Выбрать главу

– Przeprowadzałem dziś rano wstępne oględziny granicy posiadłości, zanim ściągnę tu ludzi i sprzęt, i jakieś dziesięć minut temu zobaczyłem to BMW pędzące drogą z niesamowitą prędkością. Kobieta za kierownicą, blondynka, o ile się nie mylę, była śmiertelnie przerażona. Na ogonie siedziała jej czarna honda accord, prawdopodobnie rocznik dziewięćdziesiąt dwa albo dziewięćdziesiąt trzy. Prowadził ją gość, który wyglądał mi na diablo zdeterminowanego.

– Co z tą kobietą? Stało się jej coś?

Mężczyzna postąpił krok do przodu. Riggs cofnął się o krok, wolał nie dopuszczać faceta zbyt blisko, dopóki sytuacja się nie wyklaruje. Skąd mógł wiedzieć, czy gość nie jest w zmowie z kierowcą hondy. Wewnętrzny radar Riggsa przez cały czas przeczesywał otoczenie w poszukiwaniu śladów obecności tego ostatniego.

– Z tego, co wiem, nie. Wpasowałem się między nich i wyeliminowałem hondę z gry. Oberwało się też przy tym mojemu pickupowi. – Riggs potarł machinalnie kark, bo wspomnienie kolizji wywołało tam kilka bolesnych skurczów. Wieczorem będzie się musiał porządnie wymoczyć w wannie.

– Zajmiemy się pickupem. Gdzie ona jest?

– Nie przyjechałem tutaj naprawiać wozu, panie…

– Charlie, mów mi pan Charlie.

Mężczyzna wyciągnął rękę. Ściskając ją, Riggs stwierdził, że wcale nie przecenił siły tego mężczyzny. Zerknął na palce pobielałe po mocarnym uścisku Charliego. Czy facet niepokoił się po prostu o bezpieczeństwo tamtej kobiety, czy też miał w zwyczaju maltretować gościom palce, Riggs nie wiedział.

– Matt jestem. Jak już powiedziałem, pojechała dalej, i o ile mi wiadomo, nic jej nie jest. Ale mimo wszystko chcę to zgłosić.

– Zgłosić?

– Na policję. Facet z hondy popełnił co najmniej siedem wykroczeń, w tym ze dwa kwalifikujące się jako przestępstwa. Szkoda, że nie udało mi się go zgarnąć.

– Mówisz jak gliniarz.

Czy twarz Charliego pociemniała, czy tak się tylko Riggsowi zdawało?

– Byłem swego czasu kimś w tym rodzaju. Zapisałem sobie numery rejestracyjne obu samochodów. – Przyglądał się uważnie pokiereszowanej, pomarszczonej twarzy Charliego, próbując wyczytać coś z jego niewzruszonego spojrzenia. – Zakładam, że to BMW jest stąd i kobieta też.

Po chwili wahania Charlie kiwnął głową.

– Jest właścicielką.

– A honda?

– Nic mi o niej nie wiadomo.

Riggs odwrócił się i popatrzył w stronę szosy.

– Facet czekał pewnie gdzieś przy drodze dojazdowej. Każdy może w nią wjechać. – Spojrzał znowu na Charliego.

– Właśnie dlatego zamówiliśmy u ciebie to ogrodzenie i bramę. – W oczach Charliego zatliła się iskierka gniewu.

– Teraz już rozumiem, po co wam ono, ale kontrakt podpisaliśmy dopiero wczoraj. Pracuję szybko, ale nie aż tak.

Logika odpowiedzi Riggsa rozładowała trochę atmosferę. Charlie spuścił wzrok.

– To co będzie z tym telefonem, Charlie? – Riggs postąpił krok do przodu. – Bo widzisz, próbę uprowadzenia rozpoznam na pierwszy rzut oka. – Przesunął wzrokiem po fasadzie domu. – Nietrudno też odgadnąć, dlaczego ją podjęto, mam rację?

Charlie odetchnął głęboko, czuł się rozdarty. Z jednej strony umierał z niepokoju o LuAnn – o Catherine, poprawił się w myślach. Upłynęło już dziesięć lat, a on wciąż nie mógł przywyknąć do jej nowego imienia. Z drugiej strony wzdragał się przed wciąganiem w to policji.

