Ja też uniosłam swoje.
– Zostałabyś? – spytał. – Popilnujesz jej przez kilka godzin?
– Oczywiście.
Sylvia wyraźnie zesztywniała.
– Luis, czy możemy porozmawiać na osobności? Przewrócił oczami i podążył za nią do innego pokoju.
Zamknęła za sobą drzwi, odseparowując się ode mnie.
Poszłam do kuchni, gdzie Isabel grzebała widelcem w resztkach syropu na talerzu. Spojrzała na mnie, oblizując widelec do czysta.
– Umiesz robić naleśniki? – zapytała mnie.
– Nie wiem – odpowiedziałam. – Nigdy nie próbowałam.
– To łatwe. Pokażę ci.
– Już jadłaś – upomniałam ją. – Myślę, że masz już dość. Prawda?
Zgarbiła się żałośnie.
– Nie ma z tobą zabawy.
Jako były dżinn odczułam pewne zadowolenie z tego powodu, ale szybko się ono rozwiało. Dziecko cierpiało, choć próbowało ukryć to przede mną.
– Przykro mi, że wyjechaliśmy – powiedziałam jej. Nie uniosła główki. – Wiem, że tęskniłaś za wujem.
– I za tobą też.
– Wiem.
– Babcia Sylvia cię nie lubi – stwierdziła Ibby. – Ona cię nie lubi, bo jesteś biała, i myśli, że chcesz mnie jej wykraść.
– Wykraść? Dlaczego miałabym to zrobić?
– Bo nie jestem bezpieczna z wujkiem Luisem. Ona mówi, że to wszystko stało się przez niego. – To oznaczało tragedię, która wstrząsnęła jej życiem.
Logiki tej dziewczynki nie dało się podważyć.
– A więc ona sądzi, że ja spróbuję cię jej odebrać. Dlaczego?
Ibby wzruszyła ramionami.
– Ty jesteś gringa, biała. Bardziej spodobasz się policji. No i oddadzą mnie tobie. Tak mówi babcia Sylvia. Ona mówi też, że lepiej będzie, jak stąd wyjadę, razem z nią.
Nie miałam pojęcia, co to ma do rzeczy, ale zastanowiłam się poważnie, zanim odpowiedziałam:
– Nie wykradnę cię, Isabel. Wiesz o tym, prawda? Wiem, że kochasz swojego wujka i swoją babcię. Nie od biorę cię im.
– Obiecujesz? – Ibby spojrzała na mnie, a w jej oczach zalśniły łzy.
– Obiecuję.
– Z krzyżem na sercu?
Zerknęłam mimowolnie na krucyfiks, zawieszony na ścianie obok drzwi. Wbicie go sobie w serce wydało mi się okrucieństwem.
– Nie, niemądra, trzeba zrobić tak. – Isabel zsunęła się z krzesła, obiegła stół i pokierowała moją dłonią w cztery strony na wysokości, gdzie biło moje doczesne serce. – O, już! Teraz dałaś słowo.
Wgramoliła mi się na kolana i pogładziłam ją powoli po włosach, kiedy wtuliła się we mnie, szukając ukojenia. Już niemal zasypiała, gdy się odezwała:
– Cassie? – Był to ledwo dosłyszalny, senny szept; przytknęłam palec do jej ust. – Ja czasami się boję.
– Ja też. Czasem – wyszeptałam, bardzo cicho. – Nie pozwolę, żeby stała ci się krzywda.
– Przysięgniesz? Na krzyż? Zrobiłam to.
Kiedy dorośli wrócili, Luisowi wyraźnie wyczerpywała się cierpliwość, a Sylvia miała minę surową jak krzemień. Uśmiech wykrzesałby z niej iskry.
– Luis zgodził się, żebyśmy ściągnęli moją siostrę Veronikę, która dzisiejszej nocy przypilnuje Isabel – obwieściła Sylvia. – Pani pewnie zechce zobaczyć Manny'ego i Angelę.
Zupełnie jak gdyby wydawała mi polecenie. Obrzuciłam ją przeciągłym spojrzeniem dżinna i pobladła nieco.
– Dziękuję za troskliwość – powiedziałam. Isabel przysypiała na moich rękach, bezwładna, ciężkawa i ciepła, a ja poruszyłam nią tak, aby mogła oprzeć głowę o moją szyję. – Położę ją do łóżka.
– Pomogę ci – zaoferował bezzwłocznie Luis. Sylvia wydęła usta, ale nie powiedziała nic, zbierając ze stołu wymazany syropem talerz, widelec i pustą szklankę.
