– Zapewne masz niezłą historię do opowiedzenia, złotko. Wsiadaj. Podrzucimy cię do telefonu.
Zawahała się. Wsiadanie do samochodu z dwoma nieznajomymi nie wydawało jej się najrozsądniejszym rozwiązaniem, jednak nic innego nie przychodziło jej do głowy. Stała bez ruchu na skraju drogi, w zakurzonej, pogniecionej sukni. Strach i niepewność, nowe uczucia, przyprawiały ją o mdłości.
Skeet wystawił głowę przez okno i spojrzał na Dalliego.
– Obawia się, że jesteśmy draniami i chcemy ją zgwałcić. – Spojrzał na nią. – Niech no szanowna pani przyjrzy się uważnie Dalilemu i odpowie mi na pytanie: czy taki facet musi brać kobiety siłą?
Miał rację, to fakt, ale Francesca nadal nie była przekonana. To nie Dalliego obawiała się najbardziej.
A Dallie chyba czytał w jej myślach, co, zważywszy na okoliczności, nie było takie trudne:
– Nie obawiaj się Skeeta, złotko – powiedział. – To szowinista do szpiku kości.
To słowo w ustach mężczyzny, który, choć Piękny, mówił i zachowywał się jak wiejski głupek, wprawiło ją w zdumienie. Nadal nie wiedziała, co robić, kiedy drzwiczki się otworzyły i na szosie pojawiła się para kowbojskich butów. Boże… Przełknęła głośno i zadarła głowę. Do góry. Bardzo wysoko.
Był także niezwykle przystojny.
Granatowa koszulka podkreślała umięśnioną klatkę piersiową, bicepsy, tricepsy i inne cuda, wypłowiałe dżinsy przylegały do silnych nóg i wąskich bioder. Był szczupły i bardzo wysoki. Wstrzymała oddech z zachwytu. A więc to prawda, przemknęło jej przez głowę, co opowiadają o Amerykanach i witaminach.
– W bagażniku nie ma miejsca, wrzucimy twoje bagaże na tylne siedzenie, obok Skeeta.
– Nie ma sprawy. – Zbliżał się do niej, odruchowo uśmiechnęła się więc najpiękniej jak potrafiła. Nie zrobiła tego świadomie; zadziałały geny Serritellich.
Fakt, że ten przystojny mężczyzna, nieważne, że to zwykły amerykański wieśniak, widzi ją w takim stanie, nagle sprawił, że odciski na nogach stały się bardziej bolesne. W tej chwili oddałaby wszystko za pół godziny przed lustrem, by mogła użyć kosmetyków z kuferka i ubrać się w kreację z białego lnu od Mary McFadden. Ale suknia wisiała w sklepie z używaną odzieżą na Piccadilly.
Zatrzymał się w pół kroku i patrzył na nią.
Po raz pierwszy, odkąd wyjechała z Londynu, poczuła, że jest na pewnym gruncie. Jego mina potwierdziła fakt, o którym wiedziała już dawno – mężczyźni są tacy sami na całym świecie. Podniosła na niego promienne, niewinne oczy.
– Co się stało?
– Zawsze to robisz?
– Co? – Dołeczki w jej policzkach się pogłębiły.
– Narzucasz się każdemu nowo poznanemu mężczyźnie?
– Narzucam się! – Nie mieściło się jej w głowie, że naprawdę to powiedział, i krzyknęła z oburzeniem: – Wcale ci się nie narzucam!
– Złotko, jeśli ten uśmiech to nie jednoznaczna oferta, to już sam nie wiem co. – Podniósł jej bagaże i zaniósł do samochodu. -Nie mam nic przeciwko temu, ale sama rozumiesz, że nie jest rozsądne reklamowanie swoich wdzięków na całkowitym odludziu przed dwoma nieznajomymi, o których nic nie wiesz.
– Reklamowanie! – Tupnęła. – Odstaw moje bagaże, i to już! Nigdzie z tobą nie pojadę, choćby od tego zależało moje życie!
Rozejrzał się dokoła.
– Radzę to jeszcze przemyśleć.
Nie wiedziała, co robić. Potrzebowała pomocy, ale jego zachowanie było nie do przyjęcia i nie chciała poniżać się tak bardzo, by wsiąść do jego samochodu. Nie zostawił jej wyboru. Otworzył drzwiczki i bezceremonialnie wrzucił jej bagaże do środka.
– Ostrożnie! – krzyknęła i podbiegła do samochodu. – To oryginalny Louis Vuitton!
– Tym razem trafiła ci się pyskata, Dal lie – mruknął Skeet z tylnego siedzenia.
– Też mi nowina. – Dallie usiadł za kierownicą, zatrzasnął drzwiczki i znów wyjrzał przez okno. – Złotko, jeśli chcesz odzyskać walizki, wskakuj, i to już, bo za dziesięć sekund odpalam silnik i ja, i twój Witą znikniemy w obłoku kurzu!
