Zamyślona, spojrzała na ganek.
– To twoja kryjówka, tak?
– Można tak powiedzieć. Bardzo proszę, nie rozgłaszaj wszem wobec, że cię tu przywiozłem. Wszyscy wiedzą o tym domku, ale do tej pory trzymali się z daleka. Jednak kiedy się dowiedzą, że tu byłaś, uznają, że droga wolna i zaraz zwalą mi się na głowę ze śpiworami, koszykami z robótkami i oranżadą.
Ruszyła w stroną ganku, ciekawa, jak domek wgląda w środku, ale zanim tam doszła, położył jej rękę na ramieniu.
– Francie? Słuchaj, musisz pamiętać, że to mój dom i w środku nie możemy się kłócić.
W życiu nie widziała, żeby miał równie poważną minę.
– A skąd pomysł, że chcę się kłócić? – zapytała.
– Masz to we krwi.
– We krwi! Najpierw porywasz mojego syna, potem mnie i masz czelność twierdzić, że chcę się kłócić!
– Jestem pesymistą. – Usiadł na najwyższym stopniu.
Francesca splotła ramiona. Zdawała sobie sprawę, że wygrał tę potyczką. Zadrżała.
Wyniósł ją z domu bez żakietu, a robiło się coraz zimniej.
– Co robisz? Dlaczego siedzisz?
– Jeśli już mamy się kłócić, załatwmy to tutaj, bo w środku musimy być dla siebie bardzo uprzejmi. Mówię poważnie, Francie. Ten dom to moja ostoja i nie pozwolę, byśmy kłócili się w środku.
– To idiotyczne. – Szczękała zębami z zimna. – Mamy mnóstwo spraw do omówienia i nie sądzę, żeby nam się to udało bez kłótni.
– Poklepał stopień koło siebie.
– Zimno mi – sapnęła, ale usiadła posłusznie, w głębi duszy zachwycona pomysłem domu, w którym nie wolno się kłócić. Ciekawe, jak wyglądałyby stosunki międzyludzkie, gdyby takich domów było więcej? Tylko Dallie mógł wymyślić coś takiego. Ukradkiem przysunęła się bliżej, do jego ciepłego ciała. Zapomniała już, jak przyjemnie pachniał -czystościąi mydłem. -Nie możemy posiedzieć w samochodzie? – zaproponowała. – Masz na sobie tylko koszulę. Na pewno też ci zimno.
– Tutaj załatwimy to szybciej. – Odchrząknął. – Po pierwsze, przepraszam za głupią uwagę, że kariera jest dla ciebie ważniejsza niż Teddy. Nigdy nie twierdziłem, że jestem chodzącym ideałem, ale to był cios poniżej pasa i bardzo mi wstyd z tego powodu.
Oplotła kolana ramionami.
– Masz pojęcie, co czuje pracująca matka, kiedy słyszy coś takiego?
– Nie myślałem – mruknął. I dodał na swoją obronę: – Do licha, Francie, nie możesz się tak wkurzać, ilekroć walnę głupstwo. Za bardzo się przejmujesz.
Wbiła paznokcie w ramiona. Dlaczego mężczyźni zawsze tacy są? Skąd im przychodzi do głów, że mogą mówić kobietom najgorsze, najbardziej raniące słowa, a kobiety będą trzymały język za zębami? Przyszło jej na myśl wiele interesujących ripost, ale nic nie powiedziała, bo znacznie opóźniłoby to wejście do ciepłego wnętrza.
– Teddy nie jest podobny do żadnego nas – powiedziała stanowczo. – Jest jedyny w swoim rodzaju.
– Widzę to. – Rozsunął kolana, oparł na nich łokcie i wbił wzrok w podłogę. – Ale to nie jest zwykły dzieciak.
Odezwały się wszystkie tłumione matczyne lęki i obawy. Teddy nie uprawia żadnego sportu, dlatego Dallie go nie akceptuje.
– A co ma zrobić? – żachnęła się. – Pobić koleżankę? – Znieruchomiał i pożałowała, że to powiedziała.
– Jak sobie z tym poradzimy? – zapytał cicho. – Nie potrafimy zachowywać sięjak ludzie cywilizowani. Może lepiej będzie, jeśli zdamy się na krwiopijców.
– Naprawdę tego chcesz?
– Wiem tylko, że mam dosyć awantur z tobą, a nie minął nawet jeden dzień.
Coraz bardziej szczękała zębami.
– Teddy cię nie lubi, Dallie. Nie będę go zmuszała, żeby więcej z tobą przebywał.
– Nie dogadaliśmy się jeszcze, i tyle. Na to trzeba czasu.
– To nie takie proste.
– Nic nie jest proste.
