– Kiepskie szkło – głos Gusiewa przerwał grobową ciszę. Otrzepawszy się z odłamków, brakarz schował broń za pazuchę. – Myślałem, że wyjdzie nieco ładniej. Ale tak jest bardziej pouczająco. Wszystkiego najlepszego, droga młodzieży. Pomyślcie o tym, co powiedziałem. Wybrakówka wiele spraw ustawiła we właściwych proporcjach, ale na naszych garbach do raju nie wejdziecie. Zechciejcie się choć troszeczkę sami potrudzić. No to na razie!
Na ulicy Gusiew sięgnął po papierosy. Miał minę zadowolonego z dobrze wykonanej pracy człowieka. Waluszek podał mu zapalniczkę.
– Dziękuję – machnął dłonią Gusiew. – Wiatr. Lepiej zapalę sam. Tak właśnie wygłaszamy pouczenia, agencie Waluszek.
„Ostro wygłaszacie – pomyślał Waluszek. – Ostro, ani słowa”.
Nie odczuwał jednak szczególnego protestu wewnętrznego. Wydało mu się nawet, że rozumie, co brakarz Gusiew chce wbić ludziom do głów. Może trochę przesadzał. Ale stwierdzić, że jego postawa jest błędna, albo że różni się od tego, co zwykliśmy nazywać ogólnie przyjętą moralnością, Waluszek nie mógłby.
Powiedziałby nawet, że przeciwnie – Gusiew żąda od ludzi zbyt wiele.
„Ciekawe – mignęło w głowie Waluszkowi – czy sam Gusiew dawno stał się takim niezwykłym człowiekiem? I dlaczego, w jaki sposób?”
Na to pytanie zresztą już wkrótce spodziewał się znaleźć odpowiedź.
Nieopodal Domu Książki zwijały się właśnie wozy Awaryjnego Moskiewskiego Pogotowia Wodno-Kanalizacyjnego. Zmęczeni ludzie w kaskach ciągnęli jakieś węże i z trzaskiem zamykali włazy do kanałów. Wokół zebrało się już całe stado mruczących miarowo „wycieraczek”. Jeden z agregatów niemal przejechał Waluszka, który akurat się zagapił.
– Ej ty, Schumacher, uważaj! – warknął odskakując na bok.
– Zamknij ryło – poradzono mu ponurym głosem. – Dla ciebie się staramy, nierobie jeden!
– Posłuchaj, a czemu oni wszyscy tacy wkurzeni? – zapytał Waluszek Gusiewa niespokojnie oglądając się na brygadę śmieciarzy, którzy zaciekle polerowali bruk.
– Reakcja jak najbardziej naturalna. My brudzimy, oni sprzątają. Za co mieliby nas lubić?
Obok budki sprzedawcy hotdogów, posilała się cała kompania – trzej brakarze z grupy Myszkina i wielkie rude psisko.
– Kompleks winy? – zapytał Gusiew starszego grupy, wskazując psa.
– A idźże ty… – odciął się przewodnik. – Przylazł, usiadł, poprosił – tośmy go poczęstowali. Jeszcze by tego brakowało, żebym się przed psami usprawiedliwiał. Prościej się zarżnąć. Dziś go ugoszczę, jutro zastrzelę – według ciebie to kompleks winy? Chociaż… Wiesz, nas już od miesiąca na psy nie posyłają. A ja zresztą ich nie cierpię… Posłuchaj, Gusiew, idź do diabła albo jeszcze dalej! Mam już dość tych twoich złośliwości!
Przewodnik rzucił psu niedojedzonego hotdoga i nie bez zazdrości patrzył, jak psisko zajada, aż mu się uszy trzęsą.
– A ja już tak nie mogę – poskarżył się. – Apetyt straciłem do cna. Żuję, bo tak trzeba. Piję, jak mi naleją. Pierdolę wyłącznie z przyzwyczajenia. Gusiew, ty mądry jesteś, powiedz – kiedy to się wszystko skończy?
– Zastrzel się – poradził Gusiew.
Przewodnik parsknął pogardliwie.
– Sto razy próbowałem. Odwodzę kurek, gapię się w lufę i rozumiem – nic mnie nie wstrzymuje. Mogę nacisnąć, rozumiesz? Nic bardziej prostszego. I taki smętek mnie ogarnia… A potem sobie przypominam: jutro rano do roboty. Może zdarzy się coś ciekawego. I tak sobie żyję dalej.
– A spróbuj z iglaka w nogę. Połeżysz z godzinkę pod narkozą – życie miodem ci się wyda.
– No nie! – wybałuszył oczy przewodnik drużyny.
Stojący za Gusiewem Waluszek wyraziście siąknął nosem.
– Dobrze mówię – od razu obudzi się w tobie ciekawość życia.
– Ty stuknięty jesteś – pokręcił głową przewodnik. – Ej, orły! Najedliście się? No to dalej, w trasę!
– Możesz jeszcze do tych śmieciarzy postrzelać – nie ustępował Gusiew. – Od serca i bez powodu. Sam popatrz, ilu ich się tu zlazło? Weź coś dużego, szybkostrzelnego – i dalej, seriami… Gwarantuję, że od razu nastrój ci się poprawi.
