Выбрать главу

Na pewno uczestniczący w gaszeniu pożaru ludzie wokół nas również się do tego przyczynili – siedzieli umorusani, wyczerpani, przygarbieni i oszołomieni na rozkładanych krzesełkach, pijąc zimną wodę albo jedząc to, co przynosili im ochotnicy. Wszyscy oni okazali się dzielni. Nikt z nich nie musiał tu być, ale dopiero teraz zaczynałam zdawać sobie sprawę, dlaczego się zjawili. Niektórzy z pewnością z obowiązku, ale inni z powołania. Gaszenie pożaru stanowiło dla nich kwestię honorową.

Co z kolei powodowało, że musiałam traktować ich z respektem.

Manny ponownie skontrolował sytuację – wcześniej zrobiliśmy przesieki przeciwpożarowe, by oddzielić od siebie zarośla, które oddaleni Strażnicy Pogody zrosili ulewnym deszczem – i powiedział:

– Myślę, że już nic tu po nas. Wygląda na to, że ogień został opanowany. Chodźmy, muszę gdzieś wpaść.

Znowu? Liczyłam na powrót do domu, na kąpiel i łóżko, ale milczałam, kiedy szliśmy do podniszczonej furgonetki Manny'ego. Wóz pokrywała świeża warstwa popiołu i sadzy, która osiadła na starych pokładach brudu; Manny wzruszył ramionami i mobilizując nieco woli, oczyścił przednią szybę, pozostawiając resztę brudu nietkniętą.

– Czysty pojazd wyglądałby tu dziwnie – rzucił, widząc moje pytające spojrzenie. – Chyba już to zauważyłaś. Lepiej się za bardzo nie wyróżniać.

Zdążyłam się już przyzwyczaić do swądu silnika spalinowego, jednak nadal wydawał się on paskudny w porównaniu z czystszymi, organicznymi składnikami dymu płonącego lasu. Opuściłam boczną szybę i wzięłam kilka powolnych i płytkich wdechów. Po chwili uświadomiłam sobie, że pokrywa mnie cienka warstwa sadzy, a ochota na kąpiel stawała się coraz silniejsza. Muszę się tego pozbyć, pomyślałam. Chociaż trochę.

Oznaczało to egoistyczne zużycie zapasów mocy, ale nie mogłam znieść brudu. Lekkimi maźnięciami starłam z siebie sadzę, tak jak wcześniej Manny oczyścił przednią szybę wozu.

Zerknął na mnie.

– Wszystko gra?

Miałam w sobie wystarczające zasoby mocy, nawet jeśli nie było ich za dużo; przez jakiś czas mogłam się obejść bez jej uzupełniania.

– Oczywiście – zapewniłam go. – Dokąd jedziemy?

– Spodoba ci się tam – powiedział i wyszczerzył zęby, co wzbudziło we mnie podejrzenie, że to jakiś jego kolejny dowcip.

– Ten pożar… – zmieniłam temat. – Myślałam, że Strażnicy bardziej się zatroszczą o jego gaszenie.

Manny posłał mi ostrożne spojrzenie.

– Tak, zazwyczaj tak bywa. Ale coś się dzieje na Wschodnim Wybrzeżu. Większość silniejszych Strażników już się tam znalazła. A więc tu pozostała nam nieliczna ekipa, która robi, co tylko się da. – Uśmiechnął się znowu. – Dlatego właśnie musimy teraz gdzieś wpaść.

Przejechaliśmy trzydzieści kilometrów po piaszczystej drodze z koleinami i skręciliśmy na równie wyboisty podjazd, podskakując na metalowej kratce ściekowej z łoskotem, który aż rozszedł się po kościach. Kiedy Manny zahamował, wzbijając tuman kurzu, rozejrzałam się wokół za czymś charakterystycznym w okolicy.

Niczego takiego nie wypatrzyłam, poza domkiem i wielkim magazynem – a może stodołą – wciąż w sporej odległości. Ani żywego ducha w pobliżu.

Manny wysiadł z wozu i odszedł. Zmarszczyłam czoło, zastanawiając się, co teraz, a potem ruszyłam za nim, choć mnie o to nie poprosił.

– Dokąd idziemy? – zapytałam znowu, tym razem ostrzej. Manny wskazał ręką. – Dokąd?

– Tam – odparł tym swoim charakterystycznym tonem, jakby nieźle się bawił. I szedł dalej w stronę wskazanego miejsca.

Była to zagroda dla bydła. Wewnątrz niej ocierały się o siebie wielkie stworzenia, wydające ciche odgłosy zadowolenia lub zaniepokojenia.

Gdy podeszłam bliżej, zaczęłam wyczuwać specyficzny zapach. Przystanęłam.

