Выбрать главу

– Szlag by to, rodzinny człowiek mi się trafił… – wymamrotał Gusiew. – Szafy, kanapy, próżniowe okna. Masz na co pieniądze tracić. Prawie ci zazdroszczę. Dobra, poczekaj.

Waluszek chciał wyjaśnić, jak najlepiej do niego dojechać, ale Gusiew już przerwał połączenie. Pojawił się, jak obiecał, po czterdziestu minutach. Obejrzał krytycznie mieszkanie, prawie je obwąchując, a potem wydał werdykt:

– Stylowo.

– Posłuchaj, Pe – odezwał się Waluszek. – Dawno już cię chciałem zapytać. Oczywiście, o ile to nie za bardzo drażliwy temat… Ty byłeś kiedyś żonaty?

– Byłem, jasna sprawa. Kiedyś. Dawno.

– A teraz… eee…

– Teraz dziewczyny mnie nie kochają – uśmiechnął się Gusiew. – Widać się starzeję.

– Ciebie? – podchwycił Waluszek. – Nie kochają?

– Nie kochają, choć na wszystko są gotowe się zgodzić – wyjaśnił Gusiew. – Ale na wszystko to ja nie jestem gotów. Loszka, wyluzuj. Kiedyś ci to wyjaśnię. No to gdzie ta szafa?

Pojechali w kierunku centrum i im głębiej w nie wjeżdżali, tym większe zdziwienie ogarniało Waluszka. Albo Gusiew mówiąc o podziemnej organizacji żartował, albo nie była za bardzo podziemna, albo przeciwnie – znakomicie się zamaskowała. Waluszek wyobrażał sobie do tej pory, że konspiratorzy powinni byli kryć się w punktach kontaktowych i norach gdzieś w proletariackich dzielnicach miasta i prowadzić tam daremną agitację rewolucyjną. Potem dotarło do niego, że proletariuszy agitować jest niebezpiecznie – mogą dać po karku i wezwać brakarzy. Ale tak czy owak ogromnie trudno było mu pogodzić się z mysią, że w wypucowanym do połysku centrum miasta ktoś prowadzi podziemną działalność.

„A właściwie skąd mi przyszło do głowy, że oni prowadzą jakąś działalność skierowaną przeciwko prawu? Zresztą, niedługo wszystko sam zobaczę. Gusiew bardzo lubi pokazywać mi niezwykłe rzeczy i obserwować moją reakcję – zrozumiałem, czy nie. Pedagog domorosły. Choć trzeba mu przyznać, że umie być szczerym i uczciwym. Obiecał dawać mi pouczenia – i dawał. A każde pouczenie okazywało się bardzo trafne”.

Waluszek zapalił. Gusiew rzucił krótkie spojrzenie na trzymaną przez partnera paczkę papierosów i chrząknął z aprobatą. Biała naklejka ze słowami TYTOŃ ZABIJA była bardzo pognieciona – widać Waluszek chciał ją zdrapać paznokciami, ale poniósł sromotną klęskę. Naklejki na specjalne zamówienie umieszczał na paczkach sam importer i kleju przy tym nie żałował.

– Natarczywa, prawda? – zapytał Gusiew.

– Co? A-aa… No, istotnie, nieprzyjemna.

– Świetny pomysł – stwierdził Gusiew z powagą. – I bardzo stary. Pojawiło się to jakieś dwadzieścia lat temu.

– Twój, czy co?

– Nie. Wymyślił to jeden zdolny chłopaczek.

– Takich zdolnych dusić, to mało. Dziś tytoń… A jutro na wódce napiszą: „Alkohol wyśle cię do grobu”?!

– Na wódce nie – pokręcił głowa Gusiew. – Mimo wszystko to narodowy rosyjski trankwilizator. A zresztą, połowa naszego budżetu trzyma się na monopolu spirytusowym…

Kwatera sztabu konspiratorów znajdowała się o dwa kroki od biur Centralnego, w jednym z zaułków Arbatu. Waluszek doskonale się już orientował w okolicy i na wszelki wypadek zapamiętał dom i bramę. Nigdy nie wiadomo, co się może w życiu przydać…

– Czyli niczemu się nie dziwić – stwierdził Gusiew. – Uprzejmość i jeszcze raz uprzejmość. Przyszliśmy tu jako goście.

Siedziba sztabu podziemia nie odpowiadała swoim charakterem nazwie, bo znajdowała się na czwartym piętrze. Brakarzy wpuszczono do środka bez żadnych haseł i odzewów. Drzwi otworzył ponuro wyglądający chłopak w wyświechtanym i przepoconym swetrze, który natychmiast odwrócił się do gości plecami i przepadł w głębi mieszkania.

– Maju Zacharowna! – zawołał Gusiew. – Gdzie pani jest?

– Tutaj! – padła odpowiedź z kuchni. – Tutaj, chodźcie!

