Выбрать главу

Motocykl miał zaskakująco małe uszkodzenia. Nie dało się tego samego powiedzieć o ciężarówce Luisa, podziurawionej, obtłuczonej i odrapanej w miejscach, z których nie odprysł lakier lub choćby nie został zmatowiony przez piaskową nawałnicę. Z szyby od strony pasażera pozostały resztki. Z kolei przednia szyba była siatką pęknięć i dziur.

Luis przyglądał się temu ze skrzyżowanymi ramionami i żałosną miną.

– Do licha – mruknął. – Znajomość z tobą okazuje się kosztowna.

Chciałam na to odrzec coś stosownego, coś w stylu, że cenię sobie jego towarzystwo. Coś, co nawiązałoby do tych chwil w ciężarówce, kiedy oboje zachowywaliśmy się… inaczej.

Patrzył jednak nadal na ciężarówkę i wyczułam jego smutek, ból z powodu straty, i wiedziałam, że rozmyśla o swoim bracie. O bracie, którego wkrótce będzie musiał ujrzeć znów, w domu pogrzebowym.

O bracie, którego zawiodłam.

– Chcę się zobaczyć z Isabel – poprosiłam. Na to od wrócił się w moją stronę, marszcząc czoło. – Rozumiem, że to ryzykowne. Ale sam mówiłeś, że ona o mnie pytała.

– Tak – odrzekł. – Tak, pytała. Jednak na razie nie mam zamiaru narażać nikogo więcej ze swojej rodziny. Czy ty postąpiłabyś inaczej?

Powoli pokręciłam przecząco głową, przejęta znów zapamiętanym obrazem Isabel przykucniętej pod płotem, kiedy przelatywały pociski, które zabiły jej rodziców. Nie. Nie mogłabym ponownie jej narażać. Luis był celem ataków i ja także, więc nie mogłam zapewnić bezpieczeństwa temu dziecku.

– Czy mogę zadzwonić? – spytałam.

Luis wyjął swoją komórkę, wybrał numer i odwrócił się, mówiąc coś po hiszpańsku. Po chwili podał mi telefon.

– Cassie? – Głosik Isabel był jasny i pełen nadziei, a na jego dźwięk poczułam rozchodzące się we mnie ciepło.

– Cassiel! – poprawiłam ją automatycznie, choć wcale nie chciałam jej strofować. – Tak, Ibby.

– Gdzie jesteś?

– W pobliżu – odpowiedziałam. – Czuwam nad tobą.

– Aż mnie zemdliło na wspomnienie, że prawie to samo powiedziałam kiedyś Angeli. Czcze obietnice.

– Myślałam, że nas opuściłaś. Myślałam, że wyjechałaś. – Beztroski ton jej głosu stał się płaczliwy. – Mama i tato już nie mogą wrócić do domu. A ty możesz?

– Tak – powiedziałam cicho. – Tak, mogę. Tylko, Ibby, musisz być cierpliwa. Zobaczymy się wkrótce, daję słowo.

– Dobrze. – Była dzielnym dzieckiem i starała się za panować nad łzami, pochlipując. – Kocham cię, Cassie.

Ludzkie słowa. Ludzkie emocje. To uczucie wydawało się za wielkie, rozsadzało mi pierś, było przeciążone znaczeniem.

– Trzymaj się – wyszeptałam. – Będę nad tobą czuwała, Isabel. – Powiedziałam to zupełnie serio.

Przerwałam połączenie i oddałam komórkę Luisowi, który patrzył wyrozumiale ciemnymi oczami.

– Ona złamie ci serce – oznajmił. – Wiem o tym. Nasze palce otarły się o siebie, a potem ruszyliśmy do mojego małego, zacisznego pokoju.

Spałam bardzo niewiele, dręczona dramatycznymi wspomnieniami o Mannym i Angeli, leżącymi na ziemi bez życia, prześladowana przez odgłosy płaczu Isabel i wrażenie pozostawione przez dłonie Luisa, gdy leczył moje urazy. Wspomnienia te były jak kotwice i bardzo mi ciążyły. Wcześniej, jako dżinna, nie przygniatał mnie taki ciężar, nie znałam takich więzów ani trosk, lecz tamto wydawało się teraz bardzo odległe. Niedostępne. Wokół mnie huczały odgłosy ludzkiego świata, a ja nie czułam się na miejscu ani w nim, ani poza nim.

