Выбрать главу

– A ty?

– Ja – za tobą. Zgodnie z instrukcją będę osłaniał plecy przewodnikowi.

Gusiew splunął pod nogi, odwrócił się nagle i odszedł. Waluszek pożegnał go pełnym urazy spojrzeniem.

– I co? – zapytał szef. – Odchodzisz?

– Dyrektor dzwonił?

– Przed chwilą przyszło przeniesienie.

Gusiew opadł ciężko na krzesło i zapalił. Szef poszedł za jego przykładem. Naczelnik oddziału miał nieszczególną minę.

– A jak nie odejdę? – podsunął Gusiew.

– Toś dureń.

– Ale jednak?

Szef dymił jak parowóz i patrzył ponuro gdzieś ponad ramieniem Gusiewa.

– Rozpierdalają nas – oznajmił po krótkim namyśle. – Nie dziś, to jutro. Po chuj masz zostawać z nami? Co, zachciało ci się dostać w łeb zbłąkaną kulą? Zmiataj, pókiś cały.

Gusiew zakrztusił się i wyprostował się w krześle.

– Nie dam rady nikogo wziąć ze sobą – wymamrotał. – Ani was, ani kogokolwiek innego. Nawet mojego Loszki.

– Dzięki choć za propozycję – parsknął szef. – Ja tu siedzę jak na szpilkach i czekam, kiedy mnie mój Gusiew zaprosi do siebie, do Komendy Głównej. Mógłbym u niego, kochaneczka, kierowcą zostać. Albo ordynansem.

– Zlituj się – poprosił Gusiew.

– Wiesz, że teraz, po dzisiejszej prowokacji, zrobiło mi się lżej na duszy… – przyznał szef. – A zwłaszcza od chwili, kiedy przysłali twoje przeniesienie. Wcześniej siedziałem jak kołek w dupie i cały czas myślałem – kiedy zaczną? A teraz wszystko jest jasne. Można wreszcie odetchnąć. Tak się naje…łem przy tej Wybrakówce, że nie da się powiedzieć. Trochę teraz odpocznę, dopóki… Dopóki nie przyjdą.

Gusiew rozdusił papierosa o popielniczkę i wyjął nowego. Okropnie chciało mu się palić. I wódki by się w tym stanie napił.

– Od ciebie też odetchnę – oznajmił szef. – Wyrwali mi wrzód z dupy i zabrali bezcennego Gusiewa!

Gusiew chciał się już obruszyć, ale zrezygnował. Nigdy jeszcze nie widział szefa w stanie takiego rozdrażnienia i wewnętrznego rozdarcia – i zwyczajnie go to zaciekawiło. Było to nawet zabawne.

– Stażystą się nie przejmuj, Daniłow go weźmie. Sam zresztą widzę, że się nie przejmujesz. Przecież jesteś naszym modelowym człowiekiem z żelaza, prawdziwym czekistą. Jak to szło? Długie ręce, zimne nogi…

– …i wielkie niebieskie oczy – podpowiedział Gusiew. – Szefie, niech pan przestanie. Już powiedziałem – nigdzie nie pójdę.

– Coooo?! – ryknął szef, unosząc się z miejsca.

– Milczeć! – Gusiew cisnął weń rozkazem tak ostro i niespodziewanie, że szefa wbiło w krzesło, skąd wytrzeszczył zdumione bezbrzeżnie oczy.

Gusiew wstał. Wszedł do tego gabinetu przygnębiony i załamany, ale teraz każdy jego ruch tchnął niezłomną wolą i zdecydowaniem.

Szef nieco się już otrząsnął i teraz obserwował wszystko z najgłębszym zdumieniem i ciekawością. Przywykł do tego, że Gusiew wszystkich irytuje i wszystkiego się czepia. Do głowy mu nigdy nie przyszło, że ten człowiek nagle może zacząć wydawać rozkazy i polecenia.

Każdego innego szef natychmiast wyrzuciłby za drzwi. Gusiew jednak… nie, to była inna kategoria. Po pierwsze, byli niemal przyjaciółmi. A po drugie, miał przed sobą Gusiewa – człowieka, który należał do świata silnych i możnych, ale z jakiegoś sobie tylko znanego powodu zdecydował, że lepiej mu się żyje wśród zwykłych ludzi. Trudno było takiego nie szanować. I nie wziąć pod uwagę jego opinii, kiedy nadciągają nieszczęście i zguba.

– Od tej chwili – zaczął Gusiew ostrym, stanowczym tonem – wszystkie wysiłki skierować na obronę. Grupom wychodzącym na trasę postawić zadania: przede wszystkim mają się strzec i uważać na możliwe prowokacje. Każde zamówienie na operację specjalną trzeba traktować jak potencjalną pułapkę. Oczywiście, ten wariant jest mało prawdopodobny, powinni nas wybierać pojedynczo, ale mimo wszystko… Zewnętrzna obserwacja i wyszukiwanie obserwatorów nieprzyjaciela – zresztą znacie się na tym lepiej ode mnie. I wszystkim wydać naboje przeciwpancerne.

