Tego się nie spodziewałam, choć pewnie powinnam; Luis zawdzięczał mi niewiele, miał własne życie i karierę zawodową, o których musiał myśleć. No i Isabel.
– Czy wyczułeś coś powiązanego z tym, kto zaatakował mnie na tej drodze?
– Poza mocami Ziemi? Nic. Wygląda na to, że doszło do trzech oddzielnych ataków: z użyciem ognia, w biurze Manny'ego; pogody, gdy byłaś w samolocie i teraz ziemi, na tej szosie. O czym to świadczy? – Luis nie czekał na moją odpowiedź. – Powiem ci, jak ja to widzę: albo mamy do czynienia z nieznanym, potrójnie groźnym Strażnikiem, który może panować nad trzema żywiołami, albo też dzieje się coś innego. Coś poważniejszego niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.
– To coś więcej – stwierdziłam. – Manny i ja zostaliśmy zaatakowani jeszcze przed pożarem, na pewnej farmie. – W dodatku przez moc, której nie potrafiłam rozpoznać; skupiała w sobie żywioły powietrza i ziemi. Dziwne.
– Dodajmy do tego współudział Magruder i Sandsa oraz fakt, że jedno z nich nie żyje, a drugie zaginęło…
– …Więc to coś więcej niż przypadkowe ataki – do kończyłam. – A tamta strzelanina…
– Ta strzelanina wynikła z mojej winy – przerwał mi Luis. – Wiedziałem, że powrót do miasta wiąże się z ogromnym niebezpieczeństwem. Gang Norteño raczej nie słynie z wielkoduszności i wyrozumiałości. – Z wysiłkiem przełknął ślinę i szybko zamrugał, jak gdy by powstrzymywał falę gorzkiego żalu. – To, co stało się z Mannym i Angela, jest moją winą i ja wezmę odwet za ich śmierć.
– Nie sądzę, żeby była to twoja wina – stwierdzi łam. – Jeśli już, to moja również. Jak sam powiedziałeś, powinnam pozostać na miejscu. Ratować ich życie, za miast ruszać w pościg. – Widok pustych oczu Manny'ego wciąż mnie prześladował, nawet bardziej od wspomnienia o Angeli. Angela nie mogła przeżyć, jednak Manny… Czułam, jak odchodzi, kiedy wróciłam z miejsca wypadku wozu zamachowców. Czułam, jak chce odejść. – Gdybym spróbowała…
Luis powoli pokręcił głową.
– Teraz już na to za późno – powiedział. – Postąpiliśmy tak, a nie inaczej. Trzeba się z tym pogodzić. To boli, ale nie ma innej rady. – Odetchnął głęboko, a potem wypuścił z płuc powietrze. – Wiesz, Manny zawsze był poważny. Ciężko pracował. A ja urywałem się ze szkoły, przestawałem z różnymi oprychami; to z niego była dumna nasza mama. – Znowu pokręcił głową, jak gdyby nie dopuszczał do siebie prawdy zawartej we własnych słowach. – Bez sensu. Nic z tego nie ma sensu.
Nie powiedziałam mu, że życie rzadko bywa sensowne; nie spodobałoby mu się takie stwierdzenie, nawet gdyby odpowiadało prawdzie.
– Jak właściwie zostałeś Strażnikiem?
– Nie wyczytałaś tego w moich aktach personalnych? – Wiedział, że badałam jego przeszłość. Nie miałam pojęcia, czy poczuć się zmieszana z tego powodu, czy też nie. – No tak, cóż, wpakowałem się w kłopoty. Typowa historia… zaczęło się od włamań. Rzecz w tym, że włamywałem się do różnych miejsc bez użycia narzędzi; po prostu otwierałem zamek i wchodziłem do środka. To dość łatwe. I nie wiedziałem, że zwrócę na siebie uwagę. Myślałem sobie po prostu, hej, fajnie, niezły koleś ze mnie. Zdobyłem spore uznanie kumpli, przynajmniej do czasu, aż pojawili się Strażnicy podczas wstępnej rozprawy w sądzie, wpłacili za mnie kaucję i wydostali z rąk wymiaru sprawiedliwości. Trochę mnie to wszystko zaskoczyło. Przecież nie postępowałem jak aniołek. Ale chyba dostrzegli coś, co mnie samemu umknęło. Zadbali, żebym skończył szkolę, dali mi robotę. Dwa lata później wciągnęli w to i Manny'ego.
Luis był młodszym z braci, jednak jego moce objawiły się znacznie wcześniej i bardziej wyraziście. Zastanawiało mnie, jak czuć się musiał Manny, usiłując mu dorównać.
