– Szóstka to już wisi! – stwierdził stanowczo pan Edzio. Monika Gąsowska pochyliła się ku mnie.
– Dlaczego oni mówią, że wisi? Ciągle to słyszę. Przepraszam, może mi to pani powiedzieć?
– Na tablicy. To znaczy tam, na tym czymś, koło wieży sędziowskiej, wywieszają wyniki, numery koni. Wcale nie wywieszają, tylko wtykają w takie ramki, ale nazywa się, że wisi to, co wygrało. Zostało im samo wisi.
– A, rozumiem…
– Dla araba waga nie ma znaczenia! – upierał się pan Zdzisio. – A jeśli nawet…
– Na krótkim dystansie! – nie wytrzymał Jurek. – Tu jest tysiąc osiemset!
– Toteż właśnie, Harcownik! Pięćdziesiąt pięć kilo!
– Łysy z loczkami zagrał to samo, co Miecio – zawiadomiłam Marię. – Przypadkiem podejrzałam, za dwieście trzy cztery, Eternit z Purchawką. Coś mi zaczyna majaczyć w umyśle.
– Mnie majaczy wszystko wszędzie – odparła Maria, przeglądająca swoje triple. – Możesz popatrzeć, co ja tu zrobiłam? Czekaj, przechodzę Bolkiem… Ale zaczynam od Purchawki dwie i od Eternita jedną, Bolkiem nie zaczynam wcale.
Zajrzałam do jej programu.
– Znów nie grasz tego, co masz zapisane?!
– Bo nie zdążyłam do zbiorówki! Dyktowałam w pojedynczych i pomyliło mi się! A kwinta wydała mi się za kosztowna i zmniejszyłam ją, o, proszę…
Z jej wypisanej na programie kwinty trzy konie już przeszły, teraz miała Purchawkę, Eternita i Kujawskiego na Fikusie. Szansa olbrzymia, a kwinta fuksowa.
– Czego nie masz?
– Jak to, czego? Sarnowskiego wyrzuciłam! Za drogo mi wypadało!
– No tak. Chytry dwa razy traci…
– Co pan zrobisz z takim butem, panie, teraz już nie ma szewców…
– …ruskie pod Pałacem Kultury. Na trawienie, a drugie na grypę, za grosze można kupić…
– Tanio panu wypadnie to samobójstwo…
– Czego oni tak zwłóczą, dziesięć minut spóźnienia!
– Rachuba nie nadąża…
Bomba poszła, araby wlazły do maszyny grzecznie, ruszyły prawie razem. Pan Zdzisio szalał nad Harcownikiem do połowy prostej, zaczynałam już zgrzytać zębami, bo piekielny Harcownik prowadził swobodnie, w odstępie paru długości. W połowie prostej sytuacja uległa zmianie.
– Wychodzi Eternit, polem finiszuje Purchawka z Albańczykiem – mówił głośnik. – Eternit, Albańczyk, Purchawka, Eternit Purchawka, Eternit Purchawka…
– Dawaj, Purchawka! – wrzasnęli równocześnie Jurek i Maria.
– Won z tym Albańczykiem, gdzie się pchasz, kretynie! – warczałam pod nosem.
– Jest!!! – darł się facet za Waldemarem. – Jest!!! Dwa pięć!!! Dawaj, dwa pięć!!!
– Panie, jakie dwa pięć, trzy cztery idzie! – rozwścieczył się Waldemar, odwracając gwałtownie ku niemu. – Czego mi pan wrzeszczysz te brednie nad uchem!
– Tego, no właśnie, trzy pięć…!
– Ślepe to wszystko, czy jakie? – powiedział pełną piersią pan Edzio z wielkim rozgoryczeniem.
– Mam! – krzyknął Jurek. – Trójki nie grali!
– Albańczyk trzeci! – wytknął niezłomnie pan Zdzisio. – Proszę, jak blisko!
– A blisko, blisko – przyświadczył pułkownik. – Z osiem długości będzie…
– Skończyliśmy z Mieciem! – odetchnęła Maria.
Monika Gąsowska znów wygrała. Kolejną triple szlag mi trafił, ale porządek miałam. Majaczenia w moim umyśle zaczęły nabierać wyraźniejszych kształtów. Odwróciłam kartkę w programie i popatrzyłam na piątą gonitwę.
Na bezwzględnie najlepszym koniu jechał Wiśniak. Schował go już dwa razy, przychodząc na trzecim i czwartym miejscu, co było wielką sztuką. Teraz miał nawet konkurencję w postaci Kujawskiego na Gorgonie, ale mogłam dać głowę, że Sygnał jest od Gorgony lepszy. Przyjdzie na nim ten Wiśniak, czy nie? Faworytem musi być niewątpliwie, mimo poprzednich, gorszych biegów, do towarzystwa będą mu grali jeszcze dwa, tę Gorgone z Bolkiem i Tombolę Kapulasa. Wystarczy odrobina wysiłku i Wiśniak znów ukryje Sygnała za nimi, pytanie, czy zrobi tę odrobinę wysiłku…
– Jeśli teraz wygra Wiśniak, to ja zacznę myśleć – powiedziałam do Marii. – Co tam macie z Mieciem?
