– Jasne. – Błysnęła zębami w sztucznym uśmiechu i poprawiła żakiet. -Nie ma sprawy.
– Do zobaczenia później. – Odwrócił się.
– Tak. – Odprowadzała wzrokiem jego plecy.
– Rozstali się bez wrogości, bez krzyków i ostrzeżeń, ale gdy patrzyła, jak wychodzi, miała wrażenie, że szykowali się od nowej, innej bitwy.
Rozdział 26
Dallie usiłował co prawda naprawić stosunki łączące go z Teddym, ale nie angażował się w to specjalnie i panowie nadal unikali się jak ognia. W obecności ojca Teddy wpadał na wszystkie meble, tłukł naczynia i chodził pochmurny. Dallie od razu go krytykował i z każdym spotkaniem ich animozje rosły. Francesca próbowała mediacji, ale od tamtego wieczoru w Roustabout napięcie między nią a Dalliem wzrosło do tego stopnia, że jedynym efektem jej mediacji był jego atak furii.
Po południu trzeciego i ostatniego dnia jej wizyty w Wynette podeszła do Dalliego w piwnicy. Teddy zdążył już uciec do kuchni.
– Czy nie możesz z nim usiąść? Poczytać? Ułożyć puzzle? – zapytała. – Niby skąd ci przyszło do głowy, że nauczy się grać w bilard, jeśli będziesz ciągle na niego wrzeszczał?
Dallie łypnął na podarte zielone sukno na stole bilardowym.
– Nie wrzeszczałem. Nie wtrącaj się. Jutro wyjeżdżasz, zostało mi więc niewiele czasu, żeby nadrobić dziewięć straconych lat, kiedy był poddany kobiecym wpływom.
– Nie tylko kobiecym – syknęła. – Nie zapominaj, że Holly Grace spędza z nim mnóstwo czasu.
Zmrużył oczy.
– A co niby chcesz przez to powiedzieć?
– Lepszy z niej ojciec niż z ciebie.
Dallie odszedł, urażony, ale zaraz wrócił.
– I jeszcze jedno. Wydawało mi się, że miałaś z nim porozmawiać, wytłumaczyć, że jestem jego ojcem.
– Nie ma ochoty na wyjaśnienia. To mądry dzieciak. Sam sobie wszystko poukłada.
Obrzucił ją złośliwym spojrzeniem.
– Wiesz, co jest z tobą nie tak? Nadal jesteś zagubioną rozpuszczoną dziewczynką, która nie przywykła, by.coś układało się nie po jej myśli!
Odpowiedziała równie wrogo:
– A ty jesteś durniem, który bez kija golfowego w dłoni nic nie jest wart.
Ciskali w siebie ostrymi słowami, ale choć coraz bardziej podnosili głosy,
Francesca miała wrażenie, że żaden z pocisków nie trafiał do celu. Kłótnia była tylko żałosną próbą ukrycia faktu, że powietrze między nimi aż iskrzy od tłumionego pożądania.
– Nic dziwnego, że nigdy nie wyszłaś za mąż. W życiu nie znałem równie chłodnej kobiety.
– Wielu mężczyzn jest innego zdania. Prawdziwych mężczyzn, a nie chłopaczków w obcisłych dżinsach, aż człowiek się zastanawia, co i komu chcą w ten sposób udowodnić.
– Od razu widać, gdzie patrzysz.
– Od razu widać, jak się nudzę. – Słowa przecinały powietrze jak pociski i drażniły już nie tylko ich.
W końcu Skeet Cooper miał tego dosyć.
– Mam dla was niespodziankę – powiedział, zaglądając do piwnicy. – Chodźcie na górę.
Nie patrząc na siebie, wbiegli po schodach do kuchni.
Skeet czekał przy drzwiach kuchennych. Miał ze sobą ich kurtki.
– Panna Sybil zabierze Doralee do biblioteki, a wy idziecie ze mną.
– Dokąd? – zapytała Francesca.
– Nie mam ochoty – burknął Dallie.
Skeet wcisnął mu w rękę czerwoną wiatrówkę.
– Nic mnie to nie obchodzi, ale gwarantuję ci, że stracisz pomocnika, jeśli za pół minuty nie będzie cię w moim samochodzie.
Mrucząc coś wściekle pod nosem, Dallie poszedł do sfatygowanego forda.
– Do tyłu – polecił mu Skeet. – Francie usiądzie koło mnie. – Dallie mruknął coś znowu, ale się nie sprzeciwiał. Francesca robiła, co w jej mocy, by jeszcze bardziej zdenerwować Dalliego – przez całą drogę prowadziła ze Skeetem przyjacielską rozmowę, a na niego nie zwracała najmniejszej uwagi.
