Выбрать главу

– Noooo… – Iwan pokręcił głową w niezbyt określonym geście.

– Pe, napijesz się jeszcze kawy? – wtrąciła Maja z wyraźną ulgą w głosie.

– Nie, dziękuję, zaraz sobie pójdziemy. Więc tak… to nie jest nawet historia człowieka. Powiedziałbym raczej, że to historia pewnej koncepcji.

Za ścianą znów zapadła pełna napięcia cisza – wyglądało na to, że tam też wszyscy zamienili się w słuch.

– Miałem przyjaciela o nazwisku Pasza Ptaszkin – zaczął Gusiew. – Chłopak, że do rany przyłóż, spokojny, domator, wzruszająco zakochany w swojej żonie, krótko mówiąc, prawie ideał. Z wykształcenia był socjologiem. Pracował na państwowej posadzie w jakimś tajemniczym instytucie badań strategicznych. Ważne jest to o tyle tylko, że idee Paszki znajdowały zastosowanie. Więc znaliśmy się od dzieciństwa i często się spotykaliśmy – głównie po to, żeby wypić i pogadać od serca. I zawsze zdumiewała mnie i ujmowała jedna cecha charakteru Paszki – był zadziwiająco dobroduszny. Ja, na przykład, jestem zły z natury i ze wszystkich sił staram się tej swojej wewnętrznej wrogości nie wypuszczać na zewnątrz… No, dobrze, Iwanie, nie śmiej się. A mój imiennik przeciwnie, w ogóle jakby nie zauważał okrucieństwa i surowości naszego świata. Pewnie dlatego, że był wielki i bardzo silny – mniej więcej tak jak ty, Wania. I pewny, że każdego drania rozgniecie o paznokieć. Co zresztą mu się udawało – pamiętam jak raz chcieli nas pobić, więc nawet nie zdążyłem mrugnąć okiem, a przeciwnik już znikał za horyzontem. I raz przydarzyła się temu najłagodniejszemu z ludzi taka… eee… jakby to łagodnie powiedzieć… Przydarzyło mu się coś, czego najgorszemu wrogowi się nie życzy. Jechali nocą po mieście z żoną, nikogo nie zaczepiali i nagle ni z tego, ni z owego w samochód Paszki wpakował się z tyłu jeep, nabity naćpanymi bandziorami. Najpewniej były to jakieś drobne płotki, zwykli trzeciorzędni mordobije, którzy chcieli się wykazać. Ale sam wiesz, co z człowiekiem robi narkotyk…

– Nie mam pojęcia – pokręcił głową Iwan.

Gusiew zerknął nań taksująco jednym okiem.

– A wiesz, wierzę ci – kiwnął głową. – Takie szczegóły mogłyby ci zburzyć starannie wypracowany wizerunek świata. Nie mógłbyś wtedy tak zaciekle występować przeciwko wybrakówce narkotykowych dealerów. Chrystusiku ty nasz…

– Pe, tego już za dużo! – uniosła się Maja. – Czemu ty go tak…

– Przecież niedobry człowiek jestem – wyjaśnił Gusiew bez cienia uśmiechu. – Dobrze, darujemy sobie sądowe przepychanki. Ale tym, co chcieliby wiedzieć, wyjaśnijmy, że każdy narkotyk w mniejszym lub większym stopniu usuwa hamulce podświadomości. Tylko że wódki do tego trzeba wiele i padniesz jak kawka, zanim zdążysz tę swoją pozbawioną hamulców podświadomość rozkręcić jak należy i dać nią bliźniemu swemu po mordzie. Ale na przykład haszyszu, żeby otworzyć się w całej swojej pierwotnej krasie potrzeba bardzo niewiele, tyle co nic. A bandyci, którzy wjechali w Pawła, byli już w odpowiednim nastroju. I zaczęli się spierać, ile Paweł jest im winien za podrapanego „Kangura”. A Paweł popełnił poważny błąd. Rozumiesz, dali mu po mordzie, żeby się nie stawiał i poznał swoje miejsce w szyku. A on, taki wielki i silny, obraził się. I zaczął tych bandziorów rozstawiać po kątach. Tylko że nie wziął pod uwagę, że – po pierwsze – jest ich pięciu i – po drugie, nie znajdowali się w centrum miasta, ale w jakiejś dzielnicy sypialnej i w dodatku na skraju lasu. Jakoś się nie domyślił. Bywa. Ostatecznie pracował w tajnym departamencie, ale nie jako agent operacyjny, tylko jako badacz, a zresztą był okularnikiem, który nawet w wojsku nie służył. Dokładnie tak samo, jak ty, Iwan. Masz chyba jakiś wrzód, prawda? Do wojska cię nie mogą wziąć, boby ci to zaszkodziło… A w ogóle, Wania, kiedy ostatni raz cię pobili? Tak żeby nie była to bójka, ale solidne, pełnowartościowe mordobicie?

– Wam by się to spodobało, panie Gusiew – uśmiechnął się miło Iwan. – Rozumiem. Ale niechże pan będzie tak dobry i kontynuuje.

– Tak, żeby wszystko wewnątrz się skręcało i krzyczało: „Za co?!” – Gusiew z rozmarzeniem spojrzał w sufit. – I nogami cię, nogami… i żebyś wstał, zalany łzami i krwią jako całkowicie inny człowiek. Całkowicie inny, Wania.

