Выбрать главу

Niektórzy przyszli z kwiatami. Niektórzy płakali. Wszyscy czuli się tu nieswojo, wobec tak drastycznej zmiany, jaka zaszła.

Nikt się do mnie nie odezwał.

Dopiero o ósmej wieczorem zjawił się dyrektor domu pogrzebowego, ten ze smutną twarzą, i szepnął mi, że pora już kończyć.

Luis pożegnał się z kilkoma ostatnimi gośćmi, kiedy drzwi z tyłu otworzyły się ponownie i wkroczyło pięciu młodzieńców – Latynosów, w codziennych, porozciąganych ciuchach. Mieli na sobie ubrania w krzykliwych kolorach, workowate dżinsy i za duże sportowe kurtki, z emblematami drużyny UNLV lub klubu San Francisco 49ers.

Czterej z nich się nie liczyli: były to tylko blotki. Przy okazji pewnie też zabójcy pozbawieni wyrzutów sumienia.

Miałam jednak oko na tego na przodzie. Był najniższy z całej piątki, szczupłej budowy ciała, o gładkiej twarzy bez wyrazu i najzimniejszych oczach, jakie zdarzyło mi się widzieć u człowieka. Podobnie jak w przypadku pozostałych tatuaże pokrywały mu szyję i ramiona. Był młodszy od Luisa o co najmniej dziesięć lat, ale miał w sobie coś wyraziście niebezpiecznego. Luis najpierw zastygł w bezruchu na widok intruzów, a potem zwrócił się w ich stronę, kiedy mijali Sylvię, dyrektora domu pogrzebowego oraz dwóch czy trzech żałobników, jacy pozostali jeszcze na miejscu. Brat Manny'ego rzucił mi szybkie spojrzenie, a w jego oczach odczytałam bardzo konkretne polecenie. Wstałam i znalazłam się przy innych obecnych w pomieszczeniu, grzecznie, ale stanowczo kierując ich ku drzwiom. Sylvia łypnęła na mnie oburzonym wzrokiem, ale ona także pojęła, że dzieje się coś bardzo niedobrego. Zamknęłam drzwi i zaryglowałam je od wewnątrz, odwróciłam się i skrzyżowałam ramiona na piersiach. Trzech z przybyłych obserwowało mnie, oceniając, na ile im zagrażam; dwóch z nich od razu uznało, że wcale. Trzeci – inteligentniejszy od pozostałych, jak pomyślałam – nadal nie spuszczał ze mnie wzroku.

– Hola! Cześć! – rzucił młody herszt do Luisa i pochylił się nad trumną Manny'ego, aby popatrzeć. – Cholera jasna, to twój brat? Niezbyt do ciebie podobny. Zresztą to pewnie wina pudru. Wygląda jak puto, jak męska dziwka. W dodatku martwa. Pinche cabron. Rogacz.

Luis się nie poruszył, nawet mrugnięciem nie zdradzając gniewu, jaki z pewnością go rozsadzał. Wyczuwałam, jak ów gniew bije od niego niczym żar z hutniczego pieca.

– Okażcie trochę szacunku – powiedział. – I wyjdźcie stąd.

– Szacunku? – Młodzik odwrócił się powoli w kie runku Luisa i uśmiechnął jeszcze szerzej. – Ty chcesz ze mną gadać o szacunku, kolego? Załatwiłeś mojego brata. Sypnąłeś go. Więc nie truj mi tu o szacunku.

– Cokolwiek zrobiłem twojemu bratu, wy zabiliście mojego – odpowiedział Luis. – Dosyć tego. Wynoście się stąd i dajcie nam pochować ich w spokoju.

Chłopak rozsiadł się bardzo swobodnie na dwóch krzesłach i wsparł stopy na brzegu trumny.

– Chrzanię was obu – obwieścił. – A strzelaliśmy do ciebie.

Dwóch z przybyłych wyciągnęło zza pasa broń i trzymało ją teraz przy boku. Luis wbił we mnie spojrzenie, a ja odsunęłam się od drzwi.

– Mój przyjaciel prosi, żebyście wyszli – powiedziałam. – Proszę, usłuchajcie go.

– Prosisz? Kim jest ta blada suka o ziemistej cerze? – Młodzik nie zaczekał, aż Luis mu odpowie. – Zresztą nieważne. Zabijcie ją.

Tamci zwrócili się w moją stronę, kiedy rozmiękczyłam metalowe krzesła, na których siedział ich szef. Upadł na dywan, zaklął, a Luis ruszył przed siebie, schwycił inne krzesło i ze zdumiewającą siłą zdzielił nim w tył głowy pierwszego z facetów, który wycelował we mnie broń.

