Porzuciła myśli o przeszłości i zajęła się dokumentami na biurku. Jak zwykle uśmiechnęła się z satysfakcją- zrobiła kawał dobrej roboty, szykując kampanię reklamową nowych perfum. Iskra! Dla kobiet z iskrą. Niestety, kampania nie ruszy, póki ona nie znajdzie idealnej dziewczyny z iskrą, która będzie twarzą nowych perfum.
Zadzwonił telefon – sekretarka przypomniała jej, że zaraz ma spotkanie z Harrym R. Rodenbaughem, członkiem zarządu agencji. Zażyczył sobie, żeby przyniosła plan kampanii Iskry. Naomi jęknęła w duchu. Była dyrektorem kreatywnym agencji i od lat zajmowała się reklamami kosmetyków oraz perfum, ale nigdy nie miała takich kłopotów. Dlaczego Harry Rodenbaugh tak sobie upatrzył akurat Iskrę?
– Szukamy charakteru, Naomi, nie kolejnej słodkiej buzi, jasne? – tłumaczył tydzień temu, gdy wezwał ją na perski dywanik do swojego gabinetu. – Chcę amerykańskiej róży, pięknej, ale kolczastej. To kampania skierowana do niezależnej Amerykanki i jeśli nie stać cię na nic lepszego niż dziecinne ślicznotki, które mi podsuwasz od tygodni, chyba nie nadajesz się na członka zarządu.
Przebiegły stary lis.
Naomi zebrała dokumenty. Jutro skontaktuje się z agencjami aktorskimi -może tam będzie miała więcej szczęścia.
Mijając biurko sekretarki, zrzuciła stertę magazynów. Jeden nich otworzył się na środku.
– Ja podniosę – powiedziała sekretarka i zerwała się z krzesła.
Naomi uprzedziła ją i fachowym okiem studiowała fotografie. Poczuła dreszcz na karku – nieomylny znak, że trafiła na coś dobrego. Oto jej dziewczyna z Iskrą! Profil, zdjęcie en face, półprofil – rewelacja. Tam, na podłodze sekretariatu, znalazła amerykańską różę.
Przebiegła wzrokiem podpis. Nie jest zawodową modelką, i dobrze. Zerknęła na okładkę i zmarszczyła brwi.
– To magazyn sprzed pół roku.
– Wiem, sprzątałam w szufladzie i…
– Nic nie szkodzi. – Wskazała zdjęcia. – Dowiedz się, gdzie ją znaleźć. Nic więcej, tylko gdzie jest.
Niestety. Sekretarce nie udało się zlokalizować piękności ze zdjęć.
– Zniknęła bez śladu, pani Tanaka. Nikt nie wie, gdzie jest
– Znajdziemy ją – mruknęła Naomi. W myślach obliczała różnicę czasu. Zabrała magazyn, poszła do swojego gabinetu i podniosła słuchawkę.
– Znajdę cię – szepnęła do kobiety na zdjęciu. – I twoje życie zmieni się o sto osiemdziesiąt stopni.
Jednooki kot szedł za Francescą aż do motelu. Miał szaroburą sierść, miejscami wytartą w dawnych walkach, zapadnięte boki i wystające łopatki. Pysk, zniekształcony w wypadku, wyglądał jakby się zapadł z jednej strony. Jedno oko uciekło w głąb czaszki i straszyło mlecznym białkiem. Na dodatek miał naderwane jedno ucho. Była wściekła, że zwierzak przyczepił się akurat do niej, i przyspieszyła kroku, skręcając na parking. Denerwowała ją jego brzydota. Nie chciała przebywać w pobliżu tak nieładnego stworzenia, miała idiotyczne wrażenie, że jego brzydota przejdzie na nią, że ludzie oceniają innych po ich towarzyszach.
– Idź sobie! – krzyknęła.
Kot spojrzał na nią ponuro, ale szedł dalej. Westchnęła. Czego się spodziewała? Przecież ostatnio pech towarzyszy jej na każdym kroku.
Przespała pierwsze popołudnie i noc w Lake Charles i prawie nie słyszała, jak Dallie wchodzi i wychodzi z pokoju. Kiedy się obudziła, nie było go od dobrych kilku godzin. Półprzytomna z głodu, wstała, poszła do łazienki i doprowadziła się do porządku, korzystając z przyborów toaletowych Dalliego. A potem spojrzała na pięć dolarów, które zostawił jej na jedzenie, i podjęła jedną z najtrudniejszych decyzji w życiu.
Teraz wracała do motelu, niosąc reklamówkę, a w niej dwie pary tanich majtek, najtańszy tusz do rzęs, malutką buteleczkę zmywacza do paznokci i pilnik. Za ostatnie kilka centów kupiła jedyny produkt spożywczy, na jaki jąbyło stać – batonik Milky Way. Czuła jego rozkoszny ciężarna dnie torby. Marzyło jej się jedzenie z prawdziwego zdarzenia – kapłon, dziki ryż, sałata z serem pleśniowym, trufle – ale potrzebowała majtek, tuszu do rzęs i musiała doprowadzić paznokcie do porządku. Wędrując wzdłuż autostrady, rozmyślała o zawrotnych sumach, które przepuściła przez minione lata. Buty za setki dolarów, suknie za tysiące… A dzisiaj najadłaby się do syta za cenę jednej apaszki.
Niestety, nie miała ekwiwalentu jednej apaszki, postanowiła więc rozkoszować się swoim skromnym posiłkiem. Koło motelu rosło rozłożyste drzewo, a pod nim stał wiekowy fotel ogrodowy. Usiądzie tam wygodnie i zje batonik małymi kęsami. Ale najpierw musi się pozbyć kota.
– Sio! – Tupnęła na niego. Kot tylko przechylił łeb. – Idź sobie, potworze, poszukaj kogoś innego! Kot nie drgnął. Wzruszyła ramionami i podeszła do fotela w cieniu. Kot ruszył za nią. Nie zwracała na niego uwagi. Nie zepsuje jej tej przyjemności.
Zdjęła sandałki i usiadła, chłodziła stopy w trawie, szukając w torebce czekoladowego skarbu. Batonik wydawał się cenniejszy niż sztabka złota. Ostrożnie rozerwała opakowanie i pośliniła palce, żeby pozbierać czekoladowe okruszki, które opadły na dżinsy.
Ambrozja…Wsunęła czekoladką do ust i ugryzła. W życiu nie jadła nic równie pysznego. Zmuszała się, by jeść powoli.
Kot wydał dziwny, gardłowy odgłos, który, jak się domyślała, miał być miauknięciem.
Łypnęła na niego. Stał przy drzewie i patrzył na nią jedynym zdrowym okiem.
– Nie ma szans, bestio. Jestem znacznie bardziej głodna niż ty. – Odgryzła kolejny kawałek. – Nie lubię zwierząt, daruj więc sobie te spojrzenia.
Ani drgnął. Dostrzegła wystające żebra i zmierzwioną sierść. Czy to jej wyobraźnia, czy na pokiereszowanym pyszczku naprawdę maluje się smutek i rezygnacja? Kolejny mały kęs. Czekolada już nie wydawała się taka pyszna. Aż za dobrze wiedziała, jak przykry jest głód.
– Do jasnej cholery! – Oderwała kawałek batonika, podzieliła na drobne cząstki i położyła na ziemi, na opakowaniu. Spojrzała na kota. – Cieszysz się teraz, bestio?
Kot podszedł bliżej, przysiadł, pochylił łepek i zjadł wszystko tak wyniośle, jakby robił jej łaskę.
Dallie wrócił o siódmej wieczorem. Do tego czasu zdążyła doprowadzić paznokcie do porządku, policzyć kwiatki na tapecie i przeczytać Księgę Rodzaju w Biblii leżącej przy łóżku.
Do tego stopnia stęskniła się za jakimkolwiek towarzystwem, że ostatkiem sił się powstrzymała, by nie podbiec do Dalliego, ledwie wszedł do środka.
– Na zewnątrz jest najbrzydszy kot, jakiego widziałem – powiedział i rzucił klucz na stolik. – Nie -znoszę kotów. To jedyne zwierzaki, których nie lubię.
Akurat w tej chwili Francesca też za nimi nie przepadała, więc milczała.
– Trzymaj. – Podał jej papierową torebkę. – Przyniosłem ci coś do jedzenia.
Z jękiem rozerwała opakowanie.
– Hamburger! O Boże… I frytki! Cudownie! Uwielbiam cię. – Zachłannie wepchnęła dwie frytki do ust.
– Jezu, Francie, zachowujesz się, jakbyś umierała z głodu, a przecież zostawiłem ci pieniądze na lunch.
Wyjął czyste ubrania z walizki i zamknął się w łazience. Słyszała szum prysznica. Kiedy wyszedł, w dżinsach i koszulce, zaspokoiła głód, ale nie potrzebę towarzystwa. Z przerażeniem patrzyła, że Dallie znowu szykuje się do wyjścia.
– Idziesz gdzieś?
Usiadł na skraju łóżka i wciągnął buty.
– Mam spotkanie z panem Pearlem.
– O tej porze? Uśmiechnął się. – Pan Pearl przyjmuje o każdej porze.