Przewodnik ziewnął, kiwnął na swoich podkomendnych i odszedł nie komentując dobrej rady. Jeden z prowadzonych pokazał Gusiewowi odstawiony ku górze kciuk. Najwyraźniej podwładni też mieli już dość narzekań przewodnika.
– Wielu takich jest w Agencji? – zapytał Waluszek, kiwając głową w stronę oddalającej się trójki.
– Cała fura – wymamrotał niewyraźnie Gusiew, zaciekle pracując szczękami nad hotdogiem. – Ale ten jest najwyraźniej kandydatem do wybrakowania.
– Znaczy?
– Rotacja kadr. Samooczyszczanie. Wybierasz się kiedyś na robotę, a do twoich drzwi stukają twoi podkomendni. I mówią: „Wybacz, stary. Masz prawo do stawiania oporu. Masz prawo do zachowania w tajemnicy swojego nazwiska. Masz prawo do nieodpowiadania na pytania…” I tak dalej.
Waluszek pokręcił głową i rzucił psu resztkę chleba. Gusiew swoją porcję zjadł do końca.
– A z tobą tak było? – zapytał Waluszek.
– Nie, po mnie jeszcze nie przychodzili.
– No, to widać – stwierdził Waluszek. – Nie, ja pytam…
– Co widać? – zapytał z nieoczekiwanym gniewem Gusiew.
– No, wszystko… wybacz.
– Loszka – Gusiew nagle zmienił ton. – Dziś po raz pierwszy wyszedłeś do roboty. Pocierp troszeczkę, choćby z miesiąc. Zapewniam cię – wszystko zrozumiesz. Wybrakówka ma swoje uboczne efekty, których nijak nie da się opisać słowami; trzeba je poczuć.
– Wybacz – powtórzył Waluszek. – Mam pó prostu zbyt wiele pytań. Na kursie przygotowawczym nie wiadomo dlaczego nie mówiono nam nic o stosunkach wewnątrz Agencji. Rzeczywiście – dlaczego?
– No popatrz, jeszcze jedno pytanie. Nie wiem, Loszka. Nie mam pojęcia, jak teraz idą werbunek i szkolenie. A przy okazji, ilu was było?
– Ze dwustu ludzi.
– Ilu? – nie uwierzył Gusiew.
– Na moim kursie dwustu ludzi.
– Na kursie, powiadasz… no, no…
– No tak, były trzy równoległe kursy. Co, za dużo?
Gusiew mocno chwycił partnera za klapę kurtki.
– Nikomu. Nigdy. Tutaj. O Tym. Nie mów. Więcej – rzekł, robiąc przerwy pomiędzy słowami. – Zrozumiałeś?!
– Aha. A dlaczego?
– Żyć chcesz? Długo i szczęśliwie? – zapytał Gusiew. – Chociaż nie, szczęśliwie już się nie uda. Ale choćby długo?
– Nic nie rozumiem – odparł Waluszek powoli.
– I bardzo dobrze. Nikomu w Wydziale Centralnym, nie mów, ilu was było. A przy okazji – gdzie podziała się reszta?
– Diabli wiedzą. Mnie po promocji skierowali prosto tutaj i…
– Dobra, poczekamy z wyjaśnieniami – Gusiew puścił prowadzonego i wyjął papierosy. – Niedługo wszystko się wyjaśni. Akurat w ciągu miesiączka. A ty tymczasem dorośniesz i będę gotów już co nieco wyjaśnić. Umowa stoi?
– Zgoda. – Waluszek też zapalił. – Można jeszcze jedno pytanie? Nie denerwuj się, na inny temat.
W tej chwili Gusiewowi pod kurtką zapiszczał transiver. Zatrzymał pytanie Waluszka gestem dłoni, wyjął niewielki, czarny aparacik i nacisnął guzik odbioru. Trzymał transiver przy samym uchu, jak przenośny telefon.
– Gusiew, odbiór – rzucił do mikrofonu.
– Operacyjny. Gdzie teraz jesteście?
– Pod Domem Książki, róg przy centrum.
– Proszę czekać.
Gusiew skrzywił się z urazą.
– Zaraz nam coś dadzą – oznajmił szeptem Waluszkowi.
Operacyjny nie dał na siebie długo czekać.
– Wezwanie na Powarską…
– Dojdziemy pieszo…
– Wszystko rozumiem. Będziecie na miejscu za pięć minut. Furgonetka już wyjechała. Przygotujcie się na możliwe przeciwdziałanie służby ochrony…
– Ta-aaak, to ten wielki biurowiec?
– Nie, drugi…
Gusiew wrzucił niedopitą plastykową butelkę z wodą do kosza i machnąwszy ręką na Waluszka, natychmiast ruszył we wskazanym kierunku. Szybkim krokiem wszedł między budynki. Idąc słuchał jeszcze wskazówek udzielanych mu przez operacyjnego, a jego twarz stopniowo przybierała coraz bardziej znudzony i zniechęcony wyraz.