– No chodź, Holly Grace! – Teddy wysadził głowę przez drzwi. – Szybko!
– Już ja cię pogonię! – krzyknęła, ale posłusznie przyspieszyła kroku. Już w drodze zdjęła puchową kurtkę i poprawiła biały sweterek i dżinsy, wpuszczone w ręcznie robione włoskie buty. Jasne włosy, jej znak firmowy, opadały na plecy złotą falą z platynowymi pasemkami. Jeśli nie liczyć odrobiny brązowego tuszu na rzęsach i różu na policzkach, nie miała makijażu. Uważała drobne zmarszczki w kącikach oczu za oznakę charakteru. Zresztą ma dzisiaj dzień wolny i nie chciała marnować czasu na makijaż.
Salonik w mieszkaniu Franceski to symfonia pastelowożółtych ścian, brzoskwiniowych obić i angielskich akcentów, na przykład szyfonowych obić. Był to salonik nonszalancko elegancki i dyskretnie bogaty; „Home and Garden" uwielbia fotografować takie wnętrza, ale Francesca nie miała zamiaru wychowywać synka w klatce i całkiem nieświadomie zniweczyła wysiłki projektanta. Pejzaż Huberta Roberta, który wisiał nad marmurowym kominkiem, ustąpił czerwonemu dinozaurowi (kredka, Theodore Day, ok. 1981). Siedemnastowieczna włoska komódka musiała się zadowolić miejscem w kącie, by zrobić miejsce dla ukochanego pomarańczowego fotelika Teddy'ego. Musiała też ścierpieć na sobie ciężar telefonu z Myszką Miki – prezentu od Teddy'ego i Holly Grace na trzydzieste pierwsze urodziny Franceski.
Holly Grace weszła do środka, rzuciła torebkę na gazetę i skinęła Consu-eli, Meksykance, która cudownie opiekowała się Teddym, ale nigdy nie zmywała naczyń. Dopiero po chwili zobaczyła nastolatkę na kanapie, pochłoniętą lekturą czasopisma. Dziewczyna miała szesnaście, siedemnaście lat, źle rozjaśnione włosy i wielki siniak na policzku. Holly Grace zatrzymała się w pół kroku i gniewnie spojrzała na Teddy'ego.
– Matka znowu to zrobiła, tak? – szepnęła ze złością.
– Mama prosiła, żebyś jej nie przestraszyła.
– No i proszę, co się dzieje, ledwie wyjadę do Kalifornii na trzy tygodnie. – Holly Grace złapała Teddy'ego za ramię i pociągnęła go do sypialni, żeby dziewczyna ich nie słyszała. Zamknęła drzwi i krzyknęła:
– Cholera, myślałam, że z nią porozmawiasz! Nie mieści mi się w głowie, że znowu to zrobiła!
Teddy majstrował przy pudle po butach, w którym trzymał swoją kolekcję znaczków.
– Ma na imię Debbie. Jest fajna. Ludzie z opieki społecznej już znaleźli jej rodzinę zastępczą, za kilka dni wyjeżdża.
– Teddy, to prostytutka. Pewnie ma na rękach ślady od igieł.
Chłopczyk wydął policzki, jak zawsze, kiedy nie chciał o czymś rozmawiać. Holly Grace jęknęła głośno.
– Słuchaj, skarbie, zadzwonimy do Los Angeles, dobrze? Wiem, że jesteś małym geniuszem i chociaż masz dopiero dziewięć lat, musisz pilnować tej twojej szalonej matki. Wiesz, że nie ma za grosz zdrowego rozsądku, jeśli chodzi o takie sprawy – przygarnianie bezdomnych dzieciaków, użeranie się z rozjuszonymi alfonsami. Kieruje się sercem, nie głową.
– Lubię Debbie. – Teddy nie dawał za wygraną.
– Jennifer też lubiłeś, a pamiętasz, jak ci ukradła pięćdziesiąt dolców ze skarbonki, zanim wyjechała?
– Ale zostawiła liścik, w którym obiecała, że mi wszystko odeśle. Poza tym, tylko ona jedna coś zabrała.
Holly Grace wiedziała, że nie wygra tej bitwy.
– Trzeba było przynajmniej do mnie zadzwonić.
Teddy zdjął przykrywkę z pudełka i włożył sobie na głowę. Holly Grace westchnęła. Czasami chłopczyk był rozsądny, ale czasami zachowywał się zupełnie jak Francesca.
Pół godziny później przebijali się przez zatłoczone ulice. Jechali do Greenwich Village.
