Выбрать главу

– Ci twoi ochroniarze to pedryle – stwierdził. – Trzeba by takich rozstrzeliwać. Widzą, że idzie brakarz, ale mimo tego rozstawić nogi, ręce na ścianę… Gdzie oni byli, pytam ja się, kiedy cię zgarnięto.

– Gwizdać na nich!

– Dobrze choć, że wypitki nie zabrali. Tylko: „Nie za wiele będzie?” Dla was zostanie – mówię – jak się tu cały Centralny zwali. Na Kreml nas wystarczyło… Szlag by to trafił, strasznie mi żal, że mnie tam nie było.

– No, przepraszam.

– Głupstwo, zdarza się…

– Między nami mówiąc, mnie też tam nie było.

– Ha, ha, ha! Pe, gdyby nie ty… Ogólnie rzecz biorąc, przez ciebie to wszystko skończyło się tak dobrze.

– Nie przeze mnie – sprzeciwił się niemrawo Gusiew. – Waluszek się postarał. W porę znalazł się na miejscu i nie stracił śladu. Potrafi jeździć ten chłopak. Ale opowiadaj, co słychać…

– Marnie. Wszędzie burdel. W całym kraju pod trawkę poszło siedemdziesiąt procent składu osobowego ASB. W Moskwie najmniejsze straty były w Południowo-Zachodnim, gdzie chłopaki od razu rączki do góry podnieśli… a my mamy drugie miejsce.

– A u nas ilu?

– Ponad połowa. Zabitych – stu osiemdziesięciu siedmiu. Z tego na Kremlu – dziewięćdziesięciu. Wszystkich pośmiertnie przedstawiono do orderu Bohatera. Nawet tych, których zastrzelono w domach.

– Dużo im z tego przyszło… A szczególnie rodzinom. No to co? Golniemy po jednym za pamięć niewinnie pomordowanych?

– Owszem – odpowiedział Daniłow, podnosząc literatkę ze stolika.

– Żyj, Daniła.

– Żyj, Pe.

Gusiew pił ostrożnie, ale mimo wszystko przypiekło mu pękniętą wargę i musiał się skrzywić.

– Morowo się stawiałeś na tym przesłuchaniu – zauważył Daniłow.

– Znaczy jak? – nie zrozumiał Gusiew.

– Godnie. Doprowadziłeś tych kutasów do białej gorączki.

– A ty skąd to wiesz?!

– Wszystko zapisali na wideo. Od samego początku.

– Do diabła! – Gusiew aż podskoczył na łóżku. – A gdzie jest ta kaseta?

– Zabrali. Przyjechał człowiek od niejakiego Gusiewa i zabrał. A co, trzeba było nie oddawać?

Gusiew zamyślił się na chwilę.

– Nie, dlaczego… – odezwał się wreszcie. – Może tak będzie nawet lepiej. Niech się zapozna. A ja tam niczego takiego… Puściłem farbę, czy nie?

– Nie, uspokój się.

– Widziałeś?

– Nie, tamci powiedzieli. Właściwie to jeden z nich. Robiłem wszystko naukowo – naciskałem tego, który był bardziej twardy. A drugi tymczasem się łamał… aż pękł. Co prawda nie wcześniej, aż zabiłem pierwszego. Wiesz, człowiek to zadziwiająca istota. Wie przecież, że to stara sztuczka wojskowych grup zwiadu, i że drugiego „języka” też się wykańcza! Ale mimo wszystko zaczyna mówić.

– Daniła – Gusiew położył się na boku i odwrócił do Daniłowa twarzą. Wbrew temu, czego się spodziewał, towarzysz się nie żachnął. Gusiew na jego miejscu chybaby nie wytrzymał – przed kilkoma godzinami zaszedł do łazienki i ze strachem popatrzył w lustro. A potem przyrzekł sobie, że ponownie zrobi to nie wcześniej, niż za miesiąc. – Powiedz mi, przyjacielu… Udało ci się wyjaśnić, czego oni ode mnie chcieli?

– Tak… Chyba tak. Dziwna sprawa, Pe. Weź tylko pod uwagę, że czegokolwiek bym się dowiedział, mój stosunek do ciebie się nie zmienił. I nigdy się nie zmieni. Kumasz?

– Ten „język” powiedział ci, że rankami piję krew chrześcijańskich niemowląt?

– Prawie trafiłeś.

– To znaczy? – najeżył się Gusiew.

– Wiesz… to dziwne… oni mieli dwa zadania. Pierwsze – solidnie cię pomęczyć. Chcieli chyba tę taśmę z przesłuchania dostarczyć potem tam, gdzie w rezultacie wszystkich działań trafiła. Żeby twój stary był bardziej skłonny do rozmów.

– A to bardzo dobrze – oznajmił Pe.

Daniłow pokręcił głową i mruknął coś niezbyt zrozumiałego.

– Co znowu? – żachnął się Gusiew. – Każda płotka będzie mnie uczyć, jak mam sobie układać sprawy rodzinne?

