Kochany Dallie,
Leżę sobie nad basenem i tylko kilka skrawków czerwonego bikini sprawia, że nie sieję obrazy publicznej. Pamiętasz Sue Louise Jefferson, tę małą z lodziarni Dairy Queen, która oszukiwała rodziców i jeździła do Purdue, zamiast chodzić kościoła? Chciała zrobić karierę, ale wpadła po meczu z chłopakiem z drużyny Buckeye? W każdym razie przypomniało mi się, jak przed laty, gdy jeszcze mieszkała w Wynette, miała wrażenie, że dusi się w naszej szkole, ze swoim chłopakiem. Spojrzała na mnie (zamówiłam wtedy lody waniliowe z czekoladą) i powiedziała:
– Wiesz, Holly Grace, życie jest jak lody. Albo tak smakowite, że przechodzą cię dreszcze, albo topnieje ci w oczach i przepływa między palcami.
Życie przepływa mi między palcami, Dallie.
Mam świetne wyniki w pracy, a jednak ten drań szef wezwał mnie do siebie w zeszłym tygodniu i oznajmił, że kto inny będzie nowym menedżerem sprzedaży na południowy zachód. Ten ktoś jest facetem i osiąga znacznie gorsze efekty niż ja, zagroziłam więc szefowi, że go oskarżę o dyskryminację. A wiesz, co on na to:
– Ależ kochanie, wy kobiety, zbyt emocjonalnie do tego podchodzicie. Zaufaj mi.
Na co odparłam, że nie zaufam mu nawet na tyle, by uwierzyć, że mu staje. Na tym się nie skończyło, doszło do wymiany zdań, z powodu której wyleguję się nad basenem hotelu, zamiast żyć na walizkach.
Mam też lepsze nowiny – ostrzygłam się jak Farrah Fawcett i wyglądam bosko. Firebird sprawuje się bez zarzutu. Miałeś rację, to był gaźnik.
Strzelaj celnie, Dallie.
Całusy, Holly Grace.
PS. Trochę nazmyślałam o Sue Louise Jefferson, kiedy zatem wrócisz do Wynette nie mów nikomu o chłopaku z drużyny Buckeye.
Duśmiechnął się pod nosem, złożył list i wsunął do kieszonki na piersi, miejsca najbliższego sercu, jeśli je miał.
Rozdział 6
imuzyna, którą jechała na plan filmowy, Chevrolet z 1971 roku, nie miała klimatyzacji i lepki upał otaczał Francescę nieprzyjemnym kokonem. Odkąd przyleciała do Stanów, była tylko w Nowym Jorku i Hampton, a teraz do tego stopnia skupiła się na sobie, że nie zwracała uwagi na nietypowy krajobraz, jaki rozciągał się za oknem. Czuła wściekłość. Jak mogła się tak ubrać? Co ją podkusiło, by włożyć grube wełniane spodnie i kaszmirowy sweterek? Przecież jest początek października! Skąd miała wiedzieć, że tu będzie tak gorąco?
Po blisko dwudziestogodzinnej podróży powieki same opadały jej ze zmęczenia. Przyleciała z Londynu do Nowego Jorku, stamtąd do Atlanty i wreszcie do Gulfport, gdzie temperatura wynosiła trzydzieści stopni w cieniu, a jedyny dostępny samochód z kierowcą okazał się wrakiem bez klimatyzacji. Teraz marzyła o długim, zimnym prysznicu, dżinie z tonikiem i wygodnym łóżku, w którym zamierzała przespać następną dobę. Na szczęście zaraz to zrobi.
Wachlowała się ręką i starała się myśleć o czymś przyjemniejszym. Czeka mnie fantastyczna przygoda, powtarzała sobie. Nie miała żadnego doświadczenia jako aktorka, ale zawsze świetnie naśladowała innych. Da z siebie wszystko i wzbudzi zachwyt krytyków, a najlepsi reżyserowie zaczną się o nią zabijać. Będzie chodziła na wspaniałe przyjęcia i zarobi mnóstwo pieniędzy. Właśnie tego jej brakowało, tego szukała całe życie. Dlaczego przedtem na to nie wpadła?
Założyła włosy za uszy i uśmiechnęła się, przypominając sobie, jak zdobyła pieniądze na podróż. Właściwie to nie było nic trudnego, wystarczyło tylko trochę pomyśleć. Mnóstwo pań z towarzystwa sprzedawało stroje, w których już się pokazały publicznie. Francesca nie pojmowała, czemu nie wpadła na to wcześniej. Wystarczyło na bilet lotniczy pierwszej klasy i pokrycie najpilniejszych rachunków. Ludzie niepotrzebnie komplikują sprawy finansowe, stwierdziła, wystarczy chwilę pomyśleć i zawsze się znajdzie rozwiązanie. Nie lubiła nosić starych ciuchów, zresztą sprawi sobie nową garderobę, kiedy zwrócą jej pieniądze za bilet.
