– Ej! – Masował bolące miejsce. – Jestem po twojej stronie… chyba.
– Dallie! – rzuciła mu się w ramiona. – Och, Dallie, Dallie, Dallie! Mój cudowny Dallie! To naprawdę ty! Oderwał ją od siebie.
– Spokojnie, Francie, jeszcze stąd nie wyszłaś. Co do licha…
Nie dokończył. Potężny facet zamierzył się na niego prawym sierpowym i Francesca z przerażeniem patrzyła, jak runął na podłogę. Dostrzegła swój kuferek, zapomniany na szafie grającej, porwała go i zdzieliła napastnika w głowę. Ku jej przerażeniu zamek ustąpił i jej skarby: cienie, pudry, róże i kremy wysypały się na podłogę. Opakowanie robionego na zamówienie sypkiego pudru otworzyło się i wypełniło powietrze jasną chmurą. Wszyscy zaczęli kaszleć i prychać i walka się zakończyła.
Dallie wstał z trudem, na wszelki wypadek wymierzył parę ciosów na prawo i lewo. Złapał ją za ramię.
– Chodźmy stąd. Wyjdźmy, zanim zechcą cię pożreć na kolację.
– Moje kosmetyki! – Rzuciła się w stronę brzoskwiniowego cienia do oczu. Wiedziała, że to idiotyczne; ma bluzkę w strzępach, złamane dwa paznokcie, krwawe zadrapania na karku, ale nagle odzyskanie cienia do powiek stało się najważniejsze na świecie. Jeśli będzie musiała na nowo stoczyć walkę, zrobi to!
Porwał ją na ręce.
– Pieprzyć twoje cienie!
– Nie! Zostaw mnie! – Musi odzyskać ten cień. Krok po kroku odbierano jej wszystko, co miała, i jeśli straci jeszcze choćby jedną rzecz, sama zniknie i nie zostanie po niej nic.
– Daj spokój, Francie!
– Nie! – Walczyła z Dalliem równie zaciekle, jak z innymi, wierzgała w powietrzu, kopała go w łydki, wrzeszczała. – Muszę go mieć!
– Dobrze, już, dobrze!
– Błagam cię, Dallie – jęczała. – Proszę!
Czarodziejskie słowo „proszę" nie zawiodło jej jeszcze nigdy… zadziałało i tym razem. Mamrocząc coś pod nosem, pochylił się i podniósł jej cienie z podłogi. Skorzystała z okazji i wyciągnęła rękę. W ostatniej chwili złapała uchwyt kuferka. Zanim zdążyła go zamknąć, straciła migdałowy krem nawilżający i złamała sobie trzeci paznokieć, ale uratowała torebeczkę z cielęcej skóry i bezcenne trzysta pięćdziesiąt dolarów. No i oczywiście brzoskwiniowy cień do oczu.
Skeet przytrzymał im drzwi, gdy Dallie ją wynosił. Postawił Francescę na chodniku i w tej chwili dało się słyszeć zawodzenie policyjnych syren. Dallie błyskawicznie zarzucił ją sobie na ramię i zaniósł do samochodu.
– Co? Ona nie może sama chodzić? - zdziwił się Skeet, łapiąc w locie kluczyki.
– Lubi się kłócić. – Dallie spojrzał na koniec ulicy, gdzie już migały policyjne koguty. – Przewodniczący PGA nasłuchał się już o mnie dosyć w tym sezonie, nie będzie zachwycony kolejną awanturą. – Bezceremonialnie wepchnął ją do samochodu, na tylne siedzenie, wsiadł i ruszyli. Przez dobrych kilkanaście minut jechali w milczeniu. Francesca szczękała zębami, wstrząśnięta walką. Drżącymi rękami starała się zasłonić bieliznę strzępami bluzki, ale zaraz zdała sobie sprawę, że to nic nie da. Poczuła gulę w gardle. Otuliła się ramionami i rozpaczliwie czekała na najmniejszy objaw współczucia, na odrobinę zainteresowania, na znak, że komuś na niej zależy.
Dallie sięgnął pod przednie siedzenie i wyciągnął butelkę szkockiej. Zerwał akcyzę, upił spory łyk i się zamyślił. Francesca przygotowała się na grad pytań i postanowiła, że odpowie na nie z całą godnością, na jaką ją stać. Zagryzła dolną wargę, żeby nie drżała.
Dallie pochylił się do Skeeta.
– Słuchaj, nigdzie nie widziałem tej twojej rudej barmanki. Pytałeś o nią?
– Tak. Wyjechała do Bogalusa z takim jednym elektrykiem.
– Szkoda.
Skeet zerknął w tylne lusterko.
– Podobno facet ma tylko jedną rękę.
– Żartujesz? Powiedzieli ci, jak do tego doszło?
– Wypadek przy pracy. Kilka lat temu pracował gdzieś pod Shreveport i wsadził rękę w prasę hydrauliczną. Wyszła płaska jak naleśnik.
