Выбрать главу

Już dawno umówiła się ze Stefanem na ten wieczór. Zastanawiała się, czy nie odwołać randki, ale w końcu uznała, że to byłoby tchórzostwo. Stefan oczekiwał od niej czegoś, czego, jak teraz wiedziała, nigdy nie będzie w stanie mu dać. Nie może go dłużej trzymać w niepewności.

Zanim przebrała się na wieczór, zjadła z synkiem kolację w domu. Uderzyło ją, jak bardzo się zmienił. Miała wrażenie, że dźwiga na barkach ciężar całego świata. Niepotrzebnie znowu poszła do łóżka z Dalliem, zaraz skrzywdzi Stefana, stacja wyrzuci ją na bruk… Do tego martwiła się o Teddy'ego.

Był bardzo cichy i zamknięty w sobie. Nie chciał rozmawiać o Wynette i nie pozwalał, by pomogła mu wyplątać się ze szkolnych tarapatów.

– Jak ci dzisiaj poszło z panną Pearson? – zapytała od niechcenia, patrząc, jak ukrywa zielony groszek pod ziemniaczanym puree.

– W porządku.

– W porządku? Odsunął od siebie talerz.

– Muszę odrobić lekcje. Nie jestem głodny.

Zmartwiona, odprowadzała go wzrokiem, kiedy wychodził z jadalni. Szkoda, że wychowawczyni jest taka surowa i restrykcyjna. Przywiązywała większą wagę do stopni niż do samej nauki, co zdaniem Franceski było fatalnym podejściem, zwłaszcza w pracy ze szczególnie uzdolnionymi dziećmi. Aż do tego roku Teddy nigdy nie przejmował się stopniami, a teraz myślał jedynie o nich. Francesca, wkładając elegancką kreację od Armaniego, postanowiła, że porozmawia z dyrektorką szkoły.

– Sobole są beznadziejne – mruknęła Francesca Serritella Day, gdy błyski fleszy oślepiły ją nieoczekiwanie. Wtuliła twarz w kołnierz rosyjskiego futra, zła, że jest wieczór i nie może się ukryć za okularami słonecznymi.

– Większość ludzi nie przyznałaby ci racji, skarbie – zauważył książę Stefan Marco Brancusi. Wziął ją za rękę i prowadził przez tłum paparazzi eh zebranych przed nowojorską restauracją La Cóte Basque.

Stefan prowadził ją do limuzyny, Francesca uniosła dłoń w rękawiczce, daremnie usiłując powstrzymać grad pytań: o pracę, o związek ze Stefanem, a nawet o to, co ją łączy z gwiazdą serialu China Colt.

W końcu opadli na miękkie skórzane siedzenia limuzyny i samochód włączył się do ruchu na Wschodniej Pięćdziesiątej Ósmej ulicy. Francesca jęknęła:

– Tyle zamieszania przez futro! Dziennikarze w ogóle nie zawracają ci głowy, czepiają się mnie. Gdybym włożyła stary płaszcz przeciwdeszczowy, nikt nawet by na mnie nie popatrzył. – Paplała dalej, grała na zwłokę, obawiała się chwili, gdy będzie musiała go zranić. W końcu umilkła, pogrążyła się we wspomnieniach – myślała o dzieciństwie, o Chloe, o Dalliem… Stefan zerkał na nią co chwila. Gdy limuzyna mijała Cartiera, stwierdziła, że dłużej tego nie wytrzyma.

– Przejdźmy się – zaproponowała.

Było już po północy, lutowa noc straszyła chłodem, a Stefan miał taką minę, jakby się domyślał, co Francesca chce mu powiedzieć, ale dał znak kierowcy, żeby się zatrzymał. Po chwili wędrowali Piątą Aleją, wpatrzeni w obłoki swoich oddechów.

– Stefan. – Zatrzymała się nagle. – Wiem, że szukasz partnerki na całe życie, ale ja nią nie jestem.

Wstrzymał oddech.

– Skarbie, jesteś dzisiaj zmęczona. Może porozmawiamy o tym innym razem…

– Wystarczająco długo zwlekałam – odparła miękko.

Mówiła jeszcze długo i widziała, że go skrzywdziła, ale chyba nie aż tak, jak się tego obawiała. Podejrzewała, że w głębi duszy od dawna wiedział, że nie ona jest jego księżną.

Następnego dnia zadzwonił Dallie. Zaczął rozmowę bez żadnych wstępów, jakby rozstali się poprzedniego dnia w najlepszej komitywie, a nie sześć tygodni temu w gniewie.

– Cześć, Francie. Wiesz, połowa Wynette ma ochotę rozerwać cię na strzępy -

Przypomniała sobie nagle malownicze awantury, jakie urządzała w młodości, ale powstrzymała się z trudem i zapytała spokojnie.

– Dlaczego?

– Strasznie skrytykowałaś tego kaznodzieję w zeszłym tygodniu. Tutejsi bardzo go lubili.

– To oszust – burknęła. Wbiła paznokcie w dłonie. Czy Dallie nie może choć raz otwarcie powiedzieć, o co mu chodzi? Dlaczego zawsze tak wszystko kamufluje?

– No, może, ale zamiast niego będą powtórki starych seriali, więc ludzie się wściekli. – Umilkł na chwilę. Miała ochotę go zabić, ale nie da mu tej satysfakcji, o nie.

– Dallie, mam zaraz spotkanie. Czy zadzwoniłeś tylko po to, żeby mi to powiedzieć?

– Nie, w przyszłym tygodniu lecę do Nowego Jorku na spotkanie z facetami ze stacji telewizyjnej i tak sobie pomyślałem, że mógłbym we wtorek do ciebie wpaść, przywitać się z Teddym i zabrać cię na kolację.

– Nie mam czasu – burknęła, ciągle zdenerwowana.

– To tylko kolacja, Francie. Nie szukaj problemu tam, gdzie go nie ma. Skoro on nie powie, co go gryzie, ona zrobi to za niego.

Nie spotkamy się, Dallie. Dałam ci szansę. Nie wykorzystałeś jej.

Zaległo przeciągające się milczenie. Wmawiała sobie, że powinna odłożyć słuchawkę, ale nie mogła się na to zdobyć. Kiedy Dallie odezwał się ponownie, w jego głosie nie było śladu poprzedniej beztroski.

– Przepraszam, Francie. Powinienem zadzwonić wcześniej, Musiałem sobie to wszytko poukładać. Potrzebowałem czasu.

– A teraz ja potrzebuję…

– W porządku – zgodził się powoli. – Ale pozwól mi chociaż zobaczyć się z Teddym.

– Nie.

– Muszę naprawić to, co schrzaniłem. Nie będę go ponaglał. Tylko na chwilę.

Zrobiła się twarda przez minione lata; musiała, a jednak teraz, kiedy ta twardość była jej bardzo potrzebna, widziała jedynie synka, jak wsuwa zielony groszek pod puree.

– Na kilka minut – zgodziła się. – Nie dłużej.

– Świetnie. – Ucieszył się jak nastolatek. I dodał szybko: – A później zabiorę cię na kolację.

Nie zdążyła zaprotestować, bo już się rozłączył.

Zanim portier zadzwonił, anonsując jego przybycie, Francesca doprowadziła się do granicy załamania nerwowego. Przebierała się trzykrotnie, wreszcie zdecydowała się na bardzo odważny strój – zielony satynowy gorset i szmaragdowozieloną aksamitną minispódniczkę. Kolory podkreślały odcień jej oczu i, w jej mniemaniu przynajmniej, dodawały jej powagi. Nie przejmowała się, że prawdopodobnie za bardzo się wystroiła jak na wieczór z Dalliem. Pewnie zabierze ją do podejrzanej spelunki z zafoliowaną kartą dań, ale to jej miasto. Niech on się dostosuje.

Consuela otworzyła drzwi wejściowe. Niewiele brakowało, a Francesca zemdlałaby ze zdenerwowania. Nie mogła się opanować. Wyszła mu na spotkanie do saloniku.

Niósł spory pakunek. Przez chwilę podziwiał czerwonego dinozaura, ale usłyszał jej kroki i się odwrócił. Miał na sobie świetnie skrojony szary garnitur, białą koszulę i granatowy krawat. Nigdy dotąd nie widziała go w garniturze i instynktownie oczekiwała, że zacznie luzować krawat pod szyją i nerwowo poprawiać marynarkę, ale nie zrobił tego.

Zlustrował ją wzrokiem pełnym podziwu.

– Jezu, Francie, wyglądasz super nawet w stroju dziwki.

Miała ochotę się roześmiać, ale uznała, że sarkazm będzie bezpieczniejszy.

– Gdybym znowu miała popaść w samozachwyt, wystarczy pięć minut w twoim towarzystwie.

Roześmiał się i lekko pocałował ją w usta. Smakował gumą do żucia. Przeszył ją dreszcz. Spojrzał jej prosto w oczy.

– Jesteś najpiękniejszą kobietą na świecie i dobrze o tym wiesz.

Odsunęła się od niego szybko. Rozejrzał się po saloniku, wodził wzro kiem od lustra w stylu Ludwika XVI do pomarańczowego fotelika Teddy'ego.

– Przytulnie tu.

– Dziękuję – mruknęła sztywno, zdenerwowana faktem, że znowu go widzi. Po co im to? Nie mają nawet o czym rozmawiać.