Rozpędziłam się, wyskoczyłam i grzmotnęłam swoim ciałem w tułów następnego, wyrywając mu pistolet z ręki i rzucając tę broń Luisowi. Nie wymagało wielkiej mocy zakłócenie impulsów elektrycznych w mózgu trzeciego z intruzów, ale wystarczyło, by tamten zachwiał się i upadł. Luis skoczył na niego i także odebrał mu rewolwer, podczas gdy ja ruszyłam, by zająć się pozostałymi.

Po kilku sekundach było już po wszystkim. Większość tamtych leżała na podłodze, ich broń znalazła się w rękach lub w kieszeniach Luisa, a ich młodociany herszt podnosił się na kolana, by stwierdzić, że jeden z pistoletów wymierzony jest właśnie w niego, wraz z zabójczym spojrzeniem Luisa.

I zamarł.

Luis odciągnął kciukiem kurek trzymanego rewolweru.

– Zabieraj stąd swoje dupsko, zanim przestanę być taki grzeczny – powiedział. – Twój brat dostał to, na co zasłużył. Mój nie. Jeśli chcecie ciągnąć tę wojnę, podejmę ją, a ty padniesz w niej pierwszy. To dobrze, że już trafiliście do domu pogrzebowego. Zaoszczędzi się cza su na transporcie zwłok.

– Zastrzel mnie – warknął młodzik. – Lepiej mnie zastrzel, bo jak tego nie zrobisz, to nie masz pojęcia, co się z tobą stanie. Nie będziesz miał dokąd pójść, nigdzie się nie ukryjesz. Ani ty, ani twoja zasrana rodzinka. A następnym razem załatwimy też dzieciaka.

Ogień zapłonął we mnie, lepki i porywisty jak tornado, i ledwie się pohamowałam, aby nie złapać tego gnojka i porozrywać go na krwawe strzępy.

Luis posłał mi ostrzegawcze spojrzenie, ze stanowczym poleceniem, bym pozostała na miejscu.

– Uważaj na nich – rozkazał i skinął podbródkiem w stronę pozostałych facetów. Rzucił mi jeden z pistoletów. Schwyciłam go w powietrzu i wycelowałam w stronę grup ki zeźlonych, pobitych mężczyzn. Pokusa pociągnięcia za spust była bardzo silna, a oni musieli wyczuć swoją śmierć wiszącą w powietrzu, gdyż żaden z nich się nie poruszył.

Luis wsunął rewolwer, który trzymał, za pasek swoich spodni.

– Pilnujesz ich, Cassiel?

– Tak – potwierdziłam cicho. – Co chcesz zrobić?

– Złamać prawo.

Poczułam burzę mocy, choć znalazłam się tylko na jej skraju; jej impet skupił się na młodziku. Luis wydawał się unosić w niej, niemal wzlatywać w jej mocnym prądzie, a potem rzucił się przed siebie.

Złapał w dłonie czarne, błyszczące włosy wyrostka, przykładając mu kciuki do czoła. Tamten rozdziawił usta, z których jednak nie wydobył się krzyk.

Kiedy kolana się pod nim ugięły, Luis przewrócił go na podłogę, nie puszczając głowy chłopaka. Oczy Luisa były niemal czarne pod wpływem mocy i furii. Skupiałam uwagę na pozostałych. Kiedy połapali się, że coś złego dzieje się z ich hersztem, postanowili rzucić się na mnie. Wdusiłam ich stopy w betonowe podłoże i, śmiejąc się cicho, obserwowałam, jak bezradnie młócą rękami i przeklinają.

To, co wywołał Luis, wyrwało się, przepływając jak fala nad tymi facetami i przewracając ich na podłogę. Kiedy jej macki dotarły do mnie, poczułam, jak moje zmysły spływają ku ciemności. Zrobiłam krok w tył i oparłam się o drzwi.

Fala się cofnęła. Mrugając, rozproszyłam iskrzące się zwidy.

Wszyscy intruzi leżeli. Patrzyłam, jak Luis puszcza młodocianego herszta i podchodzi po kolei do pozostałych, przykładając im palce do czaszek i robiąc… coś.

Trwało to bardzo długą chwilę i poczułam, że wyczerpuje mu się moc przy ostatnim z nich. Skończył i wstał powoli, z wysiłkiem, by po chwili opaść na jedno ze składanych krzeseł.

Obeszłam czterech leżących – którzy wciąż się nie poruszali – i przykucnęłam obok Luisa. Chłodny metal broni ciążył mi w dłoni.

– Co takiego im zrobiłeś? – zapytałam.

– Poprzestawiałem im w głowach – odpowiedział. – Dosłownie. Strażnicy mogą mnie zawiesić za takie sztuczki, ale gdybym czegoś nie zrobił, to ci tutaj ciągle by nas prześladowali. Mogliby napaść na Isabel, a do tego nie wolno mi dopuścić. Miałem do wyboru to albo pozabijanie ich, a potem następnej bandy i kolejnej. W każdym razie, jak już mówiłem, teraz Strażnicy ma ją większe zmartwienia od ścigania tych, którzy łamią przyjęte zasady.