– Nie on jeden musi cię mieć.
– Nicky Gwynwyck, ty napalony maniaku seksualny! – odwróciła się i pocałowała go w gładko wygolony policzek. – Właśnie rozmawiałam z przezabawnym człowiekiem. Znasz go?
Pokręcił przecząco głową.
– To znajomy Mirandy. Chodźmy do jadalni, kochanie. Pokażę ci nowego de Kooninga.
Francesca posłusznie zachwyciła się obrazem i gawędziła wesoło z przyjaciółmi Nicholasa. Zupełnie zapomniała o Lloydzie Byronie, póki Miranda nie odciągnęła jej na bok.
– Gratuluję, Francesco – powiedziała. – Już słyszałam. Zawsze spadasz na cztery łapy, jak kot…
Francesca szczerze nie lubiła siostry Nicholasa. Miranda wydawała jej się sucha i bezbarwna jak jesienne drzewo, była też idiotycznie nadopiekuńcza wobec dorosłego brata, który umiał sam zadbać o siebie. Już od dawna zachowywały jedynie pozory wzajemnej sympatii.
– Skoro o kotach mowa – Francesca wpadła jej w słowo – wyglądasz świetnie, Mirando. Co za odważny pomysł, połączyć futro i dzianinę. Ale o czym ty mówisz?
– Jak to, o filmie Lloyda. Mówił mi, że obsadził cię w ważnej roli. Wszyscy pozielenieli z zazdrości.
– Uwierzyłaś mu? – Francesca uniosła brew.
– A nie powinnam?
– Oczywiście, że nie. Nie upadłam na tyle nisko, żeby występować w filmikach klasy B.
Siostra Nicholasa odrzuciła głowę do tyłu i roześmiała się serdecznie.
– Biedactwo. Filmiki klasy B, dobre sobie. A ja sądziłam, że znasz wszystkich i wiesz wszystko. Najwyraźniej nie jesteś tak na bieżąco, jak ci się wydaje.
Francesca, która uważała, że nikt nie jest bardziej na bieżąco niż ona, z trudem ukryła irytację.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Och, przepraszam, moja droga, nie chciałam cię urazić. Dziwię się tylko, że o nim nie słyszałaś. Lloyd dostał Złotą Palmę w Cannes cztery lata temu, nie pamiętasz? Krytycy nie mogą się go nachwalić, wszystkie jego filmy to cudowne alegorie, i nikt nie wątpi, że ten nowy będzie wielkim przebojem. Pracuje z najlepszymi fachowcami.
Francesca starała się nie okazać podniecenia, gdy Miranda wymieniała wszystkie sławy, z którymi pracował Byron. Miranda Gwynwyck to snobka i jeśli jej zdaniem Lloyd Byron jest poważnym reżyserem, Francesca musi jeszcze raz przemyśleć jego propozycję.
Niestety, ledwie wyszli z przyjęcia, Nicky zabrał ją do nowego klubu w Chelsea. Byli tam do pierwszej, później się znowu oświadczył i znowu się strasznie pokłócili – po raz ostatni, jeśli o nią chodzi – dlatego bardzo późno położyła się spać. Obudziła się już po południu, ze snu wyrwał ją telefon. Miranda zadzwoniła z idiotycznym pytaniem o krawca.
Francesca zerwała się z łóżka, przeklinając pokojówkę Cissy, że nie obudziła jej wcześniej. Narzuciła łososiowy szlafrok, pobiegła do łazienki, wzięła prysznic i ubrała się szybko. Zdecydowała się na czarne spodnie i czerwono-żółty sweterek od Sonii Rykiel. Umalowała się, wciągnęła kozaki do kolan i pobiegła do hotelu Byrona. W recepcji dowiedziała się, że reżyser już wyjechał.
– Nie zostawił dla mnie żadnej wiadomości? – Nerwowo stukała palcami w blat.
– Sprawdzę.
Recepcjonista podał jej kopertę. Francesca rozerwała jąniecierpliwie i przebiegła wzrokiem tekst.
Hosanna, moja Francesco!
Jeśli czytasz te słowa, odzyskałaś rozum, choć to nieludzkie z twojej strony, że rano nie zadzwoniłaś. Najpóźniej w piątek musisz być w Luizjanie. Polecisz do Gulf port w Missisipi, a stamtąd weźmiesz samochód na plantację Wentworth. Moja asystentka załatwi wszelkie formalności i zwróci ci koszty podróży. Przyślij telegram na adres plantacji, czy się zgadzasz, żebym odzyskał spokój duszy.
Ciao, moja gwiazdo!
Francesca wsunęła kopertę do kieszeni. Nie zapomniała, jak wytwornie Marisa Berenson wyglądała w Kabarecie i Banrym Lyndonie i jak ona jej zazdrościła, oglądając te filmy. Cudowny sposób zarabiania pieniędzy.