Tęsknie spojrzała na drzwi.
– Przestańmy na razie rozmawiać o Teddym, wejdźmy do środka, rozgrzejemy się, a potem wrócimy tutaj.
Dallie skinął głową, wstał i wyciągnął do niej rękę. Podała mu swoją, ale jego dotyk sprawiał jej taką przyjemność, że czym prędzej wyrwała mu dłoń. Muszą jak najbardziej ograniczyć kontakt fizyczny. Wydawało się przez chwilę, że czyta w jej myślach. Potem zajął się zamkiem w drzwiach.
– Ta Doralee to niezłe ziółko – zauważył. Otworzył drzwi i przesunął się na bok. Jej oczom ukazał się hol wyłożony terakotą. – Ile przybłędów przygarnęłaś przez te lata?
– Masz na myśli ludzi czy zwierzęta?
Zachichotał. Weszła do saloniku i przypomniała sobie jego cudowne poczucie humoru.
W saloniku na podłodze leżał wypłowiały dywan, półmrok rozjaśniały mosiężne lampki, fotele kusiły do wypoczynku. Wyposażenie było wygodne i nijakie… jeśli nie liczyć obrazów na ścianach.
– Skąd je masz? – zapytała, podziwiając posępny pejzaż: ciemne górskie zbocze, usiane ludzkimi kośćmi.
– A, różnie – odparł, jakby sam tego nie wiedział.
– Cudowne! – Teraz jej uwagę przykuła martwa natura z egzotycznymi, jaskrawymi kwiatami. – Nie wiedziałam, że kolekcjonujesz dzieła sztuki.
– Nie tyle kolekcjonuję, co wieszam to, co mi się podoba.
Uniosła brew, dając mu do zrozumienia, że już się nie da nabrać na numer z wiejskim głupkiem. Prostacy nie kupują takich obrazów.
– Dallas, czy kiedykolwiek zdarza ci się prowadzić rozmowę, nie wciskając ludziom kitu?
– Chyba nie. – Uśmiechnął się i wskazał jadalnię. – Mam tam jeden akryl. Pewnie ci się spodoba. Kupiłem go w małej galerii w Camel, po tym, jak przegrałem eliminacje do ważnego turnieju w Pebble Beach. Wpadłem w depresją i miałem do wyboru: albo się upić, albo kupić obraz. Inne dzieło tego samego malarza mam w domu w Karolinie Północnej.
– Nie wiedziałam, że masz dom w Karolinie Północnej.
– Taki nowoczesny, wygląda jak sejf bankowy, wiesz, z malutkimi okienkami. Nie przepadam za nim, inne moje domy są bardziej tradycyjne.
– Inne?
Wzruszył ramionami.
– Nie mogłem już dłużej znieść moteli, a po wygranych turniejach miałem więcej gotówki, niż mi potrzeba do szczęścia, poza tym wreszcie zgłosili się do mnie producenci, żebym reklamował ich produkty… Musiałem w cośzainwestować, kupiłem więc kilka domów w różnych częściach kraju. Maszochotę na drinka?
Nagle do niej dotarło, że od wczoraj nic nie jadła.
– Raczej na coś do jedzenia. A potem chciałabym wrócić do Teddy'ego. -I zadzwonić do Stefana, dodała w myśli. I spotkać się z pracownikiem opieki społecznej, żeby porozmawiać o sytuacji Doralee. I z Holly Grace, do niedawna najlepszą przyjaciółką.
– Za bardzo go rozpuszczasz – zauważył Dallie, idąc do kuchni.
Zatrzymała się w pół kroku. Po krótkim zawieszeniu broni nie został nawet ślad. Dopiero po chwili się zorientował, że za nim nie idzie, odwrócił się więc, żeby zobaczyć, co ją powstrzymało. Na widok jej miny westchnął, złapał jąza ramię i wyprowadził przed dom. Trzymał tak mocno, że nie zdołała się wyrwać.
Chłodny podmuch wiatru przeszył ją na wskroś. Energicznie odwróciła się na pięcie.
– Nie oceniaj mnie jako matki, Dallie. Znasz Teddy'ego zaledwie od paru dni, nie wyobrażaj więc sobie, że masz pojęcie, co to znaczy go wychowywać. Nie wiesz, jaki on jest!
– Wiem, co widzę. Do cholery, Francie, nie chciałbym sprawić ci przykrości, ale on mnie rozczarował, i tyle.
Kolejne ukłucie bólu. Jakim sposobem Teddy, jej Teddy, jej duma i chluba, jej ciało i krew, może kogoś rozczarować?
– Nic mnie to nie obchodzi – odparła chłodno. – Interesuje mnie jedynie to, że i on jest tobą rozczarowany.