Выбрать главу

Waluszek milczał.

– A tego, że w Agencji starzy towarzysze kryją się wzajemnie, mógłbyś się sam domyślić.

– No nie!!! – nie wytrzymał wreszcie Waluszek. – Nie!

– Co „Nie”? – zapytał Gusiew.

– Ty… ty… Niewiele brakowało, a trafiłbyś mnie w rękę! Ledwo zdążyłem ją cofnąć!

– Loszeńka! – Gusiew ponownie trzepnął Waluszka po ramieniu. Wyglądało na to, że spodziewał się czegoś gorszego. – Kochany ty mój! Osądź sam – gdyby istniała możliwość, że trafię w twoją rękę, z pewnością bym cię uprzedził!

W odpowiedzi Waluszek tylko splunął – jak niedawno starszy grupy.

Z pewnością obaj przeżyli bardzo podobny stres.

ROZDZIAŁ SZESNASTY

Żal po tysiącach skazanych wyrażał się tylko w modlitwach, okazywano go zaś jedynie podczas pogrzebów, i nie zmieniał się w gniew skierowany przeciwko tyranowi – władzę Vlada uświęcała przecież cerkiew, a cele miał dobre i szlachetne.

Kolejną próbę wytrzymałości los podrzucił dwójce Gusiewa pewnego zwyczajnego wieczoru. Zaczęło się wszystko też jak najbardziej zwyczajnie – na pulpicie leżało zgłoszenie, które Gusiewowi przekazał dyżurny zmiany. Gusiew, jak zwykle niezadowolony i znudzony, spojrzał na papier i od razu zerknął na Waluszka. Jego prowadzony obracał na palcu kluczyki „dwudziestki siódemki”, nucił sobie cichutko jakąś piosenkę i sądząc z pozorów, miał doskonały nastrój. „No, zaraz się przekonamy, jakim jesteś obywatelem, agencie Waluszek – westchnął w duchu Gusiew. – Paskudne zgłoszenie. Ostatni raz widziałem takie przed dwoma laty. Wiadomo, czemu podrzucono je akurat mnie – Gusiewa przecież nie ma co żałować. A Waluszka? Hmm… Mimo wszystko nie stracili nadziei, że nastawią chłopaka przeciwko mnie. Co za świnia mąci tam wodę na górze? Wiadomo, że nie szef. Więc kto? W każdym przypadku trzeba będzie na Loszkę uważać. Bo jeszcze z przesadnej dobroci serca załatwi starego Gusiewa. Podczas ostatniego miesiąca trochę się otrzaskał, nie pęka już przed byle robotą, ale coś takiego… Hm…”

– Skocz do samochodu i uruchom silnik – polecił podwładnemu. – Ja zaraz zejdę, tylko zamówię „karawan”. Dziś będzie nam potrzebny specjalny…

Przyszło im jechać na samą granicę strefy odpowiedzialności Oddziału Centralnego. Waluszek prowadził jak zwykle szybko i pewnie, nie gorzej od Gusiewa. Wraz ze zniknięciem słynnych na cały kraj moskiewskich korków ulicznych średni poziom umiejętności miejskich kierowców nieustannie się obniżał i Gusiew był rad, że choć jego prowadzony nie uległ powszechnemu trendowi.

„Dwudziestka siódemka” idealnie zaparkowała przy właściwej bramie – blisko, ale nie tak, by przyciągać niepotrzebną uwagę. Gusiew wyjął transiver i wezwał „karawan”.

– Jak przyjedziecie, nie pchajcie się na podwórko – polecił kierowcy. – Zatrzymajcie się na ulicy. Bo okoliczne babunie od razu zaczną kombinować, do kogo karetka przyjechała.

Z „karawanu” odpowiedziano, że wszystko już wiedzą, głęboko współczują i postarają się nikomu nie rzucać w oczy. Gusiew odwrócił się do Waluszka. Ten palił i czekał na polecenia, starając się ze wszystkich sił udawać, że przychodzi mu to bez wysiłku. Zgodnie z instrukcją Gusiew powinien był poinformować go o treści zamówienia jeszcze w biurze albo przynajmniej po drodze.

– Znaczy tak, Loszka – zaczął Gusiew. – Czy tyś kiedykolwiek się zastanawiał nad tym, gdzie w naszym kraju podziewają się dzieci z patologią rozwoju?