Spochmurniała, gdy przypomniała sobie uwagę Byrona o zwrocie kosztów podróży. Szkoda, że nie skontaktowała się z nim wcześniej, nie musiałaby się teraz martwić i płacić za bilet z własnej kieszeni, a nie sądziła, by wystarczyło jej na to gotówki. Chwilowo nie mogła korzystać z kart kredytowych. Doprawdy, co za koszmar, a po wczorajszej nocy nie miała zamiaru nigdy więcej rozmawiać z Nickym. Skąd wziąć pieniądze na bilet? Zerknęła na zegarek i zorientowała się, że już się spóźniła do fryzjera. Westchnęła ciężko. Coś wymyśli.
– Przepraszam bardzo, panie Beaudine. – Piersiasta stewardesa zatrzymała się obok jego fotela. – Mogę prosić o autograf dla siostrzeńca? Gra w szkolnej drużynie golfowej. Ma na imię Matthew i jest pana wielkim fanem.
Dallie uśmiechnął się do jej biustu i podniósł wzrok, ażeby zobaczyć twarz, brzydszą niż reszta, ale i tak niczego sobie. – Z przyjemnością- powiedział i wziął od niej kartkę i długopis. – Oby grał lepiej niż ja ostatnio.
– Drugi pilot mówił, że miał pan kłopoty w Firestone.
– Skarbie, kłopoty towarzyszą mi na każdym kroku.
Roześmiała się gardłowo i dodała szeptem, tak że tylko on ją usłyszał:
– I pewnie nie tylko na polu golfowym.
– Robię, co w mojej mocy. – Uśmiechnął się leniwie.
Zadzwoń, kiedy znowu będziesz w Los Angeles, dobrze? – Nabazgrała coś na karteczce i podała mu z uwodzicielskim uśmiechem.
Odeszła. Wsunął świstek do tylnej kieszeni dżinsów, gdzie spoczął obok karteczki od dziewczyny z wypożyczalni samochodów. Skeet łypnął gniewnie.
– Pewnie wcale nie ma siostrzeńca, a jeśli nawet, dzieciak w życiu o tobie nie słyszał.
Dallie zagłębił się w lekturze. Nie cierpiał gadać ze Skeetem w samolotach. W ogóle wszystkiego nie cierpiał. Skeet źle tolerował podróże innym środkiem lokomocji niż cztery koła i ilekroć latali samolotem, był jeszcze bardziej nieznośny niż zwykle. Łypnął na Dalliego.
– Kiedy wreszcie będziemy w Mobile? Nienawidzę samolotów. Tylko znowu nie zaczynaj wykładu z fizyki, dobrze? Obaj wiemy, że między nami a ziemią jest tylko powietrze, a powietrze nie utrzyma takiej kupy złomu.
Dallie zamknął oczy.
– Zamknij się, Skeet – poprosił grzecznie.
– Nie śpij teraz. Kurde, Dallie, mówię poważnie! Wiesz, że nie znoszę latać. Nie śpij, dotrzymaj mi towarzystwa.
– Jestem zmęczony. Wczoraj mało spałem.
– Nic dziwnego. Szląjałeś się do drugiej nad ranem i do tego sprowadziłeś tę chudzinę.
Dallie uniósł jedną powiekę.
– Nie sądzę, żeby Astrid spodobało się to określenie.
– Nie o niej mówię! O psie! Jezu, Dallie, słyszałem drania przez ścianę!
– A co miałem zrobić? – obruszył się Dallie. – Zostawić go przy szosie, żeby zdechł z głodu?
– Ile dałeś recepcjoniście, żeby się nim zajął? Dallie mruknął coś do nosem.
– Co powiedziałeś? – huknął Skeet.
– Stówę! Stówę teraz i stówę za rok, jeśli psiak będzie w dobrej formie.
– Idiota – burknął Skeet. – Ty i te twoje przybłędy. Zaadoptowałeś już ze trzydzieści psów w całym kraju. Nie wiem, jak jesteś w stanie to spamiętać. Psy, dzieciaki…
– Dzieciak. Był tylko jeden i zaraz tego samego dnia wsadziłem go w autokar do domu.
– Ty i te twoje przybłędy.Dallie popatrzył na Skeeta.
– Tak. Ja i moje przybłędy.
Skeet miał na tyle przyzwoitości, by zamknąć się na jakiś czas, o co zresztą Dalliemu chodziło. Otworzył książkę, najnowszego Vonneguta, i wypadły z niej trzy błękitne arkusiki. Rozłożył je, przyjrzał się pieskowi Snoopy'emu na papeterii, a potem zaczął czytać.