– Zeznania przeciwko sobie samemu, nawet złożone pod działaniem środków psychotropowych…
– Przyjacielu, o tym to sobie możesz mówić na spotkaniach grupy helsińskiej. Możesz nawet krzyczeć. Istnieje prawo, które mówi: przyznałeś się – to pogódź się z konsekwencjami. Właśnie dlatego ASB nie stosuje tortur ani gróźb. Takie metody nie są nam do niczego potrzebne, musimy mieć informację w stu procentach dokładną. Oto dlaczego prawie nie popełniamy błędów.
– Prawie… – Iwan uśmiechnął się krzywo. – Bardzo dobre słowo. Prawie. Rozciągliwe. Zresztą, panie Gusiew, może pan sobie wyobrażać, co tylko pan zechce. Ala ja wam mówię – poczekajcie. Wypadek w Saratowie, to tylko pierwszy dzwonek ostrzegawczy. ASB do tego stopnia przesycona jest przemocą, że zaczyna ją już wylewać na ulice. Niech pan poczeka, Gusiew. Jeszcze będzie pan musiał polować na swoich. Będziecie jeszcze zabijali jeden drugiego. A ja się wtedy będę śmiał. Przez łzy, ale będę się śmiał. Rzeczywiście jesteście tacy ślepi, panie Gusiew? Oczywiście, zawsze uważałem was za mordercę, i teraz też tak myślę, wstręt mnie bierze, gdy siedzę z wami przy jednym stole, ale mimo wszystko… Pan chociaż jest w jakimś sensie godnym przeciwnikiem, a nie durnym psycholem, jak pozostali inkwizytorzy. Niczego pan nie widzi?
Waluszek niepostrzeżenie schował igielnik i popatrzył na Gusiewa. „Wylewać przemoc na ulice…” Przypomniał sobie scenę, która na zawsze utkwiła mu w pamięci – przestraszony złodziejaszek i Gusiew z garścią drobnych w ręku…
A Gusiew znów się uśmiechnął. Tym razem był to bardzo smutny uśmiech.
– Chciałbym zakończyć rozmowę dość nieoczekiwanym zwrotem – oznajmił.
Iwan spojrzał nań ze zdziwieniem i pytaniem w oczach. Spodziewał się dyskusji, sporu… Ale przeciwnik już przejął inicjatywę. Gusiew uciął rozmowę nie tylko tematycznie, ale i genialnie zmienił intonację.
– Opowiem ci, Wania, jedną krótką historyjkę. Nie marszcz nosa, nie jest to bynajmniej historyjka pouczająca. Być może słyszałeś jakieś tam jej fragmenty. Ale nawet wewnątrz Agencji niewielu ją zna całą i bez zniekształceń. Można?
– Noooo… – Iwan pokręcił głową w niezbyt określonym geście.
– Pe, napijesz się jeszcze kawy? – wtrąciła Maja z wyraźną ulgą w głosie.
– Nie, dziękuję, zaraz sobie pójdziemy. Więc tak… to nie jest nawet historia człowieka. Powiedziałbym raczej, że to historia pewnej koncepcji.
Za ścianą znów zapadła pełna napięcia cisza – wyglądało na to, że tam też wszyscy zamienili się w słuch.
– Miałem przyjaciela o nazwisku Pasza Ptaszkin – zaczął Gusiew. – Chłopak, że do rany przyłóż, spokojny, domator, wzruszająco zakochany w swojej żonie, krótko mówiąc, prawie ideał. Z wykształcenia był socjologiem. Pracował na państwowej posadzie w jakimś tajemniczym instytucie badań strategicznych. Ważne jest to o tyle tylko, że idee Paszki znajdowały zastosowanie. Więc znaliśmy się od dzieciństwa i często się spotykaliśmy – głównie po to, żeby wypić i pogadać od serca. I zawsze zdumiewała mnie i ujmowała jedna cecha charakteru Paszki – był zadziwiająco dobroduszny. Ja, na przykład, jestem zły z natury i ze wszystkich sił staram się tej swojej wewnętrznej wrogości nie wypuszczać na zewnątrz… No, dobrze, Iwanie, nie śmiej się. A mój imiennik przeciwnie, w ogóle jakby nie zauważał okrucieństwa i surowości naszego świata. Pewnie dlatego, że był wielki i bardzo silny – mniej więcej tak jak ty, Wania. I pewny, że każdego drania rozgniecie o paznokieć. Co zresztą mu się udawało – pamiętam jak raz chcieli nas pobić, więc nawet nie zdążyłem mrugnąć okiem, a przeciwnik już znikał za horyzontem. I raz przydarzyła się temu najłagodniejszemu z ludzi taka… eee… jakby to łagodnie powiedzieć… Przydarzyło mu się coś, czego najgorszemu wrogowi się nie życzy. Jechali nocą po mieście z żoną, nikogo nie zaczepiali i nagle ni z tego, ni z owego w samochód Paszki wpakował się z tyłu jeep, nabity naćpanymi bandziorami. Najpewniej były to jakieś drobne płotki, zwykli trzeciorzędni mordobije, którzy chcieli się wykazać. Ale sam wiesz, co z człowiekiem robi narkotyk…
– Nie mam pojęcia – pokręcił głową Iwan.