– Nigdy w życiu. Wybacz. Pomyślałem sobie tylko – żeby zawału nie dostał…

– Ten stary piernik jest z żelazobetonu. Prędzej ty sam dostaniesz zawału. A drugie zadanie tych przyjemniaczków?

– Drugie? Hmm… Kazano im wyjaśnić, kto jest prawdziwym autorem „Memorandum Ptaszkina”.

– A co ja niby miałbym z tym wspólnego? – zapytał niemal odruchowo Gusiew.

– No… Nie wiem – zmieszał się Daniłow.

– Nie, ale powiedz, co ja miałbym z tym wspólnego? Daniłow podniósł na Gusiewa spojrzenie swoich niewinnych jak u dziecka oczu i powiedział cicho:

– No właśnie, tak sobie myślę: co ty miałbyś z tym wspólnego, Gusiew?

– Co to znaczy „prawdziwy autor”? Przecież ci opowiadałem.

– Zamknij się, Pe – poprosił łagodnie Daniłow. – Myślisz, że ci nie wierzę?

– Podejrzewam.

– A ja chcę ci wierzyć – stwierdził Daniłow z naciskiem w głosie. – Dawniej wierzyłem i teraz chcę. I cokolwiek byś mi teraz powiedział – uwierzę.

– A ty bardzo chcesz poznać prawdę? – zapytał Gusiew agresywnie.

– Pewnie tak. Być może… mimo wszystko ciekawe, kto to wymyślił. Cokolwiek by mówiono, nie była to idea kolektywna. Coś takiego mógł wymyślić wyłącznie jeden człowiek.

Gusiew poczuł, że złość, która go chwyciła przed chwilą, powoli mu przechodzi.

– A według ciebie – zapytał łagodnie – jaki to był człowiek?

– Bardzo nieszczęśliwy – odpowiedział Daniłow stanowczo. – I wściekły na cały świat.

– Całkowicie niezdolny do pogodzenia się z istniejącą rzeczywistością… – podchwycił Gusiew.

– Nie inaczej. Właśnie tak. On chciał wszystko zmienić.

– Chciał uczynić świat czystym i sprawiedliwym. Choć w jednym kraju. Chciał stworzyć społeczeństwo bez podziałów, nie porozrywane jak zwykle na bandziorów i zwykłych ludzi, a zjednoczone. Chciał zniszczyć podstawę przestępczości – jej pierwotnych wykonawców. Jej bazę. Przecież zrozum, Daniła, rzecz nie w ekonomice, nie w poziomie życia…

– Wiadoma sprawa, nie tylko o nie chodzi…

– Nie tylko i nie aż tak. Kraść zaczyna się z głodu i niedostatku. Ale to wcale nie znaczy, że człowiek, który w kieszeniach unosił z pola kłosy pszenicy, obowiązkowo potem weźmie się za magazyny z chlebem. Kiedy bieda przyciśnie, gdy życie weźmie za gardło, wielu jest gotowych gwizdnąć to, czego pozornie nikt nie pilnuje. I wcale z tego powodu nie zostają zatwardziałymi bandytami. Ale jeżeli cię od dziecka uczono, że pracują tylko durnie, że lepiej jest zabrać, ukraść… A kto tak uczy?

– Ten, który przez całe życie nie robił nic innego – podsunął Daniłow.

– Właśnie. Wiesz, całe życie przerażała mnie historia tak zwanych skurwionych bandytów, którzy podczas wojny poszli do karnych batalionów. I walczyli tak, że liczni z nich zostali w trakcie walk oficerami i wrócili do domów z orderami na piersi. Ale w cywilu okazało się, że ponieważ przed wojną niczego porządnego nie umieli, to potem też żyć uczciwie nie mogli. Nigdy nie brali w ręce żadnego przedmiotu cięższego od cudzej portmonetki. No, chyba że broń. I wszyscy bardzo szybko wrócili do dawnej profesji.

– Rzeczywiście. A… my z tobą czym się zajmujemy przez całe życie?

Zaskoczony bezpośredniością pytania Gusiew umilkł na chwilę.

– Nie zbijaj mnie z tropu – poprosił. – Choć oczywiście tak… masz rację. To właśnie jest najgorsze. Ale chłopcy, który widzą mnie i ciebie na ulicy, nie zechcą zostać brakarzami. I nigdy nie zostaną złodziejami i bandytami. A wtedy smarkacze patrzyli na tamtych drani i myśleli – czemu ja w gównie żyję, a ferajna po restauracjach się rozbija? I tak się rodziło nowe bandyckie pokolenie. Nawet polityczni… a zresztą, nieważne. Przypomnij sobie teraz, co tu się działo w latach dziewięćdziesiątych. To samo. Kraj pełen nędzarzy, tłumy bezrobotnych – a obok przejeżdżają bandyci w „Mercach”. Trzeba było zatrzymać ten proces, rozumiesz? Przeciąć, wypalić, zrąbać, spalić do korzeni. I nie tylko jeden Ptaszkin myślał – jak tego dokonać? Wielu myślało. Ale to właśnie on stworzył plan działań. Surowych, okrutnych niemal, ale sprawiedliwych. Sytuacji daleko do ideału. Ale przecież jakoś wszystko zadziałało, prawda?