Imię jego brata wywoływało upiorny ból w moim sercu – była w tym jakaś pustka, coś bezradnego. Przyłapałam się na pragnieniu ujęcia dłoni Luisa nie po to, by zaczerpnąć mocy, lecz aby go pocieszyć. Tak właśnie postępowali ludzie w podobnych sytuacjach – dotykali się.
Już wyciągałam ku niemu rękę, gdy z szokującą siłą spadł na nas kolejny atak.
Światła Albuquerque pociemniały przed nami i wyczułam nagły żar mocy wyzwolonej z fizycznego świata.
– Luis! – zawołałam i przytrzymałam się dłonią tablicy rozdzielczej. I dobrze, że tak zrobiłam; Luis wcisnął mocno hamulce i odczułam tępe uderzenie z tyłu, gdy mój motocykl huknął o obudowę szoferki. Opony ciężarówki zapiszczały, aż cały wóz zadygotał, ale nie wpadł w poślizg.
– Cholera – zaklął szeptem, wrzucił gwałtownie wsteczny bieg, dodał gazu i wykonał szybki, ryzykowny skręt. – Możesz coś z tym zrobić? Bo ja jestem trochę zajęty.
Podał mi prawą rękę, kierując wozem lewą. Uchwyciłam ją i wzniosłam się do sfery eterycznej, by się rozejrzeć. Mrok nocy ustąpił feerii barw. Czerwieni, brązu, oranżu, rozbłysków i żółtych iskier.
Wpadliśmy w tarapaty.
– To nadciąga! – krzyknęłam. – Z prawej!
Od strony pasażera. Ledwie zdołałam się skulić, kiedy wiatr uderzył w ciężarówkę z taką siłą, że cały pojazd zakołysał się na kołach z lewej strony, co groziło wywrotką, a potem osiadł z powrotem na nawierzchni z ciężkim, grzechoczącym łomotem.
Grad kamieni pędzących z szybkością huraganu obsypał nas jak pociski wystrzelone z pistoletu maszynowego. Szyba obok mnie popękała jak cienka tafla lodu, a potem poszła w rozsypkę, wpadając do środka. Wzniosłam niewidzialną barierę tak szybko, jak się dało, ale mimo to oboje krwawiliśmy, wstrząśnięci tym atakiem, a była to dopiero pierwsza salwa.
– Prędzej – powiedziałam. – To krąży, próbując nas odciąć.
– To jakiś obłęd – rzucił i niemal cudem utrzymał cię żarówkę na szosie, kiedy zerwał się następny podmuch.
– Czego oni, do cholery, chcą?
– Zabić nas oboje albo przynajmniej jedno z nas – wyjaśniłam. – Trzymaj się.
Ponownie wzleciałam do sfery eterycznej, obserwując wrzącą masę jaskrawych barw. Nie widać było ich ośrodka, żadnego słabego punktu, w który można by wycelować. To my stanowiliśmy słaby punkt. Wyczułam straszliwą ślepą furię, która przyprawiła mnie o dreszcze.
Ktoś nienawidził nas w stopniu, który wydawał się – nawet jak na ludzkie standardy – obłędny. Nie mogłam wzbudzić w nikim aż takiej wrogości podczas swojego krótkotrwałego pobytu w człowieczym ciele; jeżeli Luis to sprowokował, nie potrafiłam sobie wyobrazić, co takiego musiał zrobić, by wywołać aż taki gniew. Tak czy owak, należało się temu przeciwstawić.
Ale czyż nie walczyliśmy?
Luis szykował się do kontrataku, lecz ja się zawahałam. Coś… Coś mi tu nie grało.
– Zaczekaj! – rzuciłam, kiedy Luis zaczął wytrącać kamienie i piasek z pędzącego wiatru. Teoretycznie po stępował słusznie; sam wicher mógł spowodować straty, ale nie aż takie jak miotane przez niego odłamki. Jednak wciąż miałam poczucie, że coś jest nie tak.
– O co chodzi? – Luis rzucił mi dzikie spojrzenie. Następny powiew uderzył w ciężarówkę, tym razem od przodu, a jego impet był straszliwy. Przednia szyba pękła. – Na co mam czekać? Z wozu robi się kawał złomu!
Nie zadałam sobie trudu, by odpowiedzieć. Byłam zajęta. Zamiast wysyłać moc na zewnątrz, skupiłam ją blisko, wokół nas, tworząc pancerną tarczę w samej szoferce. Niech metal i szkło karoserii niszczeją; ja nadal wyczekiwałam.
Był to nadzwyczaj skoncentrowany atak, tak skupiony, że przeszył moją tarczę jak laser kostkę masła. I wymierzony nie we mnie, lecz w Luisa.