Holly Grace zatrzymała samochód na czerwonym świetle i pomyślała o potężnym napastniku z drużyny New York Rangers, z którym umówiła się na kolację. Na pewno jest wspaniały w łóżku, szkoda tylko, że ona tego nie doświadczy. AIDS naprawdę ją wkurzał. Dopiero co kobiety zdobyły wolność i swobodę seksualną, a tu przyplątała się ta paskudna choroba i zepsuła całą zabawę. Kiedyś uwielbiała przygody na jedną noc; dawała z siebie wszystko w łóżku, a potem wyrzucała delikwenta za drzwi, zanim zdążył powiedzieć, co chce na śniadanie. Ci, którzy twierdzili, że takie przygody są dla kobiet poniżające, najwyraźniej lubią gotować. Uparcie starała się nie myśleć o pewnym brunecie, któremu bardzo chętnie szykowała śniadania. To był błąd. Uległa rozszalałym hormonom, ale nie powtórzy więcej tego błędu.
Tak, AIDS zmieniło cały otaczający ją świat. Nawet jej były mąż dochowywał wierności jednej partnerce. Holly Grace nie miałaby nic przeciwko temu, ale czy naprawdę musiał związać się z istotą o imieniu Bambi? Panna Sybil narzekała, że nie namówiła jej nawet na lekturę Danielle Steel.
– Holly Grace? – Teddy podniósł na nią duże oczy. – Czy uważasz, że nauczycielka ma prawo postawić uczniowi dwójkę tylko dlatego, że nie wykonał idiotycznego projektu z biologii?
– To chyba nie jest pytanie teoretyczne – mruknęła.
– Jak to?
– To znaczy, że powinieneś wykonać ten projekt!
– Ale był idiotyczny. – Teddy się naburmuszył. – No bo po co mam zabijać owady i przyczepiać je szpilką do kartonu? No, po co?
Wszystko stało się jasne. Choć Teddy uwielbiał bawić się w wojnę i na każdym skrawku papieru rysował przerażające, krwawe walki, w głębi duszy był pacyfistą. Kiedyś widziała, jak zwoził pająka z siedemnastego piętra. Chciał go wypuścić na trawnik.
– A co na to mama?
– Zadzwoniła do nauczycielki i zapytała, czy nie mógłbym tych owadów po prostu narysować, ale panna Pearson się nie zgodziła i się pokłóciły. Mama nie lubi panny Pearson. Uważa, że wywiera na nas za duży nacisk, choć jesteśmy klasą wyjątkowo zdolnych dzieci. Wtedy mama zaproponowała, że zabije za mnie te owady.
Holly Grace przewróciła oczami na samą myśl, że Francesca miałaby cokolwiek zabić. Jeśli naprawdę trzeba by było utłuc jakieś robaki, domyślała się już, kto miałby wykonać czarną robotę.
– No, to chyba problem z głowy?
Teddy się obruszył.
– Za kogo ty mnie uważasz? Co za różnica, kto je zabije? I tak zginęłyby przeze mnie.
Holly Grace uśmiechnęła się pod nosem. Kocha tego dzieciaka. Całym sercem.
Naomi Jaffe Tanaka Perlman mieszkała w uroczym domku w staroświeckim zakątku Greenwich Village. Bluszcz oplatał zielone okiennice i białe ściany domku, który kupiła, gdy kilka lat temu założyła własną agencję reklamową. Mieszkała w nim ze swoim drugim mężem, Benjaminem R. Perl-manem, który wykładał nauki polityczne na Uniwersytecie Columbia. Według Holly Grace dobrali się jak w korcu lewicowego maku. Wspierali finansowo wszelkie możliwe fundacje dobroczynne, wydawali przyjęcia, zapraszając na nie ludzi, którzy najchętniej widzieliby CIA w gruzach, i raz w tygodniu pracowali w kuchni wydającej posiłki dla bezdomnych. A Naomi nigdy nie była równie szczęśliwa. Powiedziała kiedyś, że po raz pierwszy czuje się spełniona.
Naomi wprowadziła ich do przytulnego saloniku, przesadnie, zdaniem Holly Grace, kołysząc biodrami – przecież jest dopiero w piątym miesiącu ciąży. Bardzo ją lubiła, naprawdę, zaprzyjaźniły się od czasów Dziewczyny z Iskrą, ale Holly Grace nie mogła opędzić się od myśli, że jeśli wkrótce nie zdecyduje się na dziecko, będzie za późno.