Isabel nie obudziła się, kiedy układałam ją w jej dziecinnym łóżeczku – zastanawiając się przy tym, czy przypadkiem nie należało ono kiedyś do Angeli, gdyż wydawało się wypłowiałe i zużyte – a Luis pokazał mi, jak opatulić dziecko. Delikatnie pocałował Isabel w czoło, a po nim ja uczyniłam to samo. Jej skóra pod moimi wargami wydawała się miękka jak jedwab i poczułam falę emocji, która mnie zaskoczyła.
Czułość.
– Sylvia mnie nie lubi, bo jestem gringa – powiedziałam do Luisa, wyprostowując się. – I boi się, że odbiorę wam Isabel.
Wydał się tym zdumiony. Nie wspomniałam mu, że to Isabel wykazała się tak niezwykłą przenikliwością, a nie ja sama.
– Tak, cóż, sąd może nie okazać się zachwycony tym, że byłem notowany na policji, a Strażnicy pewnie nie zaświadczą na moją korzyść. Sylvia twierdzi, że chce zostać jej prawną opiekunką, co oznaczałoby, że Ibby musiałaby zamieszkać tutaj, a nie ze mną, kiedy dostanę nowy przydział.
– Sylvia chce ją zatrzymać. – Luis, jak pamiętałam, obawiał się tego już wcześniej. I wydawało się, że nie bez powodu.
– Nie dojdzie do tego. – Luis odgarnął kosmyk czarnych włosów z buzi dziewczynki i dostrzegłam w nim coś z jego brata, czułość i oddanie. – Sylvia to dobra kobieta, ale nie kocha tego dzieciaka aż tak jak ja. A Ibby potrzebuje miłości.
– No i Sylvia nie zdoła jej ochronić – powiedziałam. – A ty tak.
Wyprostował się, spojrzał prosto na mnie, a ja odwzajemniłam to spojrzenie. Przez chwilę żadne z nas nie poruszało się ani nie odzywało, a potem Luis skinął niejasno w stronę korytarza.
– Powinienem się przygotować. Na czuwanie przy zwłokach. Posłuchaj, jeśli nie chcesz iść…
– Pójdę – stwierdziłam. – Ale należy poszukać kogoś, kto pilnowałby Isabel, nawet z oddali. Czy można o to poprosić jakiegoś Strażnika?
– Tak, da się załatwić. Pewnie trzeba będzie zwrócić się do jednego z Ma'atów. Trzech albo czterech z nich nadal przebywa w tym mieście. – Przepuścił mnie przed sobą i po wyjściu z pokoju Isabel zamknęliśmy za sobą drzwi.
Dom Pogrzebowy Muñoz był podłużnym gmachem z przyćmionymi światłami, miękkimi dywanami i cicho grającą muzyką. W drzwiach powitał nas starszy jegomość, łysiejący, z małymi okrągłymi okularami na nosie.
Miał na sobie czarny garnitur, podobny do tego, w jaki ubrany był Luis, i wydawał się smutny z obowiązku. Jego żałosna mina nie zmieniła się, kiedy witał się uściskiem dłoni z Sylvią, potem z Luisem, wreszcie ze mną.
Za namową Luisa przebrałam się z jasnego stroju w ciemniejszy – w parę luźnych czarnych spodni, połyskującą czarną koszulę i dopasowany żakiet. Wydawać się to mogło bezużytecznym marnowaniem mocy, jednak byłam całkiem zadowolona z efektu takiego zewnętrznego przeobrażenia. Nadal mogłam korygować własny wygląd, a zmiana odzieży na inną okazała się łatwiejsza niż wcześniej.
Być może – niewykluczone – że uczyłam się skuteczniejszego wykorzystywania swoich mocy. W każdym razie mój nowy wygląd nie wywołał niepokoju u dyrektora domu pogrzebowego i podążyłam za Sylvią i Luisem długim korytarzem, po otwarciu i zamknięciu kolejnych drzwi. W powietrzu pachniało tu mocno kwiatami i płonącymi świecami.
Dyrektor otworzył podwójne odrzwia i wszedł przed nami do pomieszczenia. Było mniejsze, niż się tego spodziewałam, co stanowiło dla mnie niemiłą niespodziankę, i przyłapałam się na tym, że zwalniam kroku, zbliżając się do progu.
Znajdowało się tam sześć rzędów czarnych składanych krzeseł, kilka wyściełanych foteli nieco dalej z tyłu, stół, księga i pióro. I kwiaty.
I podłużne, wąskie otwarte trumny.
Przystanęłam.
Luis i Sylvia szli dalej, do samego końca, wreszcie Luis zatrzymał się obok matki Angeli; Sylvia szlochała, pochylona nad trumną, w której, jak wiedziałam, spoczywa jej córka.
Nie potrafiłam się zmusić do tego, by do nich dołączyć. Nie ma takiej potrzeby, podpowiadał dżinn, będący częścią mnie. Ich istoty porzuciły doczesne powłoki. To taki ludzki rytuał. Nie masz z nim nic wspólnego.