Rankiem przebudziłam się wyczerpana. W podświetlanym łazienkowym lustrze ujrzałam swoją ziemistą cerę, byłam wychudzona, a zaczerwienione białka oczu prawie zlewały się barwą z różowymi włosami. Powoli zaczęłam zdejmować ubranie, zrzucając poszczególne fragmenty odzieży na czystą kafelkową podłogę. W porównaniu z innymi ludzkimi ciałami moje wydawało się wydłużone i chude, ledwie zaokrąglone na piersiach i biodrach. Skórę miałam delikatną, niemal przejrzystą, lśniąco białą w ostrym elektrycznym świetle.

Jestem dżinnem, powiedziałam do swojego odbicia w lustrze. A to odbicie stanowczo temu zaprzeczyło.

Gorący prysznic przywrócił mi nieco sił i ze znużeniem zaczęłam rozważać problem swoich brudnych ciuchów. W końcu musiałam kupić jakieś nowe ubranie. Części mojej garderoby – nawet te skórzane – ucierpiały pod wpływem nocnych przygód. Miałam więcej ubrań, w mieszkaniu, w którym ulokowali mnie Strażnicy… Wiedziałam jednak, nawet bez napomnień Luisa, że nie powinnam tam wracać. Do domu. To nie był mój dom i nigdy miał się nim nie stać. Jedyny mój dom znajdował się bardzo daleko i pozostawał dla mnie nieosiągalny.

Niewielka doza mocy przywróciła moim ciuchom stan względnej użyteczności, usuwając warstwy brudu, plamy, odór, dziury i rozdarcia. Włożyłam je na siebie, skórzane rzeczy też, a za pomocą motelowej suszarki nadałam swoim włosom puchaty wygląd.

I czekałam, tak jak kazał mi Luis. Godziny wlokły się niemiłosiernie. Czytałam święte księgi, znajdujące się w szufladach obok łóżka; spodobały mi się one i zarazem zirytowały mnie – podobało mi się, że ludzie tak szanują swoją historię, lecz złościły mnie nieścisłości w tłumaczeniu.

Telewizor okazał się czymś, co na szczęście można było wyłączyć.

Kiedy wreszcie zadzwonił telefon, podniosłam go z uczuciem ulgi.

– Tak?

W słuchawce zaległa cisza i to długa.

– Cassiel? – Był to głos Luisa, a jednak zupełnie zmieniony. Usiadłam powoli, ledwie świadoma tego, co robię. W jego głosie pobrzmiewało zmęczenie i przerażenie. Zerknęłam na zegar obok łóżka.

Była pierwsza po południu.

– Luis – powiedziałam. – Byłeś w domu pogrzebowym. – Połączenie tych słów wciąż wydawało mi się bardzo dziwne.

– Tak – odrzekł. Mówił powoli i głucho, jak gdyby wypowiadanie każdego słowa sprawiało mu trudność. – Ale pogadajmy o tobie. Strażnicy mają obecnie większe problemy niż oskarżenie ciebie, a dżinny najwyraźniej także. Próbuję się z kimś skontaktować, tak że z Lewisem, ale wygląda na to, że musimy działać na własną rękę.

– A więc już nie jestem ścigana?

– Nie przez Strażników. Jest nas ledwie tylu, by utrzymać wszystko w ryzach i nie mam tu na myśli zwalczania przestępczości.

– A co z policją?

– Jeden z detektywów prowadzących tę sprawę był mi winien pewną przysługę… Znam go, jeszcze z dawnych czasów. Już nie jesteś na celowniku. Nie znaleziono zwłok, więc Sands trafił na listę zaginionych. – Przerwał. Kiedy odezwał się ponownie, głos miał bardzo cichy i kruchy. – Odebrałem trumny. Msza pogrzebowa odbędzie się za kilka dni.

– Msza pogrzebowa – powtórzyłam. – W kościele?

– Tak, w kościele, a niby gdzie indziej? – rzucił i do słyszałam sapnięcie w słuchawce telefonu. – Przepraszam. Chodzi o to, że… ja i Manny trzymaliśmy się ze sobą przez wiele lat. Nasza matka zmarła, kiedy byliśmy dzieciakami, a tato odszedł kilka lat temu. Pozostaliśmy tylko my, rodzina Angeli i kilkoro krewnych z Teksasu, których ledwie znam. Po prostu czuję się samotny.

– Czy mogę już opuścić motel? – spytałam. Wy czuwałam, że powinnam coś powiedzieć – cokolwiek. Jednak nie znałam się na pocieszaniu, ludzkim pocieszaniu, i nie sądziłam, że zostanie ono dobrze odebrane w moim wykonaniu.

– Co? Ach, tak. Tak, jasne. Ale uważaj na siebie. – Usłyszałam zgrzyt metalu – hamulców dużego pojazdu, jak się domyśliłam, a Luis powiedział: – Będę w domu Manny'ego. Muszę tam uporządkować rzeczy i zastano wić się, co zrobić z Ibby.