Gusiew zerknął nań taksująco jednym okiem.
– A wiesz, wierzę ci – kiwnął głową. – Takie szczegóły mogłyby ci zburzyć starannie wypracowany wizerunek świata. Nie mógłbyś wtedy tak zaciekle występować przeciwko wybrakówce narkotykowych dealerów. Chrystusiku ty nasz…
– Pe, tego już za dużo! – uniosła się Maja. – Czemu ty go tak…
– Przecież niedobry człowiek jestem – wyjaśnił Gusiew bez cienia uśmiechu. – Dobrze, darujemy sobie sądowe przepychanki. Ale tym, co chcieliby wiedzieć, wyjaśnijmy, że każdy narkotyk w mniejszym lub większym stopniu usuwa hamulce podświadomości. Tylko że wódki do tego trzeba wiele i padniesz jak kawka, zanim zdążysz tę swoją pozbawioną hamulców podświadomość rozkręcić jak należy i dać nią bliźniemu swemu po mordzie. Ale na przykład haszyszu, żeby otworzyć się w całej swojej pierwotnej krasie potrzeba bardzo niewiele, tyle co nic. A bandyci, którzy wjechali w Pawła, byli już w odpowiednim nastroju. I zaczęli się spierać, ile Paweł jest im winien za podrapanego „Kangura”. A Paweł popełnił poważny błąd. Rozumiesz, dali mu po mordzie, żeby się nie stawiał i poznał swoje miejsce w szyku. A on, taki wielki i silny, obraził się. I zaczął tych bandziorów rozstawiać po kątach. Tylko że nie wziął pod uwagę, że – po pierwsze – jest ich pięciu i – po drugie, nie znajdowali się w centrum miasta, ale w jakiejś dzielnicy sypialnej i w dodatku na skraju lasu. Jakoś się nie domyślił. Bywa. Ostatecznie pracował w tajnym departamencie, ale nie jako agent operacyjny, tylko jako badacz, a zresztą był okularnikiem, który nawet w wojsku nie służył. Dokładnie tak samo, jak ty, Iwan. Masz chyba jakiś wrzód, prawda? Do wojska cię nie mogą wziąć, boby ci to zaszkodziło… A w ogóle, Wania, kiedy ostatni raz cię pobili? Tak żeby nie była to bójka, ale solidne, pełnowartościowe mordobicie?
– Wam by się to spodobało, panie Gusiew – uśmiechnął się miło Iwan. – Rozumiem. Ale niechże pan będzie tak dobry i kontynuuje.
– Tak, żeby wszystko wewnątrz się skręcało i krzyczało: „Za co?!” – Gusiew z rozmarzeniem spojrzał w sufit. – I nogami cię, nogami… i żebyś wstał, zalany łzami i krwią jako całkowicie inny człowiek. Całkowicie inny, Wania.
– A was często bili, towarzyszu starszy pełnomocniku? – tak samo przyjaźnie jak przedtem zapytał Iwan.
– Bywało – odpowiedział Gusiew. – Przykro mi rzec, ale bili. Paskudne to wrażenie, Wania, kiedy cię biją, a ty niczego nie możesz zrobić. Jeżeli umyślnie pozwalasz się bić, tak żeby nie zabili – to inna sprawa. Zakrwawiony, zalany łzami, przeżywasz przecież moment triumfu – udało się, uszedłeś z życiem, przechytrzyłeś przeciwnika. Ale bywa, że cię stłuką, a ty leżysz i myślisz: powiesić się, czy co?
Maja westchnęła ciężko, odebrała Gusiewowi filiżankę i nalała do niej kawy. Gusiew podziękował jej, kiwając głową.
– Więc tak – odezwał się po chwili milczenia. – Wróćmy do mojego imiennika. Zaczął się z nimi bić. Z wozu wyskoczyła jego żona – chciała mediować. Źle się wybrała, bo Paszce już zdążyli rozpruć nożem bok, rozwalić mu kolano gazrurką, a potem tą samą gazrurką złamali mu rękę. Bandyci zaciągnęli oboje do lasu, przywiązali Pawła do drzewa i szybciutko na jego oczach zgwałcili mu żonę. Potem oboje dostali na odchodne kilka razy nożem. Żona umarła, a Paweł wyżył.