– No, pewnie tej twojej barmance to nie sprawia różnicy. – Dallie upił kolejny łyk. – Kobiety są dziwne, nie? Pamiętasz tamtą dziewczyną z San Diego, z zeszłego roku, po turnieju…
– Przestańcie! – Francesca nie mogła się powstrzymać. – Naprawdę jesteście tacy gruboskórni? Nie zapytacie, jak się czuję? To była pijacka awantura! Nie rozumiecie, że mogłam zginąć?
– Raczej nie – mruknął Dallie. – Ktoś by ich powstrzymał. Zamachnęła się i z całej siły uderzyła go w ramię.
– Au. – Masował bolące miejsce.
– Walnęła cię? – zainteresował się Skeet.
– Tak. Oddasz jej?
– Zastanawiam się.
– Ja na twoim miejscu bym się nie zastanawiał.
– Wiem, wiem. – Spojrzał na nią i oczy mu pociemniały. – I ja też nie, gdybym sądził, że zostanie z nami dłużej niż najbliższe dwie minuty.
Przyglądała mu się, zła, że go uderzyła, przerażona tym, co usłyszała.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytała.
Skeet przejechał skrzyżowanie na pomarańczowym świetle.
– Daleko stąd do lotniska?
– Jest na drugim krańcu miasta. – Dallie pochylił się i oparł podbródek o oparcie przedniego siedzenia. – A nasz motel jest tuż-tuż.
Skeet przycisnął pedał gazu, aż Francescę wbiło w siedzenie. Łypnęła groźnie na Dalliego; niech się zawstydzi, a wtedy mu łaskawie wybaczy. Czekała całą drogę do motelu.
Wjechali na dobrze oświetlony parking. Skeet zatrzymał się przed szeregiem drzwi oznaczonych numerami. Zgasił silnik i wysiadł. Dallie także. Obserwowała z niedowierzaniem, jak obaj zatrzaskują drzwiczki wozu.
– Do jutra, Dallie.
– Do jutra.
Wyskoczyła w ślad za nimi, tuląc do siebie kuferek, na darmo osłaniając się połami bluzki.
– Dallie!
Wyjął klucz z kieszeni dżinsów i spojrzał na nią. Szarobeżowy jedwab przepływałjej między palcami. Czy on nie widzi, jak jest nieszczęśliwa i bezradna? Jak bardzo go potrzebuje?
– Musisz mi pomóc. – Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami. – Ryzykowałam życie, idąc do tego baru, żeby cię odnaleźć.
Spojrzał na jej piersi w staniku ecru, ściągnął spraną granatową koszulkę przez głowę i rzucił jej.
– Złotko, proszę, dla ciebie ściągnąłem koszulę z pleców. Nie proś o więcej.
Z niedowierzaniem patrzyła, jak wchodzi do pokoju i zamyka drzwi – zamknął jej drzwi przed nosem! Panika, która narastała od rana, wybuchła wreszcie, wypełniła najmniejszą cząsteczkę jej ciała. Nigdy nie miała do czynienia z takim strachem, nie umiała sobie z nim poradzić, zmieniła go więc w uczucie, które znała aż za dobrze – we wściekłość. Nikt nie będzie jej tak traktował! Nikt! Już ona mu pokaże!
Podbiegła do drzwi jego pokoju i waliła w nie kuferkiem, raz za razem, wyobrażała sobie, że to jego paskudna twarz. Kopała w nie, klęła, wyrzucała z siebie całą złość w ataku furii, która już dawno stała się legendarna.
Drzwi otworzyły się gwałtownie. Stanął w progu, półnagi, szyderczo uśmiechnięty. Już ona da mu popalić! Jak śmie uśmiechać się do niej szyderczo?
– Ty draniu! – Wpadła do środka i cisnęła kuferkiem przez cały pokój. Kuferek roztrzaskał telewizor z ogłuszającym, rozkosznym hukiem. – Ty bezczelny kretynie! – Kopnęła krzesło. – Ty bezduszny skurczybyku! – Przewróciła jego walizkę do góry nogami.
Straciła panowanie nad sobą.
Obrzucała go przekleństwami i niszczyła wszystko, co wpadło jej w ręce: przewracała lampy, zerwała zasłony, wyciągnęła szuflady z biurka. Mściła się za wszystkie krzywdy, których doznała w ciągu ostatniej doby: różowa suknia, Smutny Indianin, brzoskwiniowy cień… Karała Chloe za to, że umarła, Nicky'ego, że ją zostawił; katowała Lwa Steinera, mordowała Lloyda Byrona, ćwiartowała Mirandę Gwynwyck, a przede wszystkim unicestwiała Dalliego Beaudine'a. Dalliego, najpiękniejszego mężczyznę, jakiego znała, jedynego, na którym nie zrobiła wrażenia, jedynego, który zatrzasnął jej drzwi przed nosem.