Waluszek już chciał prychnąć – któż tego nie wie! – ale się powstrzymał. Gusiew zadał mu to pytanie nie bez powodu. Większość patologii medycyna wykrywała już na etapie ciąży i potworki w Związku zwyczajnie na świat nie przychodziły. W tych nielicznych przypadkach, w których odchyłki od normy wykrywano już po porodzie, niemowlaka albo za zgodą matki usypiano, albo przepadał gdzieś w czeluściach systemu internatów i domów dziecka. Bardziej skomplikowana sprawa była z nieco już podrośniętymi dziećmi, u których wykrywano odchyłki od normy psychicznej, ale i te udawało się zwykle usuwać ze społeczeństwa. Jeżeli stwierdzono przy tym, że odchyłka jest dziedziczna – dziecko zabierano razem z rodzicami. A jeżeli nie… Wtedy postępowano zależnie od okoliczności. Wszystko to Waluszkowi szczegółowo wyjaśniono na kursie przygotowawczym, ilustrując przykładami z praktyki. Ale skoro są tutaj i skoro Gusiew zadaje mu takie pytania, czyli coś w systemie nie zaskoczyło jak należy. Gdzieś na tym podwórku żyje nienormalny dzieciak. Waluszek się najeżył.

– Zrozumiałeś? – zapytał Gusiew. – Widzę, że tak. Ciężki przypadek, Loszka. Sąsiedzi donieśli, gadziny jedne… Dzielnicowy założył obserwację i potwierdził doniesienie. Chłopak ma dziesięć lat. Tylko nocami pojawia się na balkonie. Matka jest nauczycielką. Bohaterska kobieta, myślę, że rodziła sama i potajemnie. Ale i głupia jak but. Cholerna egoistka. Zniszczyła życie chłopcu i sobie. W faszystowskich Niemczech niektóre niemieckie rodziny ukrywały żydowskie dzieci. Ale nie przez kolejne dziesięć lat! Na co ona liczyła? No i masz zlecenie… Gotów jesteś?

– A co mam robić? – zapytał Waluszek. – Jak mam działać?

– Jak zwykle, osłaniać mnie z tyłu. Idziemy. Czystymi, zadbanymi schodami dotarli na czwarte piętro.

– Robiłeś to kiedyś przedtem? – burknął Waluszek, kierując pytanie do pleców Gusiewa.

– Dwa razy – padła odpowiedź.

– I jak było?

– Obydwa razy musiałem strzelać.

Waluszek przełknął ślinę, chrząknął i odbezpieczył igielnik.

– A gdzie ten dzielnicowy? – przypomniał sobie. – Jak to – taka sprawa i bez menta idziemy? Przecież to nie sprawa karna, tylko przestępstwo cywilne.

– Boi się. Powiedział, że papiery potem podpisze, ale z nami nie chce się pojawić…

– Bydlę… – warknął Waluszek.

– Wcale nie – łagodnie wyjaśnił mu Gusiew. – Nas przecież rozpędzą, a menty zostaną. Kto miałby ochotę za cudze grzechy łeb kłaść na Ewangelię?

„No właśnie, grzechy – pomyślał Gusiew. – Kto tam na nas czeka na górze? Byle nie down. Ktokolwiek, byle nie down. Przecież nie dam rady… Odmieniec powinien być odmieńcem, powinien budzić odrazę, pragnienie zrobienia czegoś, żeby znikł z naszego świata szybko i na zawsze. A down, który wyrósł w normalnej rodzinie, nigdy taki nie jest. Żaden normalny człowiek nie podniesie na takiego ręki. Dzieci z syndromem Downa, jeżeli rodzice prawidłowo się nimi zajmują, przekształcają się w bardzo miłe, łagodne istoty. A gdy dorastają, można im tylko współczuć, ale nie sposób ich nienawidzić. Są jakby pozbawione niepotrzebnej części rozumu specjalnie po to, żeby je uszczęśliwić. Żeby pozostały dziećmi. Trzeba przyznać, że w stosunku do downów Wybrakówka popełniła błąd. Społeczeństwu potrzebni są ubodzy duchem. Nie wściekli szaleńcy, nie kretyni, ale właśnie ubodzy duchem. Żeby można się było nad nimi litować i żeby im współczuć. Akurat współczucia i litości nam brakuje – nie uświadczysz ich jak kraj długi i szeroki. Choćby ta niedawno spotkana babina, która pożałowała młodego zbója… Pojawił się agent specjalny Pe Gusiew z licencją na zabijanie i całe okazane przez poszkodowaną obywatelkę współczucie sprowadził do zera, nie, do ujemnych wartości! Przekształcił je w nienawiść. Uff! Tylko nie down. Wykrywają ich w stu procentach we wczesnych fazach rozwoju. Do trzech miesięcy chyba…”

Gusiew nacisnął dzwonek i odsunął klapę kurtki ujawniając znaczek.

– Tylko niech ci nie przyjdzie do głowy, żeby zaczynać rozmowę – rzucił w tył przez ramię. – Milcz i osłaniaj mi plecy. Zobaczysz, że wszystko załatwię jak najbardziej łagodnie. Nie będziesz się musiał niczego wstydzić. I w ogóle… nie jesteśmy teraz Gusiewem i Waluszkiem, ale przedstawicielami państwa. A państwo, jak wiadomo, jest aparatem gwałtu i przemocy.

– Kto tam? – zapytała zza drzwi kobieta. Głos miała niezwykle napięty i wrogi.