogóle dostają się pod pokład? No i jeszcze jednego kapitan nie pojmuje zupełnie: skoro w czasie nalotu celników i policjantów tajni pasażerowie znikają w jakimś wyjątkowo umiejętnie zaprojektowanym i wykonanym schowku, to czemu nie zastosować elementarnej procedury, która pozwoliłaby uniknąć zaskoczenia? Wystarczyłoby, aby kapitan w chwili, gdy inspektorzy wkraczają na pokład oznajmił przez rurę głosową, do nikogo konkretnie się nie zwracając: „Alert!”. Czy byłby to nadmiar zaufania wobec kapitana? Jedno słówko przekazane przez system wewnętrznej łączności – i od razu mieliby więcej czasu na poskładanie klamotów i wycofanie się do kryjówki…
Zebranie nabiera rumieńców. Kapitanowi błyszczy wzrok, jak światła latarni aleksandryjskiej: moje zuchy! Kocham wasz komunistyczny entuzjazm! Waszą świadomość! Niepotrzebna wam Turcja ani Afryka! Nie ma, czego szukać we wrogich portach! Na własnym statku przyjemniej. Przytulniej. Mamy tu portrety wodzów, towarzyszy Lenina i Stalina. A w tym zasranym Neapolu, czy mają ich portrety? Figę, i tyle. Sama pornografia. A czy radziecki marynarz interesuje się gołymi babami?
Kapitan doznał olśnienia. Zawsze to przyjemne uczucie, kiedy poszczególne elementy układanki zaczynają do siebie pasować. Sasza Jurin zrozumiał: ci utajnieni pasażerowie nie potrzebują sygnału alarmowego. Nie potrzebują, ponieważ cały czas wiedzą, co się dzieje na statku… Ponieważ podsłuchują wszystkie pomieszczenia. Ponieważ nie mogą nie podsłuchiwać!
VII
Ciemna noc. Rozgorączkowane twarze załogi. Zebranie trwa. Tymczasem pogranicznicy zrobili co do nich należało i zwinęli manatki. Teraz podjeżdża jeszcze jeden samochód. Duży, coś na kształt więźniarki. Też wopiści: zielone czapki, brezentowe pałatki – zabierają się do ładowania jakiś skrzynek i pakunków. W dużych ilościach. Załadunkiem dowodzi towarzysz Szyrmanow. Zadanie: zgarnąć wszystko z korytarza „A”, doprowadzić do porządku pomieszczenia, zmienić pościel, uzupełnić zapas wody pitnej, skontrolować funkcjonowanie łączności, podsłuchów i sygnalizacji, sprawność zamków i zasuwek w tajnych schowkach, dokonać wszystkich drobnych napraw, załadować bagaże pasażerów i zapas żywności. Uwinęli się raz-dwa. Teraz z samochodu wyłania się jeszcze troje. Też w czapkach i pałatkach. Trzy sylwetki wchodzą po trapie: wielka, mniejsza, najmniejsza.