Выбрать главу

Skrzywiła się lekko, kiedy znowu wypowiedział jej imię. To fałszywe imię. Uniosła rękę i pogłaskała go po palcach.

– Wiem, Matthew. Wiem. – Podniosła na niego wzrok i rozchyliła wargi. Patrzyli sobie prosto w oczy, stykały się ich palce, ciała płonęły. Spontaniczność tego odczucia zupełnie ich sparaliżowała. Ale nie na długo.

Riggs przełknął z trudem ślinę, opuścił dłonie na pośladki LuAnn i nagle przyciągnął ją do siebie. Jej ciepłe, miękkie piersi wypalały bliźniacze niewidzialne dziury w jego grubej flanelowej koszuli. Usta przywarły do ust, na podłogę opadł szlafrok. LuAnn jęknęła i zamknęła oczy, jak pijana kołysała głową, nastawiając szyję na gorące pocałunki Riggsa. Wczepiła się palcami w jego włosy, a kiedy porwał ją na ręce i wtulił twarz między jej piersi, oplotła rękami jego głowę, a nogami talię.

Kierowany jej gorączkowo szeptanymi wskazówkami, Riggs dopadł do małej gościnnej sypialni na parterze. Pchnął drzwi. LuAnn oderwała się od niego i rzuciła na wznak na łóżko, napinając niecierpliwie mięśnie długich nóg. Wyciągnęła do niego ręce.

– Cholera, Matthew, szybciej!

Riggs podświadomie wychwycił w jej głosie nagły nawrót akcentu z Georgii, ale był w tym momencie zbyt zamroczony pożądaniem, by przywiązywać do tego wagę.

Zrzucone z nóg ciężkie robocze buciory wylądowały z hukiem na dębowej podłodze. Za nimi poleciały spodnie. Nie tracąc czasu na rozpinanie guzików, zerwał z siebie koszulę, ściągnął bokserki i zatrzasnąwszy nogą drzwi, rzucił się na LuAnn.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY ÓSMY

Apartament Jacksona był wielki i przestronny, umeblowany replikami osiemnastowiecznych sprzętów. Stary dębowy parkiet pokrywały dywany ze scenami z wczesnego okresu kolonizowania Ameryki. Na ścianie wisiała płaskorzeźba przedstawiająca dziką kaczkę w locie. Drugą ścianę zdobiła kolekcja oprawnych w ramy portretów Wirgińczyków, którzy w przeszłości piastowali urząd prezydenta tego kraju.

Jackson siedział przy stole i wpatrywał się w mały ekran laptopa. Zajazd, w którym się zatrzymał, stał na uboczu, co gwarantowało mu większą swobodę ruchu bez rzucania się w oczy. Poprzedniego wieczoru wymeldował się jako Harry Conklin i zameldował znowu już pod innym nazwiskiem. Lubił takie manewry. Źle się czuł, grając zbyt długo jedną postać. Poza tym nie chciał się już więcej spotykać z Pembertonem, który znał go jako Conklina. Teraz miał na głowie baseballową czapeczkę. Nowy nos i lateksowe wory pod oczami zmieniły twarz nie do poznania. Na plecy opadały mu zebrane w koński ogon siwo-blond włosy. Obrazu dopełniały długa, pomarszczona szyja i krępa budowa ciała. Wyglądał jak podstarzały hippis. Bagaż leżał w kącie. Z zasady nie rozpakowywał się. Działalność, jaką prowadził, wiązała się czasami z koniecznością szybkiej zmiany miejsca pobytu.

Przed dwoma godzinami przekopiował skanerem na twardy dysk swojego laptopa jeden zestaw odcisków palców, które pozdejmował w chacie, i przesłał go poprzez modem swojemu informatorowi. Wcześniej zadzwonił do niego i wyjaśnił, o co mu chodzi. Informator ten miał dostęp do bazy danych zawierającej ocean niezmiernie interesujących faktów i właśnie dlatego Jackson wciągnął go na listę swoich współpracowników. Nie było pewności, czy w jakichś aktach znajdują się już odciski palców człowieka śledzącego LuAnn, ale sprawdzić nie szkodziło. Jeśli już je zarejestrowano, Jackson będzie miał znacznie uproszczone zadanie.

Uśmiechnął się na widok wypełniającego się danymi ekranu. Zdigitalisowana fotografia mężczyzny, jego dane osobiste.

Thomas J. Donovan. Fotografia pochodziła sprzed trzech lat, ale Jackson przyjął, że w wieku Donovana ludzie już tak bardzo się nie zmieniają. Studiował przez chwilę nijaką twarz mężczyzny, potem zajrzał do przenośnego zestawu charakteryzującego. Nazwisko Donovana nie było Jacksonowi obce. Donovan był znanym dziennikarzem „Washington Tribune”. Zresztą przed rokiem napisał wnikliwy artykuł o senatorskiej karierze ojca Jacksona.

Jackson czytał ten artykuł, ale nie znalazł w nim nic o osobistym życiu ojca ani o jego wrednym charakterze. Historycy będą niewątpliwie hołubili tego człowieka, ale jego syn wiedział swoje.

