Выбрать главу

– No cóż – rzekła obojętnie. – Możemy gdzieś pójść.

Na tarasie stało mnóstwo marmurowych skrzynek, w których rosły najpiękniejsze kwiaty, ich zapach wprost upajał, sprawiając, że Sisce było jeszcze trudniej. Stała tam ławeczka, w pobliżu nie było żadnych ludzi. Siska usiadła na niej, pilnując, by ręcznik jej się przy tym nie zsunął.

– Sisko, tak bardzo mi trudno.

– Naprawdę? – spytała cicho.

– Wiele o tobie myślałem.

Nie odpowiadała, czekała.

– Wydaje mi się, że jesteśmy sobie tacy bliscy – rzekł Tsi.

No tak, tak można powiedzieć.

– Widzisz, Sisko, nie mam innej osoby, której mógłbym zaufać. Czy ty możesz mi pomóc?

– W jaki sposób? – spytała, nie podnosząc oczu. Policzki jej się zapłoniły.

Tsi zaczął się wiercić, zaniepokoiła się o jego ręcznik przy tym ruchu odsłoniła się wewnętrzna strona muskularnego uda, musiała odwrócić wzrok.

– Och, nie wiem, jak mam to powiedzieć i proszę cię nie gniewaj się na mnie!

– Na pewno się nie pogniewam.

– Wiesz, że nigdy nie wyrządziłbym ci krzywdy.

– Wiem, Tsi.

Zebrał się na odwagę.

– Ale często jest mi bardzo trudno, zwłaszcza od tamtej pory, kiedy byłem z tobą, na drzewie. Potrzebuję… Jestem bardzo zmysłową istotą, wszyscy to powtarzają, i niekiedy potrzebuję uwolnić tkwiące we mnie napięcie, a przecież wiesz, że z nikim nie wolno mi się łączyć. Owszem, radzę sobie sam, kiedy jest mi zbyt ciężko, ale to nie jest ani trochę zabawne. Zastanawiałem się… byliśmy już tak blisko, mogę więc ci się zwierzyć i spytać, czy zechcesz mi pomóc?

Siska czuła, że całe ciało jej płonie. Powróciło tamto dręczące pragnienie. Oddychała szybko, była coraz bardziej podniecona.

– Pokażę ci, jak to się robi.

– Ja wiem – odparła gwałtownie. – Widziałam to w mojej rodzinnej wiosce, wiem, jak to robią mężczyźni i jak pomagają im kobiety. Pomaga się właściwie tylko chłopcom, żeby nie szukali…

– Zrobisz to? – spytał nieśmiało.

Siska zwilżyła spierzchnięte wargi, w ustach całkiem jej zaschło, ledwie słyszalnie szepnęła „tak”.

Tsi westchnął, lecz w tym westchnieniu Siska usłyszała uśmiech.

– Możesz przyjść do mnie do lasu, nikt nie musi o niczym wiedzieć.

– Przyjdę, tylko daj mi trochę czasu.

– Dziękuję.

Wstał. Zauważyła, jak podziałała na niego ta rozmowa, uradowało ją to do tego stopnia, że leciutko pocałowała go w policzek, a potem prędko pobiegła z powrotem na basen, żeby schłodzić rozgrzaną krew.

Tylko Berengaria była nieszczęśliwa. Podczas gdy Oko Nocy zastanawiał się nad poproszeniem ojca o poważną rozmowę, dziewczyna chodziła po terenie kwarantanny ze spuszczoną głową jak zwiędły kwiat. Nie chciała rozmawiać z nikim poza milczącym Dolgiem, przygnębionym faktem, że musiał położyć kres tylu istnieniom.

Jelenie aklimatyzowały się tam, gdzie przechodziły swoją kwarantannę, a cielątko zaczęło rosnąć.

Ram i Indra wyszli na spacer do ogrodu na terenie kwarantanny dla ludzi.

– Wspaniale będzie znów wrócić do powszedniego dnia, ale i trudno nam to przyjdzie. Tam mieliśmy wyznaczone zadanie, bez względu na to, jak było trudne i okropne. Teraz nie pozostaje nam już nic.

– Ja mam więcej niż dość zajęć – odparł Ram. – Najważniejsze będzie chyba odnalezienie „duszy” Griseldy, zanim zdąży znów się tu pojawić.

– Sądzisz, że tak właśnie będzie?

– Przecież ona płonęła żądzą zemsty! No i czekają też ostatnie przygotowania do wyruszenia w Góry Czarne.

– Uf!

– Owszem, mieliśmy przykład tego, co może nas tam spotkać.

– Najbardziej nie podoba mi się to, że człowiek sam może stać się zły. Nie możesz stać się taki jak Hannagar, Ramie.

– Dobrze wiesz, że tak na pewno nie będzie – rzekł ciepło, a Indra skinęła głową.

Powiedziała zamyślona:

– Wiesz, zastanawiałam się, dlaczego Hannagar i jego kompani tak nagle objawili nam swoje zło we wnętrzu Juggernauta. Dlaczego nie poczekali, aż bezpieczni znajdą się w Królestwie Światła?

– No cóż – odparł Ram. – Myślę, że gdy zorientowali się, że są już za murem, poczuli się bezpieczni, nas było stosunkowo mało i wystarczyło, by otworzyli drzwi i wyskoczyli, zabijając nas wcześniej lub nie.

– Ale drzwi, jak się okazało, nie tak łatwo otworzyć – z uśmiechem kiwnęła głową Indra. – To trzeba zrobić z wieżyczki, a że było nas mało? Oni nic nie wiedzieli o naszych duchach, o tym, co potrafią zdziałać.

Na schodach spotkała ich Lenore. Popatrzyła na Indrę obojętnie, najwyraźniej postanowiła ją ignorować.

– Ram, najwyższy czas, abyśmy się częściej spotykali – oświadczyła.

– A to dlaczego?

– Zaniedbałam cię, rozumiem, że poczułeś się urażony.

– Absolutnie niczym mnie nie zraniłaś – odparł spokojnie. – Nawet mnie nie rozgniewałaś. Jesteś mi po prostu obojętna.

Twarz Lenore stężała.

– Ram, miej rozum, nie możesz przecież ożenić się z… ludzką istotą!

– Nie, nie mogę – przyznał ze smutkiem. – Lecz mogę ją kochać, dopóki będę żył.

Margit Sandemo

***