Skeetpuszczał mimo uszu jego pytania, dokąd jadą, burknął tylko, że znalazł rozwiązanie przynajmniej części ich problemów. Byli już niemal trzydzieści kilometrów od Wynette, na drodze, która wydawała siq Francesce dziwnie znana, gdy Skeet zjechał na pobocze.
– Musicie oboje zobaczyć, co mam w bagażniku – powiedział i wyjął zapasowe kluczyki z kieszeni. Rzucił je Dalliemu. – Ty też, Francie. Myślą, że to wam dobrze zrobi.
Dallie łypnął na niego podejrzliwie, ale wysiadł. Francesca także. Razem obeszli samochód dokoła. Dallie już wyciągał rąką do zamka bagażnika, gdy Skeet docisnął gaz do dechy i odjechał w obłoku kurzu.
Francesca odprowadzała znikający samochód zdumionym wzrokiem.
– Co…
– Skurczybyk! – Dallie pogroził pięścią oddalającemu sią fordowi. – Zabiją drania! Pożałuje, że sią urodził! Powinienem sią domyślić… ten zdrajca…
– Nie rozumiem – wpadła mu w słowo Francesca. – Co on wyprawia? Dlaczego nas zostawił?
– Bo nie może już słuchać twoich awantur!
– Moich awantur?
Zapanowała chwila ciszy, a potem Dallie chwycił ją za ramią.
– Idziemy – powiedział.
– Dokąd?
– Do mojego domku. To kilometr stąd.
– Jak dobrze sią składa – rzuciła z przekąsem. -1 na pewno nie zaplanowaliście tego razem?
– Uwierz, to ostatnia rzecz, na którą miałbym ochotą – tkwić z tobą na odludziu. Nie ma tam nawet telefonu.
– Myśl o pozytywnej stronie całej sytuacji – prychnęła. – Wedle twoich szczeniackich zasad nie będziemy mogli sią kłócić.
– Ażebyś wiedziała. Jedno gniewne słowo i spędzisz noc na ganku.
– Noc?
– Nie sądzisz chyba, że przyjedzie po nas jeszcze dzisiaj, co?
– Żartujesz.
– Skądże.
Przeszli zaledwie kilka kroków, gdy zaczęła nucić starą piosenkę Williego Nelsona, tylko po to, żeby go zdenerwować. Zatrzymał się i łypnął gniewnie.
– – Nie bądź takim marudą – rzuciła zaczepnie – musisz przyznać, że to zabawne.
– Zabawne! A co w tym widzisz zabawnego? Wiesz równie dobrze jak ja, co się dzisiaj stanie.
– Nie, nie wiem. – Dumnie uniosła głowę. Spojrzał na nią kpiąco, sugerując bez słów, że świat nie zna większej hipokrytki. Uznała wówczas, że najlepszą obroną jest atak. – Nawet jeśli masz rację, choć oczywiście nie masz, nie musisz się zachowywać, jakbyś szedł do dentysty na leczenie kanałowe.
– Wolałbym dentystę.
Tym razem pocisk trafił do celu. Zatrzymała się, urażona.
– Naprawdę?
Wbił ręce w kieszenie kurtki i kopnął kamyk na drodze.
– Pewnie.
– Wcale nie.
– A właśnie że tak.
Chyba było po niej widać, jak ją zabolały jego słowa, bo złagodniał. Nagle podszedł do niej.
– Och, Francie…
Nie wiedzieli, jak do tego doszło, ale po chwili była w jego ramionach i całował ją, najpierw delikatnie i czule, ale tak bardzo się pragnęli, że zaraz pocałunek nabrał głębi i namiętności. Czuła palce Dalliego we włosach, oplotła jego szyję ramionami…
Przejeżdżający samochód zatrąbił wściekle. Odskoczyli od siebie, wstrząśnięci. Wydawało się, że trąba powietrzna o niespotykanej sile porwała wszelkie nieporozumienia, wszelkie przeszkody. Byli tylko oni, spragnieni siebie, gotowi, rozpaleni.
Dallie powoli wyjął rękę spod jej sweterka.
– Chodzi o to – zaczął, oddychając ciężko – że kiedy ludzi dopadnie taka gorączka, kiedy pcha ich do siebie chemia, tracą głowy.
– Często ci się to zdarza? – warknęła, zdenerwowana jak kotka, którą ktoś głaszcze pod włos.
– Ostatnio, kiedy miałem siedemnaście lat. Obiecałem sobie wtedy, że zapamiętam nauczkę do końca życia. Do cholery, Francie, mam trzydzieści siedem lat, a ty ile? Trzydzieści?