– Właśnie Wiśniaka i wstyd powiedzieć, przez usta mi nie przejdzie. Grzechotkę.
– Co?!
– Grzechotkę. To Miecio. Uparł się.
– Zwariował?
– Nie wiem. Chyba. Może mu naruszyło umysł. Sygnał i Grzechotka, zgodziłam się dla świętego spokoju, miałam do tego nie wejść, ale zapomniałam i weszłam. Trudno, przepadło.
Zamilkłam. Głośnik podał wyniki gonitwy. Milczałam nadal, a umysłowe majaczenia krystalizowały się coraz porządniej. Grzechotka… Idiotyzm, bliżej niż piąta dotychczas nie była, a pochodzenie ma takie, że powinno się zdenerwować i samo za nią polecieć, może właśnie teraz ten wypadek nastąpi. Koń Glebowskiego, Glebowski bez powodu nie przychodzi, musi sobie robić triplę, dublę, widły… Spojrzałam dalej, no owszem, w siódmej idzie. Widły od Grzechotki…?
– Pójdzie pani popatrzeć na paddock i oceni pani konie! – rozkazałam Monice Gąsowskiej. – Bardzo mnie interesuje pani opinia, bo zaczyna się dziać coś dziwnego.
– Chętnie. Cały czas wygrywam. To naprawdę jest takie łatwe? Myślałam, że raczej powinno się tu przegrywać?
– Różnie bywa. Nic pani nie będę sugerować, ale zależnie od tego, co tu wygra, ja coś zgadnę albo nie. Powiem pani po gonitwie.
Za triplę z Purchawką, mimo bitego faworyta w środku, dali przeszło osiemset tysięcy. Porządek dwadzieścia osiem. Inwestycje już odbiłam, na triplach do końca mogłam krzyżyk położyć, ale porządki dawały mi szansę. Sygnał z Grzechotką, to jest myśl…
Zawiejczyk się nie pojawiał, mimo trzykrotnego wzywania przez głośnik. Monika Gąsowska prawie zapomniała o jego istnieniu, obejrzała konie na paddocku. Sygnała wybrała bez wahania, po czym dołożyła mu trzy klacze. Gorgonę, Tombolę i Grzechotkę. Spojrzała w program i zdziwiła się.
– Nie rozumiem. Dlaczego ta Grzechotka tak źle biegała? Piąta, szósta, piąta… To jest przecież świetna klacz! Niech pani popatrzy na układ zadu, na pęciny…
– Nic, nic, zobaczymy, co będzie – powiedziałam pośpiesznie. – Po gonitwie…
Zagrałam rewolucyjnie Sygnała z Grzechotką i popędziłam szukać Jarkowskiego. Znalazłam go w przejściu do biur, podsłuchiwał jakichś dwóch facetów. Nie miałam cierpliwości czekać, aż skończy pracę.
– Mam propozycję – rzekłam szybko. – Ten łysy z kędziorkami, Figat się nazywa, grał trzy cztery za dwieście tysięcy. Niech pan może popatrzy, kto będzie grał w tej gonitwie cztery sześć, Sygnała z Grzechotką. Szczególnie Grzechotkę. Coś mi się widzi, że nastąpiła jakaś zmiana i wiedzą o niej tylko najgłębiej wtajemniczeni. Powinien pan przypilnować tych najgłębiej wtajemniczonych.
Nadkomisarz Jarkowski nie był specjalnie gadatliwy. Nie odpowiedział ani słowem, popatrzył na mnie i kiwnął głową. Obowiązki uznałam za spełnione.
Sygnał wygrał jak chcąc, Wiśniak wcale go nie wysyłał, przeciwnie, trzymał kurczowo. Druga była Grzechotka, o łeb przed Tombolą. Tripla spadła do stu czterdziestu tysięcy, za porządek dali jedenaście. Zdążyłam napluć sobie w brodę, idiotka, trzeba było grać drożej, za sto tysięcy chociaż, w sytuacji, jaka się wytworzyła, mam szansę odbić cały sezon i marnuję tę szansę, aż iskry idą. Nie poświęciłam tej samokrytyce więcej niż chwilę, bo majaczenia przeistoczyły się wreszcie w twórczą myśl.
– Mogę pani powiedzieć, dlaczego pani wygrywa – poinformowałam Monikę Gąsowska. – Zdaje się, że po raz pierwszy zaistniał taki niezwykły dzień. Nikt nie chowa koni, wszystkie są wyjeżdżane i przychodzą te lepsze, bez względu na to, czy są grane, czy nie. Normalnie nie byłoby ani Sarnowskiego, ani Wiśniaka, ani Eternita. Ani Purchawki i Grzechotki, bo obie były ciemnione, jak widać na załączonym obrazku, nie wiem na jaką okazję. Nie mam pojęcia, co im się stało, ale czegoś takiego jeszcze nie było. Niech pani korzysta, bo druga okazja nieprędko się przytrafi.