– Jak rozumiem, jesteś jej przyjacielem albo kimś z rodziny…

– Jednym i drugim – odparł Charlie z nową werwą, spoglądając na coś ponad ramieniem Riggsa. Twarz mu pojaśniała.

Po sekundzie do uszu Riggsa doleciała przyczyna tej nagłej zmiany nastroju. Obejrzał się i zobaczył BMW zatrzymujące się przy jego pickupie.

LuAnn wysiadła z wozu, obrzuciła obojętnym spojrzeniem półciężarówkę, zatrzymując na chwilę wzrok na uszkodzonym zderzaku, potem weszła po schodkach, minęła Riggsa i spojrzała pytająco na Charliego.

– Ten pan mówi, że miałaś jakieś kłopoty – powiedział Charlie, wskazując na Riggsa.

– Matt Riggs. – Riggs wyciągnął rękę.

Kobieta, nosząc buty na obcasie, niewiele ustępowała mu wzrostem. Z bliska była nawet piękniejsza niż wtedy, gdy ją oglądał przez lornetkę. Jej długie, gęste włosy miały złocisty odcień i zdawały się przechwytywać każdy promyk wschodzącego słońca. Rysy twarzy i cera były tak nieskazitelne, że aż nie chciało się wierzyć, że są naturalne, ale kobieta była za młoda, by podejrzewać tu ingerencję skalpela chirurga plastycznego. Riggs doszedł do wniosku, że taka się już urodziła. I naraz zauważył z zaskoczeniem długą bliznę biegnącą wzdłuż linii szczęki. Nie pasowała zupełnie do doskonałej reszty. Zaintrygowała go również dlatego, że na jego doświadczone oko pozostała po ranie zadanej nożem o ząbkowanym ostrzu. Większość kobiet, zwłaszcza bogatych, a ta zdecydowanie się do takich zaliczała, zapłaciłaby każdą sumę, byle tylko pozbyć się tego rodzaju oszpecenia.

Spojrzenie pary chłodnych, orzechowych oczu przywiodło Riggsa do wniosku, że ta kobieta jest inna, że należy do tych rzadko spotykanych bytów: uderzająco pięknych kobiet, które mało dbają o swój wygląd. Kontynuując oględziny, sunął wzrokiem po smukłej, zgrabnej sylwetce. Wąskie biodra, szczupła talia i szerokie ramiona sugerowały wyjątkową siłę fizyczną. Omal nie syknął z bólu, kiedy uścisnęła mu dłoń. Pod tym względem mogła konkurować z Charliem.

– Mam nadzieję, że nic się pani nie stało – zagaił. – Zapisałem numery rejstacyjne tamtej hondy. Chciałem zadzwonić na policję, ale telefon komórkowy wyleciał mi z ręki i rozbił się, kiedy facet uderzył mnie z tyłu. Tak czy owak, samochód był prawdopodobnie kradziony. Dobrze się gościowi przyjrzałem. To odludzie. Jeśli szybko zadziałamy, możemy go jeszcze dopaść.

LuAnn patrzyła na niego zmieszana.

– O czym pan mówi?

Riggs zamrugał powiekami i cofnął się.

– O samochodzie, który panią ścigał.

LuAnn obejrzała się na Charliego. Riggs obserwował uważnie wymianę spojrzeń, do jakiej między nimi doszło, ale nie zauważył, żeby dawali sobie jakieś porozumiewawcze znaki. LuAnn wskazała na pickupa Riggsa.

– Widziałam, jak ta ciężarówka i jeszcze jeden samochód dziwnie się na szosie zachowywały, ale się nie zatrzymałam. Wolałam się do tego nie mieszać.

Riggsowi odebrało na chwilę głos.

– Blokowałem tę hondę, bo kierowca wyraźnie chciał panią zepchnąć z drogi – wyrzucił z siebie w końcu. – Mało brakowało, a zrobiłby to również ze mną.

– Bardzo mi przykro, ale naprawdę nie wiem, o czym pan mówi. Nie sądzi pan, że zauważyłabym, gdyby ktoś próbował zepchnąć mnie z drogi?

