Выбрать главу

– LuAnn?! LuAnn obejrzała się. Za kontuarem stał schludnie ubrany młody mężczyzna – czarne spodnie, koszula z krótkim rękawem, krawat. Podniecony, wyciskał raz po raz długopis trzymany w prawej ręce. LuAnn nie kojarzyła jego twarzy.

Młodzieniec wyskoczył zza lady.

– Widzę, że mnie nie pamiętasz. Johnny Jarvis jestem. Teraz już John.

Wyciągnął rękę, a potem uśmiechnął się i porwał LuAnn w objęcia, wyściskał serdecznie i przez dłuższą chwilę zachwycał się Lisa. LuAnn wyjęła z torby mały kocyk, posadziła na nim córeczkę i dała jej pluszowe zwierzątko do zabawy.

– Nie wierzę własnym oczom, Johnny. Nie widziałam cię od… odkąd? Od szóstej klasy?

– Ty byłaś w siódmej, ja w dziewiątej.

– Dobrze wyglądasz. Naprawdę. Od dawna tu pracujesz?

Jarvis uśmiechnął się z dumą.

– Po ukończeniu szkoły średniej poszedłem go college’u społecznego i zrobiłem tam dyplom interdyscyplinarny. W centrum pracuję od dwóch lat. Zaczynałem od wprowadzania danych do komputera, ale teraz awansowałem na kogoś w rodzaju zastępcy kierownika działu operacyjnego.

– Gratuluję. To cudownie, Johnny… chciałam powiedzieć, John.

– Oj, bez przesady, mów mi Johnny. Nie mogę uwierzyć, że to ty weszłaś przez te drzwi. Myślałem, że na twój widok padnę trupem. Nie spodziewałem się, że cię jeszcze kiedyś zobaczę. Myślałem, że wyjechałaś do Nowego Jorku albo w jakieś podobne miejsce.

– Nie, wciąż tu tkwię – odparła szybko.

– Ciekawe, że nie widziałem cię dotąd tutaj.

– Rzadko tu bywam. Stamtąd, gdzie mieszkam, jest do centrum spory kawałek.

– Siadaj i opowiadaj, co u ciebie. Nie wiedziałem, że masz dziecko. Nie wiedziałem nawet, że wyszłaś za mąż.

– Nie jestem mężatką.

– Och. – Na policzki Janasa wypłynął rumieniec zakłopotania. – Eee… napijesz się kawy albo czegoś? Właśnie nastawiłem wodę.

– Trochę się śpieszę, Johnny.

– No tak, rozumiem. Co mogę dla ciebie zrobić? – W jego oczach pojawił się nagle błysk niedowierzania. – Chyba nie szukasz pracy, prawda?

Popatrzyła na niego znacząco.

– A gdybym szukała, to co? Czy to cos złego?

– Nie, oczywiście, że nie. Tylko, no wiesz, nie spodziewałem się, że tu zostaniesz, a już zupełnie nie widzę cię pracującej w jakimś tam centrum handlowym.

– Praca jak każda inna, nie uważasz? Ty tu pracujesz. A skoro już o tym mowa, to niby co miałabym, według ciebie, robić w życiu?

Uśmiech Jarvisa szybko zgasł. Młodzieniec potarł nerwowo dłońmi o spodnie.

– Nie chciałem cię urazić, LuAnn. Po prostu myślałem, że mieszkasz gdzieś w jakimś zamku, nosisz eleganckie stroje, jeździsz eleganckimi samochodami. Przepraszam.

LuAnn przypomniała się propozycja Jacksona i gniew jej minął. Zamek mógł znaleźć się wkrótce w zasięgu jej możliwości.

– W porządku, Johnny, ciężki miałam tydzień, wiesz, jak to jest. Nie szukam pracy. Chcę tylko zasięgnąć informacji o jednym z waszych podnajemców.

Jarvis zerknął przez ramię w głąb biura, skąd dolatywała kakofonia telefonicznych dzwonków, stukotu klawiatur, gwaru rozmów.

– Informacji?

– Tak. Byłam tu wczoraj rano na spotkaniu.

– Z kim?

– Właśnie tego chcę się od ciebie dowiedzieć. Przyjął mnie w tym pomieszczeniu biurowym w pasażu po prawej, gdy wchodzi się do centrum od strony przystanku autobusowego. Na drzwiach nie ma żadnej tabliczki ani wywieszki, ale to zaraz obok stoiska z lodami.

Jarvis zrobił zdziwioną minę.

– Myślałem, że to pomieszczenie jest puste. Sporo mamy takich do wynajęcia. Okolica nie jest najatrakcyjniejsza.

