Выбрать главу

Oparł łokcie na kolanach i ukrył twarz w dłoniach. Położyła mu rękę na ramieniu.

– Przypomnij sobie dobre chwile, Dallie – poprosiła miękko. – To już sześć lat. Przestań wspominać najgorsze, myśl o dobrych chwilach.

– Holly Grace, byliśmy beznadziejnymi rodzicami.

Zacisnęła dłoń na jego ramieniu.

– Nieprawda. Kochaliśmy Danny'ego. Nie wierzę, że ktokolwiek bardziej kochał swoje dziecko niż my. Pamiętasz, jak sypiał z nami, choć wszyscy ostrzegali, że wyrośnie na pedała?

Dallie podniósł głowę.

– Wiesz, co pamiętam? – odparł z goryczą. – To, jak wieczorami chodziliśmy na imprezy i zostawialiśmy go pod opieką dwunastolatek! A jeśli żadnej nie znaleźliśmy, zabieraliśmy go z nami do barów i knajp, karmiliśmy chipsami i poiliśmy seven-up, jeśli zaczynał płakać! Jezu…

Holly Grace wzruszyła ramionami i cofnęła rękę.

– Mieliśmy po osiemnaście lat, kiedy się urodził. Sami byliśmy dziećmi. Robiliśmy, co w naszej mocy.

– Za mało!

Nie zwróciła uwagi na jego wybuch. Lepiej niż on uporała się ze śmiercią Danny'ego, choć do dzisiaj odwracała wzrok, jeśli dostrzegła rodziców z małym blondynkiem. Dallie bardzo przeżywał Halloween, bo to rocznica śmierci ich synka. Dla niej gorszy był dzień jego urodzin.

Nie zapomniała jeszcze, jak jechała na pole golfowe pożyczonym samochodem. Choć trwała sesja, Dallie, zamiast się uczyć, zakładał się z farmerami i grał, żeby zdobyć pieniądze na kołyskę. Kiedy odeszły jej wody, wpadła w panikę. Nie chciała sama znaleźć się w szpitalu i pojechała do niego.

W ciągu niecałych dziesięciu minut ściągnęli go z pola.

Podbiegł do niej i powiedział:

– Rany. Holly Grace nie mogłaś jeszcze trochę poczekać? Byłem o krok od ósmego dołka… – A potem roześmiał się, porwał ją na ręce i trzymał, póki nie krzyknęła, targana skurczami.

Na samo wspomnienie poczuła gulę w gardle.

– Danny był taki śliczny – szepnęła. – Pamiętasz, jak się baliśmy, kiedy przywieźliśmy go do domu ze szpitala?

Odparł cicho, zduszonym głosem:

– W dzisiejszych czasach trzeba mieć pozwolenie na posiadanie psa, ale dziecko możesz mieć bez żadnych dokumentów.

Zerwała się na równe nogi.

– Do cholery, Dallie! Chciałam z tobą opłakiwać naszego synka, a nie wysłuchiwać, jak wszystko niszczysz i kalasz!

Pochylił się jeszcze bardziej, opuścił ramiona.

– Niepotrzebnie przyjechałaś. Wiesz, co się ze mną dzieje w okolicach Halloween.

Położyła mu rękę na głowie.

– Pozwól Danny'emu odejść.

– A ty? Pozwoliłabyś mu odejść, gdybyś to ty go zabiła?

– Ja też wiedziałam o tej pokrywie.

– I kazałaś mi ją naprawić. – Wstał powoli, podszedł od skraju werandy. – Dwukrotnie mi mówiłaś, że zawias jest uszkodzony i że chłopcy z sąsiedztwa odkrywają studnię i wrzucają kamienie. To nie ty zostałaś wtedy z Dannym. Nie ty miałaś go pilnować.

– Dallie, uczyłeś się, nie zasnąłeś pijany przed telewizorem, kiedy on wyszedł na dwór.

Zamknęła oczy. Nie chciała o tym myśleć. Nie chciała sobie wyobrażać ślicznego dwulatka, jak chwiejnie maszeruje przez podwórko i z dziecięcą ciekawością zagląda do odkrytej studni. Traci równowagą. Wpada do środka. Nie chciała sobie wyobrażać, jak walczy o życie w mętnej wodzie, jak płacze. O czym myślał w tych ostatnich chwilach, gdy wysoko nad głową widział krąg światła? O niej, jego mamie, której przy nim nie było, która nie wzięła go na ręce? Czy o ojcu, który się z nim bawił i siłował, aż malec piszczał z radości? O czym myślał, zanim malutkie płuca wypełniła woda?

