Rzuciłam się naprzód, gdy sapnął i upadł na kierownicę. Jego pierś gwałtownie się wznosiła i opadała, a twarz przybrała szary odcień.
W krótkim przebłysku przypomniałam sobie Manny'ego opuszczającego ten świat, opuszczającego mnie. Organ w jego klatce piersiowej został rozerwany, lecz wtedy winowajcą był pocisk.
Teraz czysta moc zacisnęła się jak pięść wokół walczącego, walącego serca Luisa.
Próbowali zgnieść w nim życie, a ja miałam znowu zawieść, ponownie przegrać.
Nie. Tym razem nie.
Odparłam atak z brutalną siłą, dając Luisowi kilka cennych sekund na odzyskanie oddechu, nim natarcie nastąpiło znowu, szybkie jak atak węża. Było niemal niewidoczne w sferze eterycznej – poruszająca się masa kolorów we wszechogarniającej burzy chaosu. Trudna do przewidzenia.
Trudna do powstrzymania.
Nie mogłam dopuścić, by znowu go dopadli. Liczyły się sekundy, a uraz mógł się okazać śmiertelny, nie mogłabym go uleczyć – wiedziałam za mało o ludzkim ciele i nie miałam chirurgicznego instynktu Strażników Ziemi. Wcześniej szczęśliwie udało mi się uratować chłopca, ale wtedy nie podejmowałam ryzyka; tym razem niepowodzenie oznaczało całkowitą klęskę.
Rzuciłam się w sferę eteru i ustawiłam się na drodze natarcia. Lepiej niech uderzy we mnie. On może potem przywrócić mi zdrowie.
To wydawało się dosyć sensowne, póki atak nie spadł na mnie z całą mocą.
W świecie śmiertelników jęknęłam i zgięłam się wpół, przyciskając ręce do piersi. Ból był skrajny, paniczny lęk jeszcze gorszy. Próba utworzenia skutecznej tarczy była niemal beznadziejna; moje instynkty, ludzkie instynkty, by oddychać i przetrwać, zagłuszały logiczne myślenie, sprawiając, że rzucałam się dziko jak zwierzę w potrzasku.
Poczułam na sobie ręce Luisa, którzy mnie przytrzymał.
– Cassiel!
Nie zawiodę. Nie dopuszczę do tego. Słabość to ludzka cecha; ja byłam dżinnem…
Wrzasnęłam, a świat rozpadł się na bolesne, ostre odłamki. Śmierć. To śmierć.
Z cieni sfery eterycznej wyłonił się przede mną olśniewająco biały zarys ludzkiej postaci.
Luis. Zyskał szansę, by się przygotować, kiedy ja wzięłam na siebie powstrzymanie impetu, z jakim dokonywano ataku, i tym razem Luis nie tylko ulżył mi w bólu; przeszedł do kontrakcji, energicznie odpierając uderzenie. Zrobił coś, by się osłonić; jego serce lśniło jasną czerwienią w eterze, a gdy na to patrzyłam, takie zabarwienie objęło jego widmową postać, wnikając w narządy, żyły i tętnice. Nadałam jego aurze pełnię kolorów, które przywodziły na myśl gorącą powierzchnię słońca.
Był piękny. A kiedy sama osłabłam, roztrzęsiona i pobita, on wystąpił przeciwko nim.
Ludzki – i piękny.
Atak zakończył się nie eksplozją, lecz jękiem, słabnąc w pomrukach i pojedynczych porywach, grzechocie kamyków o porysowany metal kabiny oraz ostatnim raptownym powiewie.
Zapadła cisza.
Luis szeptał pod nosem; był to długi monolog po hiszpańsku, na który, jak przypuszczałam, składały się modlitwy i przekleństwa, pociągające za sobą jeszcze więcej modlitw. Trząsł się cały, a kiedy jakoś przywarłam do niego, objął mnie.
Oddychaj. Płuca bolały mnie z wysiłku, lecz zmuszałam je do pracy. Jasne iskry bólu przelatywały mi po ciele, wraz z obrazami zła, jakie wyrządzili nam napastnicy, i wiedziałam, że drżę tak samo jak Luis.
– Hej. – Głos miał cichy i chropawy. – Wciąż jesteś ze mną?
Skinęłam głową, niezdolna wymówić ani słowa. Ciało lepiło mi się od potu, a ręce miałam tak zimne, jakbym wcześniej wsadziła je w mokry śnieg. Kiedy przełknęłam, poczułam gorzkosłonawy smak krwi. Czekałam, aż Luis mnie puści, ale on wyraźnie nie miał na to ochoty. Było coś kojącego w cieple jego piersi tuż przy mnie, w sile jego ramion, w których mnie trzymał.
Nie wyrywałam mu się.
– Przepraszam – odezwałam się w końcu.