Przeczucie nie zawiodło Jacksona. Człowiek śledzący LuAnn od początku nie pasował mu do sylwetki typowego szantażysty. LuAnn niełatwo było namierzyć. Mogło się to udać tylko doświadczonemu dziennikarzowi albo jakiemuś byłemu policjantowi, bo ci wiedzieli, jak się do tego zabrać, i dysponowali niezbędną wiedzą oraz, co najważniejsze, dostępem do informacji.

Jackson zamyślił się. Prawdę mówiąc, ze zwyczajnym szantażystą sprawa byłaby o wiele prostsza. Donovan zbiera niewątpliwie materiał do jakiegoś artykułu, wielkiego artykułu, i nie spocznie, dopóki nie osiągnie zamierzonego celu. Interesujące wyzwanie. Ale zabicie go nie wchodziło w rachubę. Wywołałoby za dużo szumu. Poza tym Donovan mógł poinformować kogoś o swoim śledztwie, chociaż z drugiej strony większość dziennikarzy tej co Donovan klasy z rozmaitych powodów, między innymi z obawy, że ktoś im podbierze temat, nie odkrywa swoich kart aż do dnia publikacji.

Musi ustalić, ile Donovan wie i czy powiedział komuś, nad czym pracuje. Sięgnął po telefon i wybrał numer redakcji „Tribune”. Poprosił o połączenie z Thomasem Donovanem. Powiedziano mu, że Donovan jest na urlopie. Odłożył powoli słuchawkę. Nie miał zamiaru rozmawiać z tym człowiekiem, nawet gdyby go zastał. Chciał jednak usłyszeć jego głos, bo to mogło mu się przydać. Naśladując czyjś głos, w czym Jackson był mistrzem, można wspaniale manipulować ludźmi.

Jeśli wierzyć Pembertonowi, Donovan przebywał w rejonie Charlottesville co najmniej od miesiąca. Jackson koncentrował się przez moment nad jednym oczywistym pytaniem: Dlaczego ze wszystkich zwycięzców loterii wybór padł akurat na LuAnn? Odpowiedzi udzielił sobie niemal natychmiast. Bo z nich wszystkich tylko ona była poszukiwana w związku z morderstwem. Tylko ona zniknęła przed dziesięciu laty i wszelki słuch o niej zaginął. Ale jak Donovanowi udało się wpaść na jej trop? Ślad został dobrze zatarty i z biegiem lat jeszcze bardziej się zatarł, biorąc nawet pod uwagę fakt, że LuAnn popełniła niewybaczalny błąd, wracając do Stanów Zjednoczonych.

Nagle Jackson doznał olśnienia. Donovan znał podobno nazwiska przynajmniej części zwycięzców loterii z roku, w którym Jackson ustawiał grę. A jeśli z tymi pozostałymi też będzie próbował nawiązać kontakt? Skoro nie wydobył tego, czego chciał, od LuAnn, a Jackson był raczej pewien, że to mu się nie udało, to logicznie rzecz biorąc, jego następnym krokiem będzie próba dotarcia do innych. Sięgnął po słuchawkę. W pół godziny obdzwonił całą jedenastkę swoich pozostałych podopiecznych. W porównaniu z LuAnn byli jak potulne owieczki dające się prowadzić za rączkę. Robili, co im kazał. Był ich dobroczyńcą, człowiekiem, który doprowadził ich do ziemi obiecanej bogactwa i wygody. Teraz, jeśli Donovan chwyci przynętę, pułapka się zatrzaśnie.

Jackson wstał i zaczął chodzić po pokoju. Po chwili zatrzymał się, otworzył neseser i wyjął z niego kopertę z fotografiami. Zrobił je podczas pierwszego dnia pobytu w Charlottesville, jeszcze przed spotkaniem z Pembertonem. Były niezłej jakości, zważywszy, że używał teleobiektywu, a poranne światło pozostawiało wtedy wiele do życzenia. Teraz patrzył na te kilka uwiecznionych na zdjęciach twarzy. Czterdziestokilkuletnia Sally Beecham, gospodyni LuAnn, wyglądała na zmęczoną i zatroskaną. Mieszkała na parterze po północnej stronie rezydencji. Przeniósł wzrok na następne dwie fotografie. Latynoskie sprzątaczki. Przychodziły o dziewiątej rano, wychodziły o szóstej wieczorem. Teraz robotnicy. Jackson przyglądał się uważnie każdej twarzy. Robiąc te fotografie, zwracał uwagę, jak się poruszają, jak gestykulują. Zarejestrował też ich głosy. Przesłuchiwał te nagrania po wielekroć, podobnie jak nagranie głosu Riggsa. Tak, wszystko dobrze się układało. Rozmieszczał swoich żołnierzy na optymalnych pozycjach, jak pionki na planszy wojennej gry strategicznej. Być może zbierane mozolnie informacje o codziennym życiu Catherine Savage nie zostaną nigdy wykorzystane. Ale nigdy nic nie wiadomo. Wolał być przygotowany na wszelkie ewentualności. Zebrał fotografie i schował je z powrotem do nesesera.