– A was często bili, towarzyszu starszy pełnomocniku? – tak samo przyjaźnie jak przedtem zapytał Iwan.

– Bywało – odpowiedział Gusiew. – Przykro mi rzec, ale bili. Paskudne to wrażenie, Wania, kiedy cię biją, a ty niczego nie możesz zrobić. Jeżeli umyślnie pozwalasz się bić, tak żeby nie zabili – to inna sprawa. Zakrwawiony, zalany łzami, przeżywasz przecież moment triumfu – udało się, uszedłeś z życiem, przechytrzyłeś przeciwnika. Ale bywa, że cię stłuką, a ty leżysz i myślisz: powiesić się, czy co?

Maja westchnęła ciężko, odebrała Gusiewowi filiżankę i nalała do niej kawy. Gusiew podziękował jej, kiwając głową.

– Więc tak – odezwał się po chwili milczenia. – Wróćmy do mojego imiennika. Zaczął się z nimi bić. Z wozu wyskoczyła jego żona – chciała mediować. Źle się wybrała, bo Paszce już zdążyli rozpruć nożem bok, rozwalić mu kolano gazrurką, a potem tą samą gazrurką złamali mu rękę. Bandyci zaciągnęli oboje do lasu, przywiązali Pawła do drzewa i szybciutko na jego oczach zgwałcili mu żonę. Potem oboje dostali na odchodne kilka razy nożem. Żona umarła, a Paweł wyżył.

– Znaleźli ich potem? – zapytała Maja. – Tych bandytów?

– Nie.

– Jak to – nie?!

– Po prostu, nie dało się ustalić, co to byli za jedni. Samochód ukradziony, a twarzy Paweł nawet nie zapamiętał – za ciemno było. Tamci zresztą najpewniej jak tylko oprzytomnieli, dali w długą. A Paweł dość długo nie mógł mówić… w ogóle miał ogromne szczęście. Oczywiście, o ile można w tym wypadku mówić o szczęściu. Przeżyć coś takiego… brrrr! Leżał przykuty do łóżka i przez cały czas coś pisał w notebooku. Zaczął, jak tylko odzyskał na tyle sił, żeby ruszać ręką. Przychodziłem do niego i rozmawialiśmy… Nie, to nie był człowiek zdeptany przez los. Pozostał dawnym Pawłem, ale coś w nim zasadniczo się zmieniło. Zaczął inaczej widzieć niektóre sprawy. Ogólnie rzeczy biorąc, leżał, pisał i strasznie się męczył, ponieważ chyłkiem ukrywał pod materacem tabletki przeciwbólowe, żeby potem, po zakończeniu pracy się otruć. I tak jakoś wyszło, że okazałem się chyba ostatnim człowiekiem, który widział go żywego. Zaszedłem do niego na chwilę, a on wyglądał jak człowiek ogromnie znużony, ale i jakiś taki rozświetlony od wewnątrz, jakby przeżył katharsis. Jakby zdołał odepchnąć od siebie pamięć o nieszczęściu. Zobaczyłem, że jest gotów. Wiedziałem, że lada dzień skończy z sobą, albo po prostu po cichutku umrze. Utwierdziłem się w tym przekonaniu, kiedy dał mi dyskietkę i odebrał ode mnie przysięgę, że będę jej strzegł, ale przejrzę dopiero po jego śmierci, nie wcześniej. Oczywiście powiedziałem, że kiedy on umrze, to napędu do odczytywania trzycalowych dyskietek trzeba będzie na dalekiej prowincji ze świecą szukać. Ale on się tylko uśmiechnął. Pożegnaliśmy się i wyszedłem. A on wyjął zebrane tabletki i zjadł je wszystkie.

– Gdybyś się domyślił… – zaczęła Maja.

– Hm… nie zrobiłbym niczego, choćbym był pewien i na sto procent.

– Dlaczego?!

– Przypomnij sobie, z kim rozmawiasz – uśmiechnął się jadowicie Iwan.

– Widzisz, Maju… – Gusiew łyknął kawy i przetarł dłonią oczy. Miał zmęczony wygląd, jakby opowiadając tę historię mocno się zestarzał. – W zasadzie człowiek nie ma prawa do samobójstwa. Bóg tego zakazuje, a zresztą to wyjście dla mięczaka albo wariata. Ale bywają wydarzenia szczególne. Przydarzają się. I Paszy Ptaszkinowi coś takiego akurat się wydarzyło. Dla mnie stało się to jasne, kiedy przejrzałem zawartość dyskietki. Widzisz, Paszka nie był szczególnie uzdolniony, i w zwykłym rozumieniu nawet nie był za mądry życiowo. Ale był doskonale poinformowany. Doskonale mógł zaobserwować pewne procesy na szczytach władzy, które w ciągu kilku najbliższych miesięcy powinny znaleźć swoje rozwiązanie. Brakowało tylko koncepcji, dobrze sformułowanej idei, żeby te procesy mogły uzyskać, powiedzmy, bazę ideologiczną. Brakowało dźwięcznego słowa, które można byłoby rzucić ludziom w twarze.