– Za co?
– Nie potrafiłam…
Zaśmiał się cicho, a jego tchnienie omiotło mi ucho. To wzbudziło nowe dreszcze, tym razem przyjemne.
– Stanęłaś im na drodze i dałaś mi czas na pozbieranie się. Uratowałaś moje cholerne życie, chica. Za co więc przepraszasz?
Za to, że nie bardzo się spisałam, jak przypuszczałam. Jakby zabrakło w tym logiki, choć jednocześnie była, niezmienna i niewytłumaczalna.
– Przykro mi z powodu twojej ciężarówki – powie działam tylko.
– Tak. – Westchnął. – Cholera. Mnie też. A więc… wyciągnęliśmy z tego jakieś wnioski?
– Oni są mocni.
– To już wiedzieliśmy.
– I wredni.
– To też było jasne. Spojrzałam mu w twarz.
– I są w Kolorado.
– O! – Objął mnie mocniej, a jego ciemne oczy się rozszerzyły. Podobnie jak jego uśmiech. – Tego nie wie działem.
9
Tropiłam napastnika w sferze eterycznej w całym Nowym Meksyku, aż po góry na północy. Ślad urywał się gdzieś w pobliżu granicy, to jest miejsca, w którym granica widniała na mapie. Rozmyślałam o tym, kiedy wjeżdżaliśmy do Albuquerque, ale cienki papier mapy, poruszany wiatrem wpadającym przez rozbitą szybę wozu od strony pasażera, na podsuwał żadnych odpowiedzi, więc starannie ją poskładałam i odłożyłam.
– Dokąd jedziemy? – zapytałam.
– Najpierw odstawię ciężarówkę do warsztatu – po wiedział Luis. – A potem prześpię się przez jakieś dwie godziny. – Urwał na chwilę, a tembr jego głosu się zmienił.
– O dziesiątej muszę być w domu pogrzebowym.
Dom pogrzebowy. Jakie dziwne połączenie słów. Domy były dla żywych i przez moment pomyślałam o domu – właściwie już niezupełnie domu, tylko budynku – w którym mieszkali Manny, Angela i Isabel. Z czasem ktoś inny się tam wprowadzi, ale na razie był on rodzajem pamiątki, pustą skorupą, pełną nieruchomych pozostawionych rzeczy.
Miejscem, gdzie kiedyś poczułam się szczęśliwa.
– Czy powinnam pójść tam z tobą? – rzuciłam. Na to znowu Luis spojrzał na mnie bez słowa. – Jeśli nie powinnam, to…
– Nie chodzi o to, że nie powinnaś – odparł. – Rzecz w tym, że trzeba będzie wyjaśnić kilka spraw ze Strażnikami i z policją, zanim zaczniesz obnosić swoją różową głowę po mieście. Rozumiesz mnie? Rozumiałam.
– Jak to zrobimy?
– Pracuję nad tym. Będziesz musiała rozmówić się z kilkoma wysłannikami Strażników, a dowiedziałem się wczoraj, że Strażnicy odkryli trochę dziwnych rzeczy w mieszkaniu Scotta i inaczej zapatrują się na wczorajsze wypadki.
– A co z Molly Magruder?
Luis wzruszył ramionami.
– Z tym będzie trudniej. Jeszcze nic się nie wyjaśniło, ale podobno i w tej sprawie pojawiły się pewne nowe poszlaki. Tak czy siak, znajdę dla ciebie jakiś hotel i zaszyjesz się tam na pewien czas.
– Mogłabym zmienić wygląd – podsunęłam.
– Tak, na razie marnie ci poszło maskowanie się. Masz różowe włosy.
– Nikt na mnie nie zwraca uwagi. – Sądziłam, że poradziłam sobie ze zmianą wyglądu całkiem nieźle. Uderzyło mnie, że on uważa inaczej. – Nie lubię się ukrywać.
– Nikt tego nie lubi, ale to niegłupie – stwierdził. Zjechał ciężarówką z szosy na parking małego schludnego motelu z elewacją z różowej cegły. – Zdejmę twój motor z paki, ale obiecaj mi, że nigdzie się na nim nie wypuścisz.
Popatrzyłam na niego, nie odpowiedziałam nic i wysiadłam z wozu. Luis pokręcił głową, obszedł ciężarówkę i zaczął się siłować, ściągając victory z platformy, tymczasem ja ruszyłam w kierunku motelowej recepcji, by zapłacić kartą kredytową za wynajęcie pokoju. Było to dla mnie nowe doświadczenie, jednak dość przyjemne; recepcjonista okazał się kompetentny, nie spoufalał się, a wszystko to trwało krótko. Do czasu kiedy wyszłam z budynku, Luis postawił już motocykl na wolnym miejscu obok ciężarówki i mogłam mu się przyjrzeć.