– No tak, ale wczoraj nie było puste.

Jarvis podszedł do stojącego na kontuarze komputera i zaczął stukać w klawisze.

– W jakiej sprawie było to spotkanie?

– Och, w sprawie pracy w charakterze przedstawicielki handlowej – odpowiedziała bez chwili wahania LuAnn. – No wiesz, bezpośrednia promocja różnych towarów.

– Tak, jest tu parę takich osób, które wynajmują od nas pomieszczenia na czas określony. Przeważnie wykorzystują je na takie właśnie spotkania. Jeśli mamy kawałek wolnej przestrzeni, a zazwyczaj mamy, to chętnie ją wynajmujemy, choćby tylko na jeden dzień. Zwłaszcza kiedy jest już urządzona, no wiesz, pomieszczenie biurowe pod klucz.

Patrzył przez chwilę na ekran. Potem podszedł do drzwi, przez które z głębi biura sączył się wciąż gwar głosów, i zamknął je. Posłał LuAnn lekko spłoszone spojrzenie.

– A więc co chcesz wiedzieć?

Dostrzegła niepokój w jego oczach i zerknęła na drzwi, które przed chwilą zamknął.

– Chyba nie będziesz miał z tego powodu nieprzyjemności, Johnny?

Machnął ręką.

– Ależ skąd! – żachnął się. – Nie zapominaj, że jestem tutaj zastępcą kierownika – dorzucił z wyższością.

– No to powiedz mi po prostu, co wiesz. Kim są ci ludzie. Czym się zajmują. Jakiś adres. Tego rodzaju rzeczy.

Jarvis zmieszał się.

– Jak to, nie powiedzieli ci tego na spotkaniu?

– Niby powiedzieli – odparła powoli. – Ale wolę się upewnić, czy wszystko jest jak trzeba, rozumiesz. Zanim się zdecyduję, czy przyjąć tę propozycję. Musiałabym sobie kupić trochę nowych ciuchów, może nawet zmienić samochód. Nie chcę ponosić tych kosztów w ciemno.

Jarvis parsknął.

– Masz rację, mądrze robisz. Bo wiesz, to, że ci ludzie wynajęli u nas pomieszczenie, nie znaczy jeszcze, że grają z tobą uczciwie. – Zamilkł, a potem dodał z niepokojem w głosie: – Chyba nie chcieli od ciebie żadnych pieniędzy?

– Nie, wprost przeciwnie, zaproponowali mi niewiarygodnie dobre warunki finansowe.

– Pewnie tak dobre, że aż podejrzane?

– Waśnie. – Obserwowała jego palce przebiegające wprawnie klawiaturę komputera. – Gdzie się tego nauczyłeś? – spytała z podziwem.

– Czego? Tego? W społecznym college’u. Uczą tam prawie wszystkiego. Komputery to moja pasja.

– Sama wróciłabym chętnie do szkoły.

– Nauka, jak pamiętam, zawsze dobrze ci szła, LuAnn. Założę się, że dałabyś sobie radę jak nic.

Posłała mu wdzięczne spojrzenie.

– Może kiedyś. No i co tam dla mnie masz?

Jarvis znowu wpatrzył się w ekran.

– Firma nazywa się Associates Incorporation. Przynajmniej tak wpisali do formularza umowy najmu. Wynajęli pomieszczenie na tydzień, poczynając od wczoraj. Zapłacili gotówką. Nie podali adresu. Nie interesują nas takie rzeczy, kiedy klient płaci gotówką.

– Nikogo tam teraz nie ma.

Jarvis, przeglądając zawartość ekranu, pokręcił z roztargnieniem głową.

– Umowę najmu podpisał gość nazwiskiem Jackson – powiedział.

– Mniej więcej mojego wzrostu, czarne włosy, przy tuszy…

– Zgadza się. Teraz go sobie przypominam. Robił bardzo solidne wrażenie. Czy podczas tego spotkania zaszło coś niezwykłego?

– Zależy, co przez to rozumieć. Ale mnie też wydał się bardzo solidny. Możesz mi powiedzieć coś jeszcze?

Jarvis znowu odwrócił się do ekranu w nadziei, że wyczyta z niego jeszcze parę okruchów informacji, którymi mógłby uraczyć LuAnn. Nie odzywał się przez chwilę, w końcu na jego twarzy odmalował się zawód. Westchnął i spojrzał na nią.

– Chyba już nic.

Biorąc Lisę na ręce, LuAnn zauważyła na kontuarze stos kieszonkowych notesów i kubek z pękiem długopisów.