Samochód skręcił w długą aleję wysadzaną dębami. Wyjrzała przez okno i zobaczyła trzypiętrowy budynek z wysokimi kolumnami od frontu. Gdy podjechali bliżej, dostrzegła też gromadę mężczyzn w koszulkach i dżinsach, uwijających się wśród ciężarówek.
Kierowca się zatrzymał i spojrzał na nią. Na jego piersi widniał wielki okrągły znaczek upamiętniający dwustulecie Stanów Zjednoczonych. Odkąd wylądowała na lotnisku Kennedy'ego, wszędzie widziała plakaty przypominające o rocznicy. W Gulfport nawet hydranty pomalowano tak, że wyglądały jak miniaturowi żołnierze z epoki. Robienie takiego zamieszania z powodu marnych dwustu lat Angielce wydawało się przesadą.
– Czterdzieści osiem dolarów – mruknął kierowca z tak dziwnym akcentem, że z trudem go zrozumiała.
Zapłaciła mu i dodała sowity napiwek, przez co pozbawiła się niemal wszystkich pieniędzy i wysiadła, taszcząc kuferek na kosmetyki.
– Francesca Day? – Podeszła do niej młoda kobieta.
– Tak?
– Cześć, jestem Sally Calaverro. Witaj na końcu świata. Słuchaj, musisz zaraz iść do garderoby.
Kierowca postawił walizkę od Louisa Vuittona u jej stóp. Francesca zmierzyła wzrokiem Sally, ubraną w indyjską spódnicę i koszulkę na ramiączka, pod którą nierozważnie nie włożyła stanika.
– To niemożliwe, panno Calaverro – oznajmiła. – Spotkam się z panem Byronem i idę do hotelu. Nie spałam od dwudziestu czterech godzin i padam z nóg.
Sally się nie przejęła.
– Niestety, musisz jeszcze trochę wytrzymać, ale postaram się załatwić to jak najszybciej. Lord Byron przyspieszył zdjęcia i twój kostium musi być gotów na jutro.
– To śmieszne. Jutro jest sobota. Muszę się najpierw zaaklimatyzować. Nie mogę przecież z marszu stanąć do pracy.
Sally straciła cierpliwość.
– Skarbie, to jest show-biznes. Coś ci się nie podoba? Zadzwoń do agenta. – Zerknęła na walizkę Vuittona i zawołała przez ramię: – Ej, Davey, zabierz bagaże panny Day do kurnika!
– Kurnika? – Francesca zaniepokoiła się nie na żarty. – Nie wiem, co tu się dzieje. Żądam, żeby mnie zaprowadzono do hotelu.
– Jak my wszyscy. – Sally uśmiechnęła się pod nosem. – Nie przejmuj się, to nie jest prawdziwy kurnik, mówimy tak, bo tak wygląda. Dawniej był tam ośrodek rehabilitacyjny i na łóżkach nadal zostały poręcze. Jeśli nie przeszkadzają ci karaluchy, jest w porządku.
Francesca nie dała się złapać na przynętę. Nie ma sensu dyskutować ze służbą, stwierdziła.
– Chcę się natychmiast zobaczyć z panem Byronem – zażądała.
– Kręci scenę we wnętrzu, nie lubi, kiedy mu się przeszkadza. – Sally zmierzyła ją taksującym wzrokiem i Francesca poczuła się głupio w brudnym, pogniecionym zimowym ubraniu.
– Zaryzykuję – uznała i popatrzyła złośliwie na garderobianą. Odrzuciła włosy i odeszła.
Sally Calaverro odprowadzała ją wzrokiem. Patrzyła na drobną szczupłą postać, nieskazitelny makijaż i fantastyczne włosy. Jak ona to robi? Jakim cudem odrzuca włosy jednym ruchem? Czyżby piękne kobiety pobierały specjalne lekcje odrzucania włosów? Sally spojrzała na swoje cienkie kosmyki, spalone kiepską trwałą. Wszyscy faceci w ekipie oszaleją dla tej małej. Przywykli do słodkich gwiazdeczek, ale ta to co innego. Miała angielski akcent i patrzyła wyniośle. Sally spędzała tyle czasu w barach dla singli, że wiedziała, iż niektórzy mężczyźni na to lecą.
– Cholera – mruknęła i poczuła, że jest brzydka i stara, choć dopiero dobiegała trzydziestki. Ta wyniosła szczeniara pewnie umiera z gorąca, ale wygląda jakby zeszła z rozkładówki o modzie. Niektóre kobiety rodzą się po to, by inne je znienawidziły. Francesca Serritella Day była jedną z nich, to pewne.