– A z magazynu wypisać kilka czołgów – nie wytrzymał szef.

– Oprócz tego… – Gusiew udał, że nie usłyszał podpuchy. – Na waszym miejscu zwołałbym nadzwyczajne zebranie przewodników i dowódców grup. Mamy dość specjalistów, żeby przewidzieć wszystkie możliwe warianty działań przeciwnika. Idealnie byłoby zatrzymać ludzi i nie rozpuszczać ich do domów. Idealnie – ale to byłaby już demonstracja.

– Don postanowił, że pora iść na materace? – zapytał szef.

– I podjąć próbę nawiązania łączności z innymi oddziałami. Wyjaśnić, jakie nastroje panują poza granicami Moskwy. Jeżeli w istocie zacznie się jakiś zamęt – to nie później, niż w ciągu najbliższego tygodnia. Myślę, że zdarzy się co najmniej jeszcze jedna prowokacja. Trzeba się przygotować. Ja oczywiście pozostanę do waszej dyspozycji i w razie czego mogę przycisnąć pozostałych. Więc nie pękajcie, tylko bierzcie się do roboty. I to szybko.

– Kto tak każe? – zapytał szef.

– Paweł Gusiew – stwierdził Gusiew i wyszedł za drzwi.

W westybulu zatrzymał Gusiewa głos dyżurnego:

– Pe, zejdź do zbrojowni. Instruktor mówi, że musi obejrzeć twoją pukawkę. Miałeś ostatnio jakieś zacięcie?

– Miałem. Niczego sobie… ostatnio.

– A on dopiero teraz się o nim dowiedział. Chyba jakiegoś pierdolca dostał. Wszystkiego się czepia. Przy okazji, gratuluję awansu!

– Uhm… – Gusiew skwitował gratulacje kiwnięciem głowy i skierował się do piwnicy. Rozlegały się stamtąd niezbyt głośne trzaski i chrupanie – jakby ktoś gryzł pospiesznie chipsy „Moskiewskie” i dławił się ich nadmiarem. Gusiew przypomniał sobie, że jeszcze dziś niczego nie jadł i od razu poczuł się głodny.

Instruktor oczywiście nie zajadał się chipsami. Siedział na krześle w jednym ze strzeleckich boksów i położywszy nogi na stole przestrzeliwai jakiś nieznany Gusiewowi automat o krótkiej lufie. Broń trzymał niedbale, w jednej ręce. A z tarczy tylko strzępy leciały.

Gusiew podszedł ostrożnie, zastanawiając się, jak by tu delikatnie powiadomić instruktora o swojej obecności, żeby nie nadziać się na kulę. Ale instruktor wyczuł go, jakby miał czujniki w plecach. Odwrócił się, zdjął ochronne nauszniki, położył automat na kolanach i wezwał Gusiewa, kiwając nań palcem. Gusiew spostrzegł stojący nieopodal obrotowy fotel na kółkach, przytoczył go bliżej i usiadł.

– No, ładnie – stwierdził instruktor. – Jakie wieści? Odchodzisz?

– I komuż ja was miałbym podrzucić? Oczywiście zostaję.

– Aha… – instruktor natychmiast poweselał. – Pamiętasz, niedawno rozmawialiśmy… Pamiętasz?

– O tym, żeby cichutko prysnąć do Afryki?

– Co ty z tą Afryką? Między nami mówiąc, białemu tam się zgubić jest znacznie trudniej, niż na przykład w Ameryce Łacińskiej.

– Wiesz, to pewnie kwestia romantyki z dzieciństwa. Zawsze marzyłem o tym, żeby zobaczyć śniegi Kilimandżaro.

– A inne śniegi ci nie wystarczą? Na przykład Montana?

– Nie lubię chłodów – przyznał szczerze Gusiew spinając się wewnętrznie. – Ostatnio trudno znoszę zimy. To chyba wiek…

– To będziesz z Florydy jeździć do Montany na narty. A potem znów wracasz na brzeg. Według mnie – piękne życie.

– Opowiadaj – poprosił Gusiew. – Dość reklamy. Mów o sprawie.

– Rozumiesz, jak bardzo jest to poważne? – instruktor znacząco pomachał automatem.

– Jak się z czymś wygadam, to mnie zabijesz – zgodził się beztrosko Gusiew. Rzeczywiście było mu wszystko jedno, jaki układ zaproponuje mu były kontrwywiadowca. Gusiew wiedział już, że odmówi. Ale posłuchać… o, to byłoby ciekawe. Nigdy jeszcze tak otwarcie mu nie proponowano, żeby sprzedał ojczyznę w zamian za życie. Nie zamierzał też instruktora wydawać. Po co?

– Nie, mój drogi – stwierdził instruktor uprzejmie. – Zastrzelę cię, jak tylko poczuję, że w zasadzie możesz się wygadać. Najmniejsze podejrzenie – i koniec rozmowy.

– A przesłuchanie na psychotropach? – Uśmiechnął się Gusiew. – Sam wiesz, co się dzieje, kiedy jeden brakarz zabije drugiego.

– Nie zdążą. Będę już daleko stąd.