– Twierdzi więc pani, że zawsze jeździ osiemdziesiątką po krętych górskich drogach, ot tak, dla zabawy?! – zaperzył się Riggs.

– Mój sposób prowadzenia nie powinien pana interesować – odparowała. – Za to mnie ma chyba prawo zainteresować, co sprowadza pana na teren mojej posiadłości.

– Ten pan stawia nam ogrodzenie – wtrącił się Charlie.

LuAnn nawet nie drgnęła powieka.

– To radzę panu skupić się na tym zadaniu i nie zawracać nam głowy wyssanymi z palca historyjkami o pościgach.

Riggs poczerwieniał. Chciał coś na to odpowiedzieć, ale się rozmyślił.

– Dobrego dnia pani życzę – mruknął tylko, odwrócił się i pomaszerował do swojego pickupa.

LuAnn, nie oglądając się za siebie, minęła Charliego i weszła szybko do domu. Charlie odprowadził Riggsa wzrokiem, a potem zatrzasnął drzwi.

Kiedy Riggs gramolił się do szoferki pickupa, na podjeździe pojawił się kolejny samochód. Za kierownicą siedziała starsza kobieta, a na tylnym siedzeniu piętrzyły się wypchane papierowe torby. To z porannych zakupów wracała Sally Beecham, gospodyni LuAnn. Posłała Riggsowi przelotne spojrzenie. Ten, chociaż zły, skinął jej uprzejmie głową. Odwzajemniła się tym samym. Tak jak miała w zwyczaju, skręciła do garażu i otworzyła pilotem bramę. Z garażu wchodziło się bezpośrednio do kuchni, a Beecham była kobietą zorganizowaną i nie lubiła marnować na próżno energii.

Ruszając, Riggs obejrzał się jeszcze na wielki dom. Nie zauważył LuAnn Tyler, która z rękoma założonymi na piersi stała w jednym z mnóstwa okien i patrzyła za nim w zadumie. Na jej twarzy malował się niepokój zmieszany z poczuciem winy.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY

Honda zwolniła, zjechała z bocznej drogi, przetoczyła się przez zabytkowy drewniany mostek nad potokiem i zniknęła w leśnej gęstwinie. Antena zahaczyła o obwisłą gałąź i przednią szybę spryskały kropelki rosy. Na wprost, pod baldachimem starych dębów, stała mała, rozpadająca się chatka. Honda skręciła na podwóreczko za chatą i wjechała do znajdującej się tam małej szopy. Po chwili z szopy wyszedł Donovan. Zamknął za sobą drzwi i ruszył w stronę domu.

Idąc, masował sobie dolną część pleców i kręcił szyją, żeby pozbyć się skutków swojej porannej eskapady. Do tej pory dygotał na całym ciele. Wszedł do chaty, zrzucił płaszcz i skręcił do małej kuchenki, żeby zaparzyć sobie kawy. Czekając na zagotowanie się wody, palił nerwowo papierosa i wyglądał przez okno. Czuł się trochę nieswojo, chociaż był pewien, że nikt za nim nie jechał. Potarł czoło. Chata stała na odludziu, a człowiekowi, od którego ją wynajął, nie zdradził swojego prawdziwego nazwiska ani powodu, dla którego postanowił w niej tymczasowo zamieszkać.

Kim, u diabła, był ten facet z pickupa? Przyjacielem kobiety czy jakimś przypadkowym kierowcą? W każdym razie widziano go i teraz będzie musiał zgolić brodę, i zrobić coś z włosami. Będzie też musiał wynająć inny samochód. Poobijana honda zanadto rzucała się w oczy, a poza tym gość z pickupa mógł zapamiętać rejestrację. Dobrze, że wynajął ją w agencji pod przybranym nazwiskiem. Kobieta raczej nic w tym kierunku nie zrobi, ale facet może mu nieźle namieszać w planach. Powrót hondą do miasteczka, by ją wymienić na inny wóz, byłby zbyt ryzykowny. Wolał, żeby go w niej nie widziano i nie uśmiechało mu się teraz tłumaczyć z uszkodzonego zderzaka. Dojdzie wieczorem do głównej szosy, złapie autobus jadący do miasteczka i wynajmie tam nowy samochód.