Pokuśtykała dokoła wozu, łykając łzy. Walczyła z różnymi uczuciami: upokorzeniem, strachem i, co najgorsze, bezradnością. Spinka wysunęła jej się z włosów i upadła.
Niestety, jej kłopoty dopiero się zaczynały. Projektanci krynolin nie brali pod uwagę nowoczesnych samochodów. Nie patrzyła na wybawców, nie chciała wiedzieć, jak reagują na jej męki, gdy w końcu wgramoliła się na siedzenie.
Dallie odnalazł dźwignię skrzyni biegów w morzu koronek.
– Zawsze się tak stroisz na drogę?
Łypnęła na niego groźnie i już otwierała usta, by wygłosić jeden ze swoich błyskotliwych, złośliwych komentarzy, ale nic nie przychodziło jej do głowy.
Przezpewien czas jechali w milczeniu. Patrzyła przed siebie, ale niewiele widziała znad krynoliny. Fiszbiny boleśnie wpijały się w żebra. Była szczęśliwa, że może odpocząć, ale na siedząco gorset stawał się nie do zniesienia. Chciała odetchnąć głębiej, ale jej piersi podniosły się niebezpiecznie, dała więc sobie spokój. Jedno kichnięcie i będę wyglądała jak z „Playboya", stwierdziła.
– Dallas Beaudine – przedstawił się mężczyzna za kierownicą. - Wszyscy nazywają mnie Dallie. A z tyłu siedzi Skeet Cooper.
– Francesca Day. – Pozwoliła, by w jej głosie pojawiły się cieplejsze nuty. Musi pamiętać, że Amerykanie z zasady nie przejmują się etykietą. Zachowanie w Anglii oceniane jako impertynenckie i chamskie tu było czymś normalnym. Poza tym, nie mogła oprzeć się pokusie i chciała, by ten przepiękny prostak padł jej do stóp. Była w tym dobra, zdolność uwodzenia nie zawiedzie jej jak wszystko inne. – Bardzo dziękuję, że mi pomogłeś. -Uśmiechnęła się znad krynoliny. – Ostatnie dni były po prostu koszmarne.
– Opowiedz nam – poprosił Dallie. – Od dłuższego czasu ciągle podróżujemy i już nam się znudziło słuchanie własnych głosów.
– No cóż, szczerze mówiąc, to po prostu śmieszne. Miranda Gwynwyck, okropna kobieta, z tych Gwynwycków od browaru, wiecie, namówiła mnie, żebym wyjechała z Londynu i zagrała w filmie, który kręcąna plantacji Wen-tworth.
Głowa Skeeta nagle pojawiła się nad jej lewym ramieniem. Jego oczy rozbłysły zainteresowaniem.
– Jesteś gwiazdą? – zapytał ciekawie. – Wiem, że skądś cię znam, ale nie mogę sobie przypomnieć.
– Nie, właściwie nie. – Zastanawiała się, czy nie powołać się na Vivien Leigh, ale dała sobie spokój.
– Mam! – wrzasnął Skeet. – Byłem przekonany, że gdzieś cię widziałem! Dallie, w życiu nie zgadniesz, kogo tu mamy.
Francesca przyglądała mu się podejrzliwie.
– To „Osierocona Francesca!" – oznajmił Skeet tryumfalnie. – Wiedziałem, że skądś ją znam! Pamiętasz, Dallie? Ta, która romansowała z tyloma aktorami.
– Coś takiego – mruknął Dallie.
– Niby skąd… – zaczęła, ale Skeet nie dał jej dojść do słowa.
– Słuchaj, strasznie mi przykro z powodu twojej mamy i tego wypadku z taksówką…
Francesca wpatrywała się w niego oniemiała.
– Skeet uwielbia brukowce – wyjaśnił Dallie. – Ja tam za nimi nie przepadam, ale w takiej sytuacji nie sposób nie zastanowić się nad potęgą mediów. Kiedy byłem mały, uczyliśmy się geografii z niebieskiej książeczki pod tytułem Nasz mały świat. I to prawda, nie? Macie w Anglii takie książki do geografii?
– Ja… Nie wiem - odparła zdumiona. Zapadła cisza i Francesca przez chwilę obawiała się, że oczekują, aż im opowie szczegóły o śmierci Chloe. Na samą myśl, że miałaby dzielić się tak intymnymi wspomnieniami z nieznajomymi, przeszył ją dreszcz, szybko podjęła więc poprzedni wątek: -Przeleciałam pół świata, spałam w koszmarnych warunkach i włożyłam tę makabryczną suknię. A potem się okazało, że nie poinformowano mnie o charakterze tego filmu.