Waluszek rozejrzał się dookoła i natychmiast zrozumiał, co go tak bardzo zdziwiło po wejściu do mieszkania – nie było w nim drzwi wewnętrznych. Najpewniej zostały usunięte ze względu na oszczędność miejsca. Pokoje pełne były komputerów. Przy każdym z nich ktoś siedział i wściekle walił w klawisze. Niektórzy jednocześnie rozmawiali, tak że hałas był spory. Ściany ledwo było widać zza licznych, ponaklejanych na nie plakatów, a same plakaty były brutalnie pozasłaniane samoprzylepnymi kartkami z rozmaitymi notatkami. „To jakaś redakcja albo agencja reklamowa – domyślił się Waluszek. – Gusiew znowu robi sobie ze mnie jaja”.

W kuchni rozlewała do filiżanek świeżo zaparzoną kawę zmęczona, umalowana blondyna w wieku pobalzakowskim. Miała okrągłą twarz i papierosa w zębach.

– Wiedziałam – stwierdziła. – Gdzieś ty się podziewał, Pe?

– Cały czas rozstrzeliwałem więźniów politycznych – Gusiew usiadł bez zaproszenia i skinieniem głowy wskazał Waluszkowi drugie krzesło. – Siadaj.

– Niechże pan siada, młody człowieku – gospodyni nie odrywając się od swojego zajęcia podsunęła Waluszkowi krzesło nogą. – Czyli już nie jesteś w rezerwie, Pe. No, no…

– Owszem, znów mam zajęcie. Maju Zacharowna, raczy pani poznać: Aleksiej Waluszek, agent specjalny, postrach przestępców. Okrutnik, co samym wyglądem zwala z nóg i wybija zęby. Pierwszego dnia w pracy obezwładnił trzech przyjezdnych bandziorów. Następnie osiadł na laurach i już od miesiąca kijem gruchy obija…

Straszny człowiek agent specjalny westchnął ponuro i opuścił głowę. Haniebną historię, jaka przydarzyła mu się w łaźni, do tej pory wspominał ze wstydem.

– Maja – przedstawiła się zwięźle kobieta. – To nic, Aleksieju, przyzwyczai się pan. Wasz kolega Pe Gusiew ma paskudny zwyczaj przypominania każdemu o jego potknięciach i błędach, i robi to przy każdej sprzyjającej okazji. Chłopcy, posiedźcie chwilkę sami, zaraz wracam…

Ustawiwszy filiżanki na tacy wyniosła kawę w głąb „redakcji”.

– Co to jest? – scenicznym szeptem zapytał Waluszek.

– To gazeta „Echo Moskwy” – takim samym szeptem odpowiedział mu Gusiew. – I jego wydawca.

– Aaaa… – Waluszek kiwnął głową, przypominając sobie wszystko, co wiedział o sprawie. „Echo Moskwy”, gazeta która stała się pełnomocną następczynią zamkniętej niegdyś radiostacji, swego czasu istotnie wychodziła nielegalnie. Teraz sprzedawano ją spod lady, choć nikt szczególnie się z tym nie ukrywał.

– I jak ona… ono… – Waluszek wykonał nieokreślony gest dłonią w powietrzu.

– Poprzednia redakcja wyjechała w całości, kiedy otworzono granice. A Maja została i proszę – pracuje. Ma na przedmieściu maleńką fabryczkę – robi tam jednorazowe zapalniczki, czy coś w tym guście, i cały dochód przeznacza na utrzymanie gazety. Agencja na początku ją straszyła, ale potem dała sobie siana…

– Ty ją straszyłeś? – przerwał Waluszek dumny ze swojej domyślności.

– Nieee, coś ty? Ja bym się nawet chyba nie zgodził. Chyba. Tutaj Myszkin dzwonił bronią. Albo Daniła. No, ogólnie rzecz biorąc któryś z weteranów. Ale wtedy z góry przyszło polecenie, zostawić i zapomnieć. Rządowi już wtedy potrzebna była jakaś przyzwoita antyrządowa gazetka. Adziś jest po prostu niezbędna. Myślę, że na dniach ich w ogóle zalegalizują. Nadciąga czas swobody, wolności słowa, mój stary. I innych swobód także. Na przykład sumienia. A przy okazji, jak tam u ciebie z sumieniem, Loszka?

– O co ci chodzi? – Waluszek podejrzliwie łypnął okiem na Gusiewa. Pytanie zabrzmiało dość ostro. I towarzyszyło mu przenikliwe, zimne spojrzenie.

– Żartowałem – Gusiew błyskawicznie powrócił do poprzedniej pozy i spojrzenia, rozluźnionych i można by rzec, domowych. Oparłszy łokcie o poręcze krzesła, założył nogę na nogę, i całym sobą dawał do zrozumienia, że czuje się tu dobrze i przytulnie. – Wyluzuj, stary. Jeżeli nie masz wrażenia, że z twoim sumieniem jest coś nie w porządku, czyli wszystko z nim w porządku. Ciekawe, czy ty w zasadzie potrzebujesz wolności sumienia?

– Co masz na myśli?

– Doskonałe pytanie. Maju – zwrócił się Gusiew do gospodyni, która właśnie wróciła z pustą tacą – wyjaśnij nam, ludziom prostym i ubogim duchem, co to takiego, ta wolność sumienia.