– Nie.

– To część naszego zadania, Cassiel – wyrzucił z siebie Manny jednym tchem. Przeskoczył przez metalowe drągi ogrodzenia i wylądował z hukiem na ziemi, o mało nie wpadając butami w grudy bydlęcych odpadów.

Zwierzęta nie zainteresowały się specjalnie jego przybyciem. Wstrzymałam oddech, zachowując w płucach ledwie znośną, mocną woń ziemi, gdy Manny dotknął jednego z tych stworów. Oznaczał je, z czego zdałam sobie sprawę, dotykiem rejestrowanym w sferze eterycznej.

– Co robisz? – spytałam zdławionym głosem, zasłaniając dłońmi nos i usta, ale swąd groził pokonaniem takiej zapory.

– Sprawdzam ich stan! – zawołał w odpowiedzi. – Mieliśmy w tej okolicy przypadki wirusowych schorzeń bydła, a nawet jeden przypadek choroby wściekłych krów, który udało się wyleczyć. Ale nadal trzeba czuwać. Wystarczy, że wybuchnie panika, taka jak w Wielkiej Brytanii, a przemysł mięsny znajdzie się w poważnych kłopotach. Działał tu pewien Strażnik Ziemi, który się specjalizował w tej problematyce, ale wyjechał.

– Czy nie da się tego robić z odległości?

– Da się. – Błysnął uśmiechem. – Tylko że wtedy nie miałbym ubawu z powodu twojej miny.

Posłałam mu długie spojrzenie. Przesyciłam je wszystkim, co wredne w dżinnach, a co wciąż miałam do dyspozycji; było tego sporo.

– Zaczekam w wozie – powiedziałam i odwróciłam się, żeby odejść.

Dziwna cisza zapadła w okolicy, cisza, która podrażniła mi nerwy jak stos igieł, więc przystanęłam, rozglądając się dokoła i szukając jej przyczyny. Coś…

– Cassiel! – krzyknął Manny.

Odwróciłam się raptownie z walącym sercem, gdyż poczułam napływ mocy huczący w powietrzu, tworzący wir wokół zagrody.”

Ten wir, niewidzialny cyklon energii, oddzielił mnie od Manny'ego.

Jedna z krów ryknęła ze strachu i bólu, potrząsając łbem i zginając przednie nogi. Zwaliła się z głuchym hukiem na zdeptaną ziemię, rycząc.

A potem to samo zrobiła następna.

I jeszcze jedna.

– Manny! – wrzasnęłam i, choć bez jego pomocy kosztowało mnie to mnóstwo wysiłku, przeniknęłam do sfery eterycznej, poświęcając na to całą rezerwę swojej mocy.

Nie zdało się to na nic. Nie miałam dostępu do zmysłów dżinnów; zobaczyłam jedynie niestabilną plamę energii, która wirowała jak huragan, obracając się w coraz ciaśniejszym kręgu. Manny cofał się przed tym, ale nie miał dokąd uciec; spłoszone bydło było dla niego równie wielkim zagrożeniem, jak siły, które go okrążały. Mógł się przedostać przez stado do metalowego ogrodzenia, ale nie dalej, gdyż moce hulały tuż za nim i posuwały się naprzód.

Były jak pętla, która się zacieśnia. Brakowało czasu do namysłu. Rzuciłam się wprost w tę burzę.

Jej moc uderzyła we mnie ze wstrząsającą siłą, chłoszcząc moje kruche ciało i wbijając się w moją głowę i duszę niczym rozgrzane do czerwoności igły. Zachwiałam się, ale szłam dalej, wyciągając po omacku ręce, aż wyczułam chłodny metal. Ogrodzenie. Przecisnęłam się między prętami i upadłam na miękki piach, nurzając się w zapachu bydła i jego odchodów. To jednak nie miało już znaczenia.

Czołgałam się. Wpierw zelżał nacisk na moją głowę, a potem na barki, gdy brnęłam przed siebie ku chwilowo bezpiecznej strefie wewnątrz zagrody.

Ale wcale nie było tam tak bezpiecznie. Usłyszałam zalęknione ryki bydła, którego masywne racice dudniły na ziemi w pobliżu mojej głowy. Podniosłam się z trudem, dokładnie w chwili gdy Manny objął mnie rękami i odwrócił, abym mogła na niego spojrzeć.

– Co ty wyprawiasz, do ciężkiej cholery?! – wrzasnął i usunął mnie z drogi potężnej krowy, która szarżowała w stronę ruchomej wstęgi mocy w pobliżu ogrodzenia.

Krowa zderzyła się z płotem, ugięły się pod nią przednie nogi i wreszcie zwaliła się na bok.