Mrugała szybko, chcąc powstrzymać łzy. Podeszła do Dalliego i objęła go w pasie od tyłu. Oparła głowę na jego barku.

– Bóg daje nam życie w prezencie – stwierdziła. – Nie możemy stawiać wymagań.

Dalie zadrżał. Przywarła do niego z całej siły.

Francesca obserwowała ich spod drzewa orzechowego, rosnącego przy werandzie.

W nocnej ciszy słyszała każde słowo. Było jej niedobrze… jeszcze gorzej niż po ucieczce z knajpy. Jej cierpienie wydawało się niczym w porównaniu z tym, co oni przeżywali. Jednak wcale nie znała Dalliego. Widziała tylko roześmianego lekkoducha, który niczym się nie przejmował. A tymczasem ukrył przed nią fakt, że ma żonę… i że jego synek nie żyje. Patrzyła na wtulone w siebie postacie na ganku, widziała ich rozpacz i bliskość, która zdawała się równie potężna i niewzruszona jak dom – bliskość, u której podstaw leżało wspólne życie, szczęście i tragedia. Zrozumiała, że ją z Dalliem łączył tylko seks i że miłość ma wymiary, których istnienia nawet nie podejrzewała.

Patrzyła, jak Dallie i Holly Grace wchodzą do domu i przez moment najlepsza jej cząstka życzyła im, by znaleźli pocieszenie w swoich ramionach.

Naomi nigdy dotąd nie była w Teksasie i gdyby miała jakikolwiek wybór, sytuacja nie uległaby zmianie. Półciężarówka wyprzedziła ją, jadąc z oszołamiającą szybkością stu trzydziestu kilometrów na godzinę. Doprawdy, niektórzy ludzie powinni zostać w miejskich korkach. Na przykład ona. Jest typowym mieszczuchem i denerwuje ją wstążka drogi niknąca za horyzontem. A może to nie przestrzeń działa jej na nerwy, tylko Gery, siedzący obok niej.

Uparł się, że pojedzie z nią. To dla niego najlepszy kamuflaż, tłumaczył. Gliny wypatrują mężczyzny podróżującego samotnie, nikt nie zwróci uwagi na parę. Az Teksasu już tylko rzut beretem do Meksyku, gdzie przeczeka najgorętszy okres.

Już niemal zapomniała, jak w latach sześćdziesiątych wszyscy wszędzie wietrzyli obecność policji, obawiali się podsłuchów i kamer. Gerry miał na tym tle obsesją, zachowywał się, jakby J. Edgar Hoover, szef FBI, podsłuchiwał go osobiście. Naomi uważała, że nieco przesadza – nikt przecież nie zwracał na niego uwagi. Nagle zrobiło jej się smutno z tego powodu. Dawniej policja bardzo uważnie śledziła poczynania jej brata.

Szyld oznajmiał, że wjechali do miasta Wynette. Przeszył ją dreszcz podniecenia. Wreszcie znalazła swoją Iskrę. Miała nadzieję, że słusznie postąpiła, nie uprzedzając o swoim przyjeździe, ale czuła instynktownie, że musi opowiedzieć jej o wszystkim osobiście. Musi stanąć z nią twarzą w twarz.

Gerry zerknął na zegarek.

– Nie ma jeszcze dziewiątej. Pewnie nadal śpi. Musieliśmy tak wcześnie wyjechać?

Nie odpowiedziała i tak nie zwróciłby uwagi na jej słowa. Gerry myślał tylko o jednym: jak w pojedynkę zbawić świat. I uniknąć glin, oczywiście. Teraz kulił się za mapą, na wypadek, gdyby pryszczaty nastolatek na stacji benzynowej okazał się agentem FBI.

– Gerry, skończyłeś trzydzieści dwa lata – mruknęła, wracając na autostradę. – Nie masz już tego dosyć?

– Nie sprzedam się, Naomi.

– Wiesz co, moim zdaniem ta ucieczka do Meksyku to akt poddania się, rezygnacji. Ale gdybyś studiował prawo… byłbyś idealnym prawnikiem, uczciwym, o niewzruszonych zasadach…

– Nie zaczynaj znowu!

Czyjej się zdawało, czy nie był już taki pewny siebie?

– Pomyśl o tym, dobrze? – poprosiła. – W Meksyku.

– Tak, tak. Pamiętaj, obiecałaś, że podwieziesz mnie bliżej Del Rio.

– Jezu, czy ty zawsze myślisz tylko o sobie? Spojrzał na nią z niesmakiem.

– Świat jest na krawędzi katastrofy nuklearnej, a ty sprzedajesz perfumy! Nie chciała kolejnej kłótni, w milczeniu przemierzali więc ulice Wynette.