Wychodząc ze studia, kipiała ze złości. Owszem, rozumie, że jest zajęty, ale chyba mógłby poświęcić kilka minut na telefon? Chyba że się rozmyślił, szeptał cichy głosik w duszy. Chyba że źle go oceniła.
W domu nie było ani Teddy'ego, ani Consueli. Położyła torebkę na stoliku, zdjęła żakiet i skierowała się do sypialni, ale w progu zatrzymała się. Na środku jej łóżka leżał kryształowy puchar.
– Dallie! – wrzasnęła.
Wyszedł z łazienki, jeszcze mokry, z jej różowym ręcznikiem na biodrach.
– O to ci chodziło? – zapytał.
– Ty potworze! – Rzuciła mu się na szyję. – Ty cudowny, okropny potworze! A potem się całowali, wtuleni w siebie tak bardzo, że nie sposób byłoby wcisnąć szpilki między nich.
– Kocham cię – szeptał. – Kocham cię, Francie, chociaż doprowadzasz mnie do szaleństwa. – Całował ją długo, powoli, starannie. – Miłość do ciebie to chyba najcudowniejsza rzecz, jaka mnie w życiu spotkała.
– Chyba? – mruknęła mu w usta. – A co jest lepsze?
– Moja uroda – odparł i znowu ją pocałował.
Kochali się ze śmiechem i czułością, bez zahamowań, bez obaw. A później leżeli koło siebie i szeptali sobie najskrytsze sekrety.
– Myślałem, że umrę, kiedy powiedziałaś, że za mnie nie wyjdziesz.
– Myślałam, że umrę, kiedy nie powiedziałeś, że mnie kochasz.
– Bałem się. Miałaś rację.
– Musiałam mieć wszystko. Jestem egoistką.
– Jesteś aniołem.
Opowiadał jej o Dannym i o Jayceem i o tym, jak czuł, że nic nie jest wart. Łatwiej było nie próbować, niż uporać się z goryczą porażki.
Consuela i Teddy zastali ich w jadalni. Dallie wysłał synka i jego nianię do Madison Square Garden, skąd wrócili zachwyceni. Consueli wystarczyło jedno spojrzenie na ich zarumienione twarze i od razu wiedziała, co tu się działo, gdy ona i Teddy oglądali pokazy tresury tygrysów. Teddy i Dallie mierzyli się czujnym wzrokiem. Mały nadal uważał, że Dallie tylko udaje, że go lubi ze względu na mamę, a Dallie zastanawiał się, jak naprawić wyrządzone szkody.
– Może jutro po szkole zaprowadzisz mnie na Empire State Building? – zapytał. – Chciałbym to zobaczyć.
Wydawało siew pierwszej chwili, że Teddy odmówi. Zastanowił się, zwinął program cyrkowy w tubę i ryknął:
– W porządku. – Z megafonu zrobiła się teraz luneta: – Pod warunkiem, że wrócimy na mój ulubiony serial.
Następnego dnia stanęli na szczycie. Teddy odsunął się od krawędzi, bo kręciło mu się w głowie. Dallie cofał się wraz z nim, bo sam też nie przepadał za wysokościami.
– Dzisiaj nie widać Statuły Wolności – mruknął Teddy.
– Może chcesz takiego gumowego King Konga? Widziałeś, sprzedająje przy wejściu – zapytał Dallie.
Teddy odmówił, choć bardzo lubił King Konga. Facet w kurtce z herbem stanu Iowa rozpoznał Dalliego i poprosił o autograf. Teddy był do tego przyzwyczajony, czekał, aż fan sobie pójdzie.
– To część układu – stwierdził mądrze.
– Jakiego? – zdziwił się Dallie.
– Kiedy jesteś sławny, ludzie cię znają, chociaż ty ich nie, i często zawracają głowę. Jak mojej mamie. Ale nie można się złościć, bo fanom należy się uwaga.
Dallie przyglądał mu się długo.
– Wiesz, że teraz będzie jeszcze gorzej, prawda? Chciałbym wygrać jeszcze kilka turniejów dla twojej mamy i wtedy jeszcze więcej ludzi będzie nam zawracać głowę.
– Pobierzecie się z mamą?
Dallie skinął głową.
– Bardzo ją kocham. To najwspanialsza kobieta na świecie. – Głęboko zaczerpnął tchu i wypalił prosto z mostu, jak Francesca: – Ciebie też, Teddy. Pewnie trudno ci w to uwierzyć, ale taka jest prawda.
Teddy bardzo starannie wycierał okulary skrajem koszulki.
– A Holly Grace? – zapytał. – Czy to znaczy, że już nie będziemy się z nią spotykać? No, bo kiedyś była twoją żoną?
Dallie się uśmiechnął. Teddy może nie jest zachwycony tym, co usłyszał, ale przynajmniej nie uciekł.
– Nie pozbędziemy się Holly Grace, choćbyśmy chcieli. Bardzo ją kochamy, i mama, i ja. Jest częścią naszej rodziny. I Skeet też, i panna Sybil, i wszystkie znajdy, które przygarniała mama.
– Gerry też? – zainteresował się Teddy. Dallie się zawahał.
– To zależy od niego.
Teddy'emu nie kręciło się już w głowie i podszedł bliżej ochronnej siatki. Dallie też, choć nie miał na to ochoty.
– Musimy pogadać – zaczął Dallie.
– Chciałbym King Konga – oznajmił Teddy.
Dallie zorientował się, że chłopiec nie jest jeszcze gotowy na męską rozmowę ojca i syna, i z trudem ukrył rozczarowanie.
– Chciałbym cię o coś zapytać.
– Nie chcę o tym rozmawiać. – Teddy zacisnął dłonie na metalowych prętach.
Dallie zrobił to samo i modlił się, żeby niczego nie zepsuć.
– Zdarza ci się, że się umawiasz z kolegą na wspólną zabawę, a kiedy przychodzisz do niego, okazuje się, że zbudował coś super bez ciebie? Na przykład zamek? Albo fortecę?
Teddy czujnie skinął głową.
– Może huśtawkę albo tor wyścigowy?
– Albo planetarium z worków na śmieci i latarki – podsunął Teddy.
– No właśnie, planetarium z worków na śmieci. W każdym razie popatrzyłeś na to planetarium i widzisz, że to najwspanialsza rzecz pod słońcem, i nagle zazdrościsz mu, że sam tego nie zrobiłeś. – Puścił pręty i patrzył na Teddy'ego. Chłopiec słuchał uważnie. – Skręca cię z zazdrości i zamiast powiedzieć, że kolega zbudował superplanetarium, zadzierasz nosa i mówisz, że jest beznadziejne.
Teddy skinął głową, zdziwiony, że dorośli znają to uczucie. Dallie oparł się o teleskop skierowany na New Jersey.
– Ze mną było tak samo, kiedy cię zobaczyłem.
– Tak? – Teddy otworzył buzię ze zdumienia.
– No, bo patrzę, a tu dzieciak, naprawdę superdzieciak, mądry i dzielny… tylko że nie ja go wychowałem. Byłem więc zazdrosny. I zamiast powiedzieć jego mamie: masz fantastycznego dzieciaka, zachowywałem się, jakbym uważał co innego, jakby chłopcu było lepiej ze mną. – Patrzył mu w twarz, szukał potwierdzenia, że Teddy rozumie, ale z jego oczu nie dało się niczego wyczytać. – Rozumiesz mnie? – zapytał w końcu.
Inne dziecko pewnie powiedziałoby, że tak, ale Teddy o ilorazie inteligencji prawie sto siedemdziesiąt uznał, że musi to sobie przemyśleć i poukładać w głowie.
– Możemy iść po King Konga? – poprosił.
W piękny majowy dzień nadszedł czas na uroczystość pod Statuą Wolności. Na błękitnym niebie leniwie uganiały się mewy. Zazwyczaj uwijało się tu mnóstwo turystów, ale tego dnia, ze względu na uroczystość zaprzysiężenia nowych, sławnych obywateli przez samego prezydenta, zamknięto Statuę dla zwiedzających.
Francesca, w pistacjowej sukni i beżowym żakiecie z chińskiego jedwabiu, siedziała wśród innych nowo upieczonych obywateli amerykańskich, a prezydent przemawiał.
– Dzisiaj świętujemy wszyscy razem, bogaci i biedni, biali i czarni. Jesteśmy innych wyznań, mamy różne poglądy, ale wszyscy chylimy czoło przedpotęgą wolności, my, wszyscy równi, wszyscy wpatrzeni w jej płomień…
Francesca myślała, że pęknie z dumy. Każdy uczestnik ceremonii mógł zaprosić dwudziestu gości. Z czułością spojrzała na swoich i uderzyło ją, że stanowią miniaturowy przekrój społeczeństwa.
Dallie z amerykańską flagą w klapie siedział między panną Sybil a Holly Grace. Teddy przycupnął między nimi. Naomi szeptała coś mężowi do ucha. Pewnie się martwiła o córeczkę, bo po raz pierwszy rozstała się z malutką na całe pół dnia. I Naomi, i jej mąż mieli na rękawach czarne opaski na znak protestu przeciwko apartheidowi. Nathan Hurd usiadł koło Skeeta Coopera – bardzo ciekawe połączenie, zdaniem Franceski. Za Skeetem aż do końca ławy zajmowały miejsca młode dziewczyny, białe i czarne, niektóre z ostrym makijażem, wszystkie pełne nadziei i wiary w przyszłość. To jej uciekinierki. Wzruszyło ją, że tyle ich zechciało przyjść na uroczystość. Nawet Stefan dzwonił rano z gratulacjami. Ucieszyła się, słysząc, że spotyka się z piękną młodą wdową po włoskim przemysłowcu. Tylko Geny nie przyjął zaproszenia i Francesce było przykro z tego powodu. Czyżby nadal się na nią gniewał, że po raz kolejny nie zaprosiła go do programu?