Выбрать главу

Dlatego też Myszkin, zamiast zablokowania dróg ucieczki i proponowania klientom, żeby poddali się po dobroci, wybrał inną drogę, znacznie bardziej niebezpieczną dla swoich podkomendnych, ale względnie cichą.

Gdy na ekranie ukazał się schemat i plan siłowni, dowódca grupy rozstawienie swoich sił oznaczał literalnie dwoma słowami. Ale bezpośrednio na miejscu Waluszka zdumiało, jak szybko i sprawnie działali jego ludzie. Wszystkie pozycje grupa zajęła w kilka sekund. I niespodziewanie dla siebie samego Waluszek znalazł się w odległości dwóch kroków od paradnego wejścia do klubu sportowego, które zaraz miał szturmować.

Tuż obok za rogiem czekał na swój moment wielki „karawan” – kryta ciężarówka z napisem „Pieczywo” na burcie. Przed chwilą kogoś z niej wyprowadzono, ale Waluszek nie zdążył spostrzec, kto to był.

Obok Myszkina stało czterech z jego sześciu przewodników – pozostali rozprowadzili grupę wzdłuż domu i do tylnego wyjścia. Nieopodal kręcił się major. I był tu Gusiew, który zwrócił się do Waluszka i rzucił tonem rozkazu:

– Zostajesz przy wejściu i wystrzelasz wszystkich, których ci wskażą. W razie czego cię wezwę.

Waluszek, który liczył na jakieś ważniejsze zadanie, westchnął z rozczarowaniem. Wyciągnął igielnik i znieruchomiał ze swoją pneumatyczną zabawką w ręce. W tej samej chwili Gusiew, Myszkin i przewodnicy też wyciągnęli broń. Ale to dopiero były kopyta!

Myszkin miał „berettę”, bardzo podobną do tej Gusiewa, tylko o połowę większą i ze dwa razy cięższą. Coś takiego Waluszek widział tylko na filmach – to już nie był pistolet, a cały automat z wydłużonym magazynkiem i dodatkowym uchwytem pod lufą. A pozostali… Jeden miał „Glocka”, inny wojskowego „Colta”, choć ten też był jakiś podrasowany, gdzieś mignął czarujący „Sig-sauer”, i jeszcze jedna nieprzyzwoicie wręcz wielka armata, którą Waluszek uznał za osławione „Magnum”, choć nie był pewien swego.

Nikt nie przeładował broni. Naboje już w komorach.

„Boże, co oni takiego kombinują” – zdumiał się Waluszek.

– Jazda! – syknął Myszkin.

Zdecydowanym krokiem brakarza wyszedł zza rogu i podszedł do drzwi klubu. Przed samymi drzwiami przestępował z nogi na nogę jakiś niewyraźny typ, a nieopodal przylgnęło do ściany dwóch chłopaków z igielnikami. „Aaa… to jego przywieźli w karawanie… – domyślił się Waluszek. – Członek klubu. Bałwan jestem, wcześniej powinienem na to wpaść, przecież mamy wejść dyskretnie…”

Ciężkie opancerzone drzwi zaczęły się powoli otwierać. Stojący przed nimi mężczyzna cofnął się i natychmiast potem na jego miejscu znalazł się Myszkin.

Kilka następnych sekund na zawsze odbiło się w pamięci Waluszka jako straszliwa i bezładna szamotanina i rozgardiasz – zewsząd słuchać było przytłumione posapy wanie, sypały się rzucane półgłosem komendy i stłumione przekleństwa. Dwa razy cicho chrupnął igielnik. Pod nogami dygotało coś żywego i pojękującego. Żadnego bohaterstwa, zwykła, codzienna i nieco nudna robota.

Brakarze stłumiwszy opór ochrony wdarli się poprzez wąski korytarz do niewielkiego pomieszczenia z barem i kilkoma drzwiami. Na widok przybyszów przenikliwie rozdarła się jakaś wymalowana pannica, a mocno już podpity barczysty dryblas wybałuszył na nich oczy. Barman, który najwyraźniej bywał już w rozmaitych opałach, natychmiast podniósł ręce nad głowę.

– ASB! – zagrzmiał Myszkin. – Macie prawo do stawiania oporu!

Waluszek się obejrzał – na podłodze leżeli dwaj ludzie w uniformach ochroniarzy. Nieco dalej stał niepozorny major, spokojnie palący papierosa.

Przewodnicy kopniakami otwierali drzwi i znikali w znajdujących się za nimi pomieszczeniach. Zaraz potem z głębi dolatywały odgłosy szamotaniny, okrzyki zdziwienia i rozkazy: – „Nie wstawać! ASB”, „Stać! ASB!”, „Cisza! ASB”. Po tym ostatnim rzeczywiście zapadła cisza.

Niezbyt głośny świst. Waluszka ktoś silnie pchnął w ramię. Obejrzał się – to Gusiew kierował go tam, skąd gwizdano. Waluszek dał nura do środka. Okazało się, że to szatnia, w której jeden z przewodników trzymał na muszce trzech na poły rozebranych młodych ludzi.

– Pozwól im się ubrać – polecił przewodnik. – Nie będziemy gołych ciągnąć za sobą.

– Jasne – kiwnął głową Waluszek, podnosząc lufę. Przewodnik natychmiast stracił zainteresowanie dla swoich jeńców, otworzył nieco drzwi do sali ćwiczeń, zajrzał za nie, cofnął się i ruszył w głąb szatni, gdzie widać było jeszcze jedne drzwi do łazienki, za którymi szumiał prysznic.

„Za prysznicami jest sauna” – przypomniał sobie Waluszek.

– Ubierać się, migiem! – rzucił rozkaz. Młodzi ludzie spojrzeli nań tak, że powinien był zadymić i wyparować, ale posłuchali.

W holu toczyła się rozmowa o podwyższonej temperaturze. Potem znów rozległ się kwik pannicy, ale szybko został stłumiony. Ponownie ktoś kilka razy wystrzelił z igielnika. I zaraz potem Waluszek usłyszał kroki za plecami. Obok młodego przeszedł Myszkin, a za nim jego czołowi bojowcy.

– Zrób, co ci kazano i od razu wracaj do wyjścia – przypomniał Waluszkowi Gusiew.

Podopieczni Waluszka trzęsącymi się rękoma wciągali na siebie ubrania. Pod prysznicami głośniej zaszumiała woda. Waluszek ze smutkiem patrzył na chłopaków, których zaraz będzie musiał unieruchomić. „Czy to konieczne? – myślał. – Ludzie jak ludzie. Wyglądają normalnie. Przestraszeni, owszem, nawet bardzo. Może wyprowadzę ich tak, bez strzelania? Przecież to nie ma żadnego sensu. Tak czy owak na górze przejmie ich załoga «karawanu». Nie, nie będę strzelał. Głupio jakoś. I po co? Gusiew chyba znów poddaje mnie jakieś próbie, tylko nie wiadomo, w jakim celu. Takiego wała. W końcu mam prawo…”

Dokończyć myśli już nie zdążył. W saunie rozległy się głośne i drące uszy serie z pistoletów maszynowych. Wszyscy w szatni natychmiast odruchowo odwrócili głowy ku drzwiom. Waluszek też. I w tej chwili skoczyli na niego trzej zatrzymani.

Cokolwiek by o nim myślał Gusiew, Waluszek nie był prawdziwym narkomanem adrenahnowym. Owszem, lubił ekscytację i podniecenie, ale do rozumnych granic. Dlatego stopnia kandydata na mistrza sportu nie zdobywał podczas wysokogórskich wspinaczek, czy w skokach z opóźnionym otwarciem spadochronu, a w zupełnie nieszkodliwej zabawie w wojenkę zwanej paintballem. I to go w tym momencie uratowało. Zachwiawszy się, odstąpił krok w tył. Nie mógł oderwać wzroku od leżących na ziemi ciał, skoszonych jedną, długą serią. „Gdyby ten typ trafił mnie nogą w głowę… uchyliłem się dosłownie o centymetr. O Boże! Gdyby trafił mnie w głowę…”

„Roztrzaskałby ci skroń, mądralo!” – podpowiedział mu usłużnie wewnętrzny głos.

Stąpając niepewnie, Waluszek wyszedł do holu. Na podłodze leżeli bez ruchu widziani niedawno przez niego chłopak i pannica. Barmana gdzieś wcięło. Major siedział na wysokim taborecie i popijał coś z wysokiej, kwadratowej szklanki o ciężkim dnie. Obok na ladzie stała butelka whisky.

– No co, żółtodziobie, popadłeś w opały? – zapytał major. – Sam sobie jesteś winien. Ci tutaj są już tacy…

– Jacy? – zapytał Waluszek siadając obok i usiłując wepchnąć nieposłusznymi palcami igielnik do kabury.

– Jak hieny – wyjaśnił major. – Natychmiast wyczują słabość, czy chwilę zawahania.

Waluszek pokręcił głową, odpędzając głupie myśli. Przed chwilą o mało co go nie zabito i zrozumiał to zbyt dobrze, żeby teraz reagować na uszczypliwości gliny.

– A wy dawno znacie Gusiewa? – zapytał. Zapytał tylko po to, by coś powiedzieć.

– Drań z niego, z tego twojego Gusiewa – rzucił niedbale major.

I ponownie nalał sobie whisky.

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Ci, co walczyli pod rozkazami Vlada, czuli, że na nich spada część otaczającej ich księcia sławy i dochowywali mu niezachwianej wierności.

Nabity po sam dach „karawan” odjechał na „podstację” – do aresztu śledczego Agencji. Prawdziwych trupów tym razem nie było, był tylko jeden ranny – któregoś z klientów odskakująca drzazga ugodziła w kąt oka i cudem tylko go nie stracił. Co prawda, sam się o to prosił – to właśnie z powodu jego nagłego i nieostrożnego ruchu Myszkin